#UmsSu
Historia sprzed lat, czasy gimnazjalne. W szkole uchodziłem za klasowego śmieszka, który chętnie robił sobie żarty ze wszystkiego i dogadywał nauczycielom tylko po to, aby umilić czas na lekcjach sobie, jak i reszcie klasy. Religii uczyła nas pewna katechetka, którą każdy nazywał Tukan. Lubiłem tę panią, dlatego praktycznie na każdej lekcji z nią musiałem jej coś powiedzieć, zażartować albo kilka razy spytać się, kiedy koniec lekcji. Pani po n-razach takiego zachowania miała mnie już po prostu dosyć i nie reagowała na moje zaczepki. Tego dnia akurat siedziałem z kumplem w pierwszej ławce, więc mój cel był bardzo blisko mnie. Włożyłem wiele trudu, by znów „zaistnieć” przed panią katechetką, lecz byłem skutecznie ignorowany praktycznie przez całą lekcję. Widziała to również większość mojej klasy. Wtedy wpadłem na najlepszy pomysł, jak zostać zauważonym. Próbowałem parę razy o coś zapytać, a gdy zauważyłem, że to nie pomaga, wypaliłem donośnym głosem słowo: „K*TAS”. Wszyscy zwijali się ze śmiechu, lecz pani profesor zrobiła tylko wielkie oczy, jakby z niedowierzaniem na to, co właśnie usłyszała.
Od następnej lekcji przestałem być ignorowany i pani poświęcała mi dużą uwagę, pewnie dlatego, aby nie usłyszeć ponownie tak wulgarnego słowa na lekcji religii. Niestety, gdy dziś mijam ją na ulicy, patrzy na mnie, jakbym był niedorozwinięty.
Lubiłeś katechetkę, dlatego musiałeś jej przeszkadzać na każdej lekcji? Jeszcze ten k*tas - hahaha, boki zrywać - że małe dzieci to śmieszy to ok, ale w gimnazjum. Chociaż ja też miałam takich niedorozwojów w klasie...
Nadal prawiczek?