#hZWci

Gdy byłem studentem,  poznałem Magdę - fajną, cholernie seksowną dziewczynę.
Akurat tak wyszło, bo Magda niedawno rozstała się z narzeczonym i podobnie jak ja – szukała przyjaźni bez zobowiązań, ale za to z benefitami. „To, co? Idziemy do ciebie?” - usłyszałem już na drugim spotkaniu. Choć moja dusza pląsała z radości, ja zachowałem stoicki spokój i poważnie kiwnąłem głową na tak.
Wrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy do mojego plecaka i już po paru minutach romantycznego marszu przez park staliśmy pod wieżowcem, gdzie na dziewiątym pietrze wynajmowałem kawalerkę.

Była 2 w nocy. Weszliśmy do mieszkania. Ona rozkosznie się przeciągnęła i usiadła na łóżku rzucając mi to gorące spojrzenie, które momentalnie ścisnęło mi mosznę. „To, co? Może byś szybko skoczył po jakiegoś szampana, a ja tymczasem… przygotuję się” - powiedziała, zsuwając delikatnie ramionko swojej sukienki.
Strategiczna kalkulacja. Nocny na rogu. Czas operacyjny – 4 minuty.
Wleciałem do sklepu jak burza, chwyciłem dwa szampany, zapłaciłem, wrzuciłem butelki do plecaka i jeszcze szybciej popędziłem do domu, po drodze uspokajając powstańca w spodniach: „Spokojnie, ziomuś. Nie emocjonuj się. Dłuuuuga noc przed tobą!”.

Wsiadłem do windy. 1, 2, 3, 4 – cyferki przesuwały mi się przed oczami wolniej niż kiedykolwiek wcześniej. 5, 6 – Ku#wa! Szybciej! Do siódmego piętra nie dotarłem. Nagle zgasło światło. I winda stanęła gdzieś między piętrami. Pięknie! Zacząłem naciskać guziczki po kolei, znalazłem przycisk alarmu. Naciskam. Nic. A ona, biedna, tam czeka parę metrów ode mnie, nagrzana jak parowóz.

Chwyciłem za telefon. „Zadzwonię do niej!” - pomyślałem. - „Z jej pomocą zaraz się uwolnię i dokończymy to, czego jeszcze nie zaczęliśmy!”. Wybrałem numer, dzwonię... i słyszę dzwonek telefonu w moim plecaku. No, tak – przecież wrzuciła tam swoje rzeczy.
Zacząłem tłuc w drzwi, wołać. Bez skutku. Po dwudziestu minutach usiadłem zrezygnowany mając nadzieję, że ktoś w końcu mi pomoże. Wyjąłem z plecaka szampana...

Po dwóch godzinach, kiedy pijany w sztok usiłowałem odlać się do jednej z pustych butelek po szampanie, winda nagle ruszyła. Hurra! Nabzdryngolony i mocno nieświeży (w windzie było gorąco) wszedłem do mieszkania i nikogo tam nie zastałem. Ani Magdy, ani telewizora, ani mojego Xboxa z kolekcją gier, ani laptopa…

Okazuje się, że „awaria” windy to była część planu. Nie dalej jak miesiąc później bardzo podobną sytuację miał kolega polibudy. Podobno Magda miała chłopaka – technika zajmującego się konserwacją wind. Łupem dzielili się na pół. Tak czy inaczej – właśnie taka jest kara dla kretyna, który myśli fujarką i licząc na grzmocenie, zostawia obcą osobę samą u siebie w mieszkaniu. W spadku została mi komórka Magdy – stara, zdezelowana Nokia z klapką i numerem na kartę. Ktoś chce?

#sDYwU

Wyznanie o myleniu obcych osób na ulicy ze swoimi znajomymi przypomniało mi pewną historię.

Miałam 22 lata. Zamykanie knajpki, w której pracowałam, wiązało się m.in. z wnoszeniem ogródka (znaczy się krzesełek i stolików poustawianych na dworze) do wnętrza lokalu. Procedura wykonywana oczywiście pod koniec dnia.
Podczas jednej z takiej procedur (wieczór, 19, zmierzch) przyuważyłam zamierzającego przejść obok knajpki Michała (znajomy z czasów gimnazjum, mało gadaliśmy) - przynajmniej tak mi się zdawało, że to on... Zaczęłam patrzeć się na owego "Michała", zastanawiając się w myślach: "Michał, nie Michał?". Ten "Michał" chyba przyuważył, że wgapiam się w niego i oczywiście też rozpoznał we mnie swoją znajomą (super! :)), podszedł więc do mnie.

Rozpoczęło się od niepewnego "czeeść, pracujesz tu?". Podczas trwania tej rozmowy coraz bardziej upewniałam się, że owy "Michał" to jednak nie Michał, ale rozmowę oczywiście podtrzymywałam. Przyuważyłam, że kolega zaczął też mieć pewne wątpliwości.
Do końca nie daliśmy po sobie poznać. Na odchodne zapytałam go dokąd idzie, on jak gdyby nigdy nic, że do Aśki czy Kaśki, nie pamiętam jak jej było :D Oczywiście szybkie "pa, pa, miłej pracy, udanego wieczoru".

Na drugi dzień nowo poznany kolega przyszedł z jakąś koleżanką do lokalu. Zasłyszałam ich rozmowę "Widzisz! Mówiłem ci! Identyczna jak Karolina!" :D

#IHK6B

Jestem wielką fanką horrorów. Jak w każdy wieczór, uradowana zaczęłam gasić światła w pokoju, aby wrzucić kolejny klasyk. Rozsiadłam się w fotelu i w ciemnościach oddawałam się konsumpcji orzeszków. Taki wieczorny seans to nagroda za cały dzień biegania za dwuletnią córeczką.

Kiedy byłam już w połowie filmu, z ciemnego kąta pokoju rozległ się przerażający, charczący dźwięk. Momentalnie zatrzymałam film i zaczęłam nadsłuchiwać. Po dłuższej chwili poklepałam się po ramieniu, tłumacząc sobie, że to na pewno moja wