#4mCpP

Mój przypadek prawdopodobnie jest bardzo ciężki, w skrócie ujmując to jestem inwalidą społecznym. Cała moja "choroba" dosłownie uporządkowała mnie w 100% pod siebie.

Wygląda to tak, że nie jestem w stanie być sam we własnym domu, w zasadzie to nigdzie. Spełni się tylko ten warunek i momentalnie z automatu napad paniki. Od paru lat każdy dzień jest przeze mnie uporządkowany tak, by zawsze mieć kogoś w pobliżu, w pierwszym i najlepszym sorcie rodzina, dziewczyna... w drugim znajomi, ostatnim nawet sąsiedzi. Nie raz byłem już transportowany do szpitala z potężnym napadem paniki. Panikę i głównie całe to błędne koło napędza strach przed samą tą paniką, a z kolei po tym, gdy lęk zaczyna narastać strach przed tym, że na skutek tej paniki coś się mi stanie - zawał, wylew, cholera wie co jeszcze, i tu błędne koło się zamyka i wszystko powtarza.

Oczywiście ja sobie zdaję sprawę, że to tylko generacja mojego mózgu, jestem po terapii farmakologicznej (już którejś z rzędu), przechodziłem też różne terapie, które zawsze wyglądały tak samo - "Musisz się z tym mierzyć, by z tego wyjść. Musisz pozwolić sobie na ten dyskomfort, poczuć stopniowo, ćwiczyć mierząc się z tym sam na sam itp. itd., cały ten dialog sokratejski, bo przecież nic się mi nie stanie" (według mnie można by również powiedzieć do normalnego człowieka: rozpal ognisko i stopniowo do niego wchodź, będzie cię boleć, ale wkrótce po wielu próbach przestaniesz czuć ból, aż w końcu wejdziesz tam cały). Nie spotkałem na wszystkich tych terapiach żadnego słowa/zdania, biorąc pod uwagę także całokształt tych terapii, które wyciągnęłoby mnie z tego chociaż na 60 procent. Zawsze mój mózg (a może nie mózg, tylko ta "choroba", która tam siedzi) znalazła sobie jakieś kontr zdanie, czy "wytłumaczenie" na to, co mówi terapeuta.

Po tych wszystkich przejściach i próbach, nadal nie jestem w stanie iść do sklepu 500 m bez samochodu, czy mówiąc już o samochodzie, wsiąść do niego i samemu np. pojechać do innego miasta... Zwykle gdy przekraczam pewny dystans (można to nazwać "bezpieczny dystans") momentalnie zaczynam czuć, że zbliża się panika, już uruchamiają się obawy... "nie ma nikogo, kto mi pomoże", jeszcze podjadę kilometr, to rozpęta się piekło. W ekstremalnych sytuacjach, gdy lądowałem w szpitalu, mierzono mi ciśnienie 220/180 z pulsem 180. 

Chciałem przedstawić swój problem, być może sobie (a możliwe, że i nie tylko sobie) pomogę... Szukam osoby lub osób, które cierpiały na zespół lęku napadowego lub zespół lęku uogólnionego z lękiem antycypacyjnym (czyli lęk przed lękiem). Szukam dlatego, ponieważ sam mierzę się z tym cholerstwem od niepamiętnych lat, chciałbym porozmawiać, dowiedzieć się w jaki sposób udało im się z tego wyjść, czy (jak to się mówi) nauczyć się z tym żyć.
Nadim Odpowiedz

Na moje zaburzenia lękowe pomogła farmakoterapia połączona z dużym wysiłkiem fizycznym na siłowni. W takim stanie kompletnie nie miałam ochoty na ćwiczenia, przymuszałam się, co dało efekty po około pół roku regularnego (nawet codziennie) bywania na siłowni.
Dodatkowo zawsze, gdy czułam się gorzej, pisałam na kartce o swoich odczuciach i dlaczego nie są one zasadne. Słowo pisane ma większą moc, niż uspokajanie się w myślach. Można też próbować mówić na głos do samego siebie w lustrze.
Nie wiem oczywiście, czy Tobie ma szansę to pomóc, ale być może warto spróbować.

Nadim

Dodam jeszcze, że niepokojące jest to, że nie słuchasz rad terapeutów. Wiem, że to, co mówią brzmi abstrakcyjnie i niewykonalnie, ale jednak mają rację. Nikt za Ciebie, drogi autorze, nie przemówi Twojemu mózgowi do porządku, jeśli sam nie wierzysz w swoje możliwości. Musisz być silny psychicznie, codziennie powtarzać sobie, jak dużo jesteś wart, że dasz radę to pokonać, że nic Ci nie grozi. Tłumaczyć samemu sobie jak małemu dziecku, że nic złego się nie dzieje, jesteś silny i dasz radę. Leki ani najlepsi terapeuci nie pomogą, jeśli sam nie wierzysz, że możesz pokonać chorobę.

widia Odpowiedz

Hej. Chciałabym Ci pomóc, wesprzeć. Jednak trudno jest udzielać rad, a także osobie która je dostała, z nich korzystać, ponieważ napady lękowe, nerwice u każdego objawiać mogą się inaczej i z inną siłą. Z tego co zrozumiałam, leczysz się farmakologicznie, co jest dobre, tym bardziej przy ostrych atakach lęku. Nie wiem, czy korzystałeś równolegle z wizyt terapeutycznych (trudno jest znaleźć odpowiedniego terapeutę i równie ciężko czasem na środki na leczenie), może należałoby połączyć obie możliwości walki z chorobą (tak jak wspomniałeś, to choroba - ataki lękowe, nerwobóle niosą ze sobą odczuwalny ból; a nie jakaś projekcja mózgu). Ja i mój chłopak zmagamy się z wieloletnią nerwicą i epizodami napadów lęku, nerwicy. Gdy układ przywspółczulny nie pracuje prawidłowo człowiek może wylądować w szpitalu z wysokim pulsem i całym szeregiem innych objawów - "dobrodziejstw" choroby. Pierwszy i jak na razie ostatni raz wylądowałam z tego powodu w szpitalu mając 12 lat. Nie wiedziałam w tedy co się ze mną dzieje, ale podejrzewałam, że "to z nerwów". Od tamtego czasu obiecałam sobie, że więcej z tego powodu w szpitalu nie skończę. Było ciężko (przez mój skromny status materialny nie odwiedzam psychiatry, ani psychologa), wypracowałam sobie sposób "okiełznania" ataków (coś jak "odklejanie się od rzeczywistości, skupianie się tylko i wyłącznie na oddechu i "niczym", co można pewnie porównać do jakichś ćwiczeń oddechowych, czy medytacji), ale jak wspomniałam każdy jest inny, inaczej to przechodzi i potrzebuje czego innego. Nie zawsze możliwe jest opanowanie ataku bez "uspokajaczy" - z moim chłopakiem było gorzej na początku tego roku, miał silne ataki, wylądował na SOR, starałam się go wspierać, ale bez leków byłoby bardzo ciężko. Niestety nie mogę Ci udzielić fachowej pomocy, ale spróbuj wizyt u terapeuty, a gdy będziesz czuł się źle, spróbuj "zamknąć się" w swojej głowie, przekonać swój rozszalały przez hormony stresu mózg oraz ciało, że nie jesteś sam i tragedią się nie skończy

kasiapitrasia Odpowiedz

Mam dokładnie to samo, ale niestety nikt do tej pory nie potraktował mojego problemu poważnie.

Melancholija

To jest okropne. Lekarze też nie potraktowali poważnie?

widia Odpowiedz

Nie wiem czy akurat Tobie by to jakoś pomogło, ale chłopak zaopatrzył się w nadajnik bluetooth do mierzenia pulsu (opaska na klatkę piersiową - jest ponoć dokładniejsza niż w formie zegarka na rękę, firmy Solar). Do tego można ściągnąć aplikacje na telefon. Mierzy puls - wiadomo i wiele innych rzeczy, np. poziom stresu (który u ludzi cierpiących na nerwice, w gorszym okresie, jest na poziomie średnio jakieś 70% - normalnie to chyba gdzieś koło 30/40). Między innymi także wydolność serca, którą można zwiększać zdrowymi (nie przeginając) ćwiczeniami na wydolność (aplikacja mierzy w czasie aktualnym puls i wyznacza tempo i czas biegu na odpowiedni do budowania wydolności serca). Dobrze jest też robić ćwiczenia oddechowe. Nie wiem co jeszcze bym mogła... Życzyć dużo siły, wytrwałości i wiary w swoje możliwości. Trzymaj się :).

Tylkoniekrzycz Odpowiedz

U mnie podobnie. Psychoterapia nie pomogła, mózg zawsze znajdował jakieś "ale". Pomagają leki na stałe i świadomość, że w razie jakby co to brat po mnie przyjedzie. A i tak nie oddalam się od domu poza "bezpieczne" trasy, a gdzieś dalej tylko w towarzystwie. I tak działam od 23 lat. Znajdź osobę, do której możesz zadzwonić po ratunek w przypadku paniki. Czasem pomaga myślenie magiczne. A śmierci nie trzeba się bać, jak przyjdzie, to po prostu życie nie będzie już Twoim problemem. Trzymaj się!

Dodaj anonimowe wyznanie