#FCvKa
W klasie maturalnej poznałam swojego obecnego chłopaka, z którym przez pierwszy rok byliśmy w związku na odległość. Pewnego razu pojechałam do niego na weekend, problem w tym, że tego samego dnia koszmarnie się rozchorowałam – gorączka, kaszel, zatkany nos, ogólne osłabienie. Ponieważ zostałam nauczona tego, by nikomu nie robić zbytniego kłopotu, po prostu położyłam się do łóżka i pilnowałam, żeby nie zarazić mojego lubego. Kiedy jego mama wróciła z pracy, podniosłam się, żeby się z nią przywitać. Ona popatrzyła na mnie, wytrzeszczyła oczy, po czym kazała mi natychmiast wracać pod kołdrę, a sama przygotowała inhalacje, zimne ręczniki na czoło, zestaw leków i razem z moim chłopakiem nieustannie mnie doglądali, pilnując, bym zawsze miała pod ręką gorącą herbatę z miodem. Widząc jej zaangażowanie, rozpłakałam się jak dziecko i ani ona, ani mój luby nie byli w stanie mnie uspokoić.
Zawsze to ja musiałam opiekować się moim rodzeństwem i nikt nigdy wcześniej nie poświęcił mi tyle czasu i uwagi podczas choroby. Byłam tak zaskoczona i wzruszona, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Do dziś jestem jej mega wdzięczna za ten ciepły, opiekuńczy gest. :)
To nadużywanie słowa Luby w każdym wyznaniu (nie wiem, czy to jakaś moda, czy wyznanie brzmi wynioslej czy co) jest już irytujące. Jest wiele różnych innych synonimów tego słowa - ludzie, błagam!
This, też mnie to już denerwuje
"Jest wiele różnych innych synonimów tego słowa"
Na przykład 'absztyfikant' albo 'dobiegacz'? :)
To jest zwyczajnie ładne i urocze określenie
Przecież to normalne.
No i o to chodzi, ale autorka nie była to tego przyzwyczajona.
Jak zwykle brak najważniejszego. Dalej jesteście razem?
Co w tym najważniejszego?
"W klasie maturalnej poznałam swojego obecnego chłopaka (...)".