#KaKBv

Dawno temu w mojej rodzinie wydarzyła się tragedia. W jednym tygodniu dowiedzieliśmy się, że brat jest psychicznie chory (schizofrenia),  że miał wypadek i leży właśnie w ciężkim stanie w szpitalu. No świat nam się zawalił na głowę. W rodzinie zawsze byliśmy ze sobą bardzo zżyci, a wtedy jeszcze bardziej nas to wszystko do siebie zbliżyło. Było coś jeszcze, co trzymało nas przy życiu i dawało dużo nadziei - wiara. Do tamtego okropnego tygodnia byliśmy poprawnymi katolikami, ale później mocno się zbliżyliśmy do Boga i staliśmy się gorliwi w wierze. I to ja byłam dla rodziny głównym duchowym przewodnikiem i motywatorem do modlitwy.

Brat doszedł do siebie fizycznie, ale nie chciał słyszeć o leczeniu psychiatrycznym. W dużej mierze wiara przekonała go, żeby leczyć się i podnosi go na duchu do teraz. Oczywiście wciąż zdarzają mu się naprawdę złe momenty ale jest w stanie prowadzić normalne życie.

Ten feralny tydzień miał miejsce już prawie 10 lat temu. Dziś nie jestem już osobą wierzącą, ale przed rodziną udaję, że nic się nie zmieniło. Obawiam się, że kiedy przyznam się to odbiorę im nadzieję i motywację, która pomaga im radzić sobie z problemami, szczególnie bratu. Jestem szczęśliwa i nie przestałam wierzyć przez coś, po prostu zbyt wiele nielogiczności. Ale to nieważne, po prostu czuje się strasznie dwulicowo udając przed nimi i musiałam to gdzieś z siebie wyrzucić.
maIasarenka Odpowiedz

Dobrze, że Twoja rodzina ma dodatkową motywację do pokonywania życiowych trudności w postaci wiary. Pewnie będzie im przykro, gdy im powiesz prawdę o sobie, ale odejście od wiary to Twój wybór, na który oni nie mają wpływu.

Uzytkownik404

Tu nie chodzi o to, czy oni mają wpływ na jej wiarę, tylko jak informacja o jej braku wiary wpłynie na nich. To kompletnie co innego. I rozumiem dylemat autorki, wiara może być solidną podporą w trudnych chwilach, a informacja, że najbardziej wierząca osoba z ich rodziny straciła wiarę może mocno podkopać ich obecną, z takim trudem osiągniętą równowagę.

makweII

Może, dlatego musi podjąć trudną decyzję, bo w tym przypadku ciężko wskazać jedno, konkretne rozwiązanie, na którym nie ucierpiałaby autorka, bądź jej bliscy.

homoopathie Odpowiedz

Powinnaś im jednak o tym powiedzieć. Już nawet nie chodzi o ich nastawienie, ale o Twój własny stan psychiczny, który na tym cierpi.

Whisper

Myślę, że jej stan psychiczny cierpi na tym znacznie mniej, niż ucierpiałaby rodzina i ich relacja z autorką, gdyby poznali prawdę. Choć tak naprawdę autorka sama powinna to ocenić.

Jumalatar

Odrobina hipokryzji i kłamstwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a wielu uratowała, więc nie bądź bardziej papieski niż sam papież. Autorka wygadała się i jej ulżyło, a ona sama nie wie, jak zareagowałaby rodzina, czy nie byłoby to dla nich zbyt trudne, I ja ją podziwiam i popieram w nieujawnianiu swoich poglądów.

Beztraumy Odpowiedz

Zastanawiam się co skłoniło cię do porzucenia wiary. Coś niezbyt prawdziwa była widocznie od początku

MojitoGhost

Dlaczego od razu nieprawdziwa? Dziesięć lat to szmat czasu. Mogła wtedy wierzyć szczerze, ale z czasem pewnie zmienił się jej poziom wiedzy, pewnie coraz więcej rzeczy zaczęło ją uwierać i końcowo doszła do wniosku, że ta wiara jest zbyt grubymi nićmi szyta. To normalne, że z czasem może nam się zmieniać światopogląd i nic w tym złego póki w efekcie nie zaczynamy krzywdzić siebie i innych.

bezdomna

Mnie na przykład do porzucenia wiary skłoniło przeczytanie Biblii, o ironio.

Qzin

Mnie również od religii odciągnęło przeczytanie Biblii w całości i samodzielna interpretacja. Polecam każdemu katolikowi.

Tralala1234

To dosyć naturalne, nawet najwięksi święci w historii Kościoła przechodzili czasem długie okresy utraty wiary i zwątpienia: św. Jan od Krzyża, Matka Teresa z Kalkuty, św. Ojciec Pio i wielu innych. Wynika to z naszej ludzkiej natury i nie ma w tym niczego złego ani "nieprawdziwego". Może świadczyć wręcz o bardziej rozwiniętej duchowości - nie zadowalasz się czymś, co raz uznałeś za prawdę objawioną na podstawie wychowania czy tradycji, tylko nieustannie dążysz do głębszego zrozumienia i zbudowania prawdziwej, żywej relacji z Bogiem, którą będziesz w stanie faktycznie odczuwać. A jako że wcale nie jest to łatwe, to często prowadzi do poczucia zwątpienia, opuszczenia i niepewności. Zjawisko już od wieków przebadane, znane jako "noc ciemna" wiary. Garść ciekawych informacji na ten temat tutaj: https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/mt_nocc.html, jakby się ktoś zainteresował. ;) Wiem, że niestandardowy komentarz jak na anonimowe (rzadko się tu debatuje o teologii), ale jakoś mnie tak Beztraumy Twój post zainspirował. ;)

Ciomak

Każdy ma zwątpienia. Czy to w siebie czy w swoją wiarę. Na tym polega nasze istnienie.

Szczególnie jeżeli wiesz, że nie możesz zwątpić. Dlatego ważne jest aby mieć kogoś z kim możesz o tym porozmawiać. Najlepiej kogoś starszego, kto z pewnego dystansu będzie umiał doradzić.

Co do powyższych komentarzy na temat biblii to akurat mi czytanie umocniło w wierze i sprawiło, że z raczej bardziej praktykującego niż wierzącego teraz uczestniczę w wielu ewangelizacjach. Zaś co do czytania biblii to polecam od nowego testamentu, jest dużo bliższy nam kulturowo i cywilizacyjnie. Jest również bardziej skondensowany. Stary testament jest trochę trudniejszy, szczególnie pod względem szerszego kontekstu. Tym nie mniej polecam czytać, rozmawiać o tym co sie przeczytało i nie zamykać się jeżeli się z czymś nie zgadzamy czy jeżeli coś nas oburza. A jeżeli czytamy biblię jako wierząca osoba to nie zapominajmy się modlić.

Porzucenia wiary? Nic takiego nie miało miejsca, ja niczego nie porzucałam tylko pozwoliłam przemówić faktom, nauce i logice. Oczywiście nie było to takie proste i był to raczej proces, bo przez jakiś czas próbowałam jeszcze się oszukiwać ale kiedyś w końcu zrozumiałam, że mogę się przed sobą do tego przyznać i nie odbiera mi to szczęścia, a jest zupełnie przeciwnie, czuję się wolna i szczęśliwa. Najmocniej do końca trzymało mnie przy wierze odczucie, że Bóg jest wciąż obok mnie, że naprawdę głęboko czuję jego dotyk i, że kiedy się modle oczyszcza mnie ze zmartwień i tak naprawdę czuję napływ miłości do serca. Brzmi to może i absurdalnie ale naprawdę czułam realnie coś takiego. Później okazało się, że można to osiągnąć 'bez udziału Boga' i nie chodzi o modlitwę ale po prostu i wyciszenie i skupienie 'na wnętrzu'. Jestem po prostu dość wrażliwym osobnikiem, więc mocno odczuwam emocje i to kwestia hormonów i układu nerwowego. Oczywiście sprawa treści Biblii to już w ogóle inna historia, która też prowadź do ateimu. I tak, Nowy Testament również jeśli się zastanowić nad większością zapisów. Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że zaspokoiłam ciekawość :)

Italiano Odpowiedz

Jeśli ich wiara jest silna, to nie wiem, czy faktycznie im odbierzesz nadzieję. Pewnie będzie im przykro, ale czy twoje wyznanie będzie miało aż takie konsekwencje?

No właśnie sprawa polega na tym, że jako osoba niewierząca nie umiem uwierzyć, że czyjaś wiara można być silna lub nie, bo moim zdaniem Bóg nie istnieje, więc logicznym mi się wydaje, że każdy w dowolnym momencie może się o tym przekonać. Obawiam się, że może mieć konsekwencje, bo skoro tak gorliwa osoba jak ja nie wierzy, a nie jest zbuntowana, to podważa to w ich mniemaniu bardzo dużo. Nie chcę dodawać im zmartwień o mnie i powodu do przeżywania wszystkiego od początku, bo u nich tak pewnie musiałoby być. Musiliby godzić się z tym, że ten ciężar nie jest planem kochającego ich Boga, który nad nimi czuwa tylko zwykłym przypadkiem.

WrozkaSmierci Odpowiedz

Leczenie chorego psychicznie modlitwą? Tu trzeba całą rodzinę leczyć u psychiatry

asienaebaam

Choroba jest w głowie, wiara jest w głowie. Wiara/modlitwa nie leczy, ale jeśli człowiek wierzy to sobie pomaga. Tak myślę, bo ja raczej bardziej wierzę w lekarzy,

Bluepurple

A tam nie jest napisane, że wiara go przekonała do leczenia psychiatrycznego?

Czy Ty umiesz czytać? Osoby chore na schizofrenię bardzo często nie są skłonne brać leków, bo ich świat wygląda inaczej. Ponadto branie leków ma swoje konsekwencje, często jest to otępienie. Czasem też mimo leków są ciężkie dni. Brat nie chciał się leczyć ale dzięki temu, że jakoś to sobie tłumaczył Bogiem trwa w leczeniu farmakologicznym i psychoterapeutycznym. Myślę, że w Twoim przypadku też jest konieczne leczenie, bo zdrowi dorośli ludzie zazwyczaj umieją czytać ze zrozumieniem.

maIasarenka

Dokładnie tak jest napisane, ale widać, że autorka głównego komentarza ma poważne problemy z czytaniem ze zrozumieniem albo widzi to, co chce widzieć.

WrozkaSmierci

Kohi Jestem po prostu drażliwa na temat religii. Mam popieprzonych na punkcie religii rodziców, a teraz jeszcze mąż złapał religijną szajbę i WSZYSTKO tłumaczy działalnością bóstwa a nie np. wolną wolą lub przypadkiem. I nie martw się moim zdrowiem, dbam o siebie. I nie mam urojeń typu gdzieś ktoś niewidzialny mną steruje.

homoopathie

Wrozka współczuję Ci doświadczeń, ale osoby stąd po prostu zwracają Ci uwagę na złe zinterpretowanie tego, co jest w wyznaniu.

bazienka

ciekawa jestem, co by zrobili, gdyby wiara go nie przekonala

makweII

@malasarenka coś mi się zdaje, że chyba jednak to drugie. Niemożliwe, żeby tyle osób (aż kilkanaście plusów pod komentarzem) miało tu problem z czytaniem ze zrozumieniem.

maIasarenka

Tak właśnie myślałam.

Vito857 Odpowiedz

Co tu taki wysyp ostatnio wyznań nawiązujących do religii czy wiary?

Inni2001

Jeśli chcecie, to mogę dla odmiany napisać coś o islamie :)

Vito857

@Inni2001 czyli zakładasz, że islam to nie jest religia?

Inni2001

Dziękuję za poprawienie mnie. Niezbyt precyzyjnie się wyraziłem. Miałem na myśli oczywiście wyznanie o religii innej niż chrześcijańska.

honey100 Odpowiedz

Kolejny przykład, że religia jest dla słabych ludzi....

Eresmia

Wierzę, a nie uważam się za słabego człowieka.

Melancholija

No właśnie jakieś dziwne doszukiwanie się korelacji nie w odpowiednim miejscu. Znam wielu silnych ludzi, których wierzą. Sama czuje się raczej słaba, no może delikatna, a nie wierzę.

bezdomna

Nie chodzi o to, że tylko słabi wierzą, ale że zdecydowana większość ludzi słabych psychicznie w coś wierzy, bo tylko w ten sposób są w stanie przejść przez życie.
Słaby człowiek, który w nic nie wierzy, prędzej popełni samobójstwo, niż ktoś głęboko wierzący. Właśnie dlatego religia jest dla słabych ludzi, bo często w jakiś sposób im pomaga.

makweII

Czy ja wiem, czy dla słabych? Do lekarza też nie chodzą sami chorzy ludzie, lecz także ci zdrowi w celach profilaktycznych.

Ciomak

bezdomna nie wiem co rozumiesz przez słabych ludzi. Tzn kto jest słaby a kto silny? Jeżeli uważasz że silni ludzie nie chorują psychicznie to jest to przejaw ignorancji czym choroby psychiczne są.

Tak wiara pomaga. Zarówno osobom słabym jak i silnym. Wiara jest również bardzo silnym spoiwem społecznym, pełni funkcje wychowawczą, moralizatorską. Owszem potrafi rodzić różne problemy czy być niezłym pretekstem do wojny. Co nie zmienia faktu, że postrzeganie wiary jako "wmawianiu sobie pewnych rzeczy" jest płytkim jej rozumieniem.

bezdomna

Nie napisałam nic o chorobach psychicznych, tylko o psychicznym, w sensie mentalnym radzeniu sobie z problemami.
Osoba słaba to taka, która w obliczu problemów, nie jest w stanie stawić im czoła, a zamiast próbować je jakoś naprawić, prędzej podda się, załamie, straci kontrolę nad swoim życiem.
Dlatego osoby słabe częściej sięgają w takich przypadkach po religię, bo daje im to nadzieję - nie są w stanie nic zrobić ze swoim życiem, więc ufają, że modlitwy, bóg, wiara im pomogą.
Byłam kiedyś bezdomna. Widziałam innych bezdomnych, którzy już dawno się poddali. Wszyscy oni mówili, że tylko bóg może ich wyciągnąć z tego bagna. Ja robiłam wszystko, by sama z niego wyjść i dziś jestem tu gdzie jestem, bez religii, bez pomocy bóstw.
Zawsze byłam silna psychicznie, tylko dlatego mieszkanie na ulicy mnie nie zniszczyło.

maIasarenka

To przykre, ale te osoby w takim razie nie wiedzą o czym mówią, bo modlitwa nie jest dla katolików tym, czym proszenie o dar, prezent lub załatwienie sprawy. Jasne, są tacy, którzy modlą się na zasadzie „dej mnie to”, ale w dojrzałej wierze modlitwa to zaufanie Bogu, nie proszenie o pomoc na zasadzie: „ufam Ci Boże, że załatwisz mi to i to”, tylko zaufanie, że to co On zrobi, będzie dla mnie dobre. Nie oznacza to jednak bezczynności i rezygnacji z działania. Po prostu osoby wierzące nawet w trudnej sytuacji wierzą, że nie będzie ona trwać wiecznie i kiedyś wyniknie z tego jakieś dobro.

MorskaFala8 Odpowiedz

Nie wszystko niestety da się całkowicie zrozumieć w wierze, tak samo Pana Boga nigdy nie ogarniemy rozumem w 100%. Ale masz prawo też do własnego zdania.

emma7 Odpowiedz

Ja bym nic nie mówiła rodzicom, o ile nie mieszkasz już z nimi. W takich wypadkach mam wrażenie, że lepiej jest skłamać. W końcu raz na jakiś czas możesz poudawać, a im będzie lepiej "na duszy".

Dragomir Odpowiedz

Więc to Ty jesteś tą zagubioną owieczką, dla której Pasterz zostawi 100 żeby odnaleźć te jedną, by mogła dołączyć do stada. Mam nadzieję że usłyszysz jak Cię woła, bo On zna swoje owce z imienia. Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia i wiary.

Zobacz więcej komentarzy (1)
Dodaj anonimowe wyznanie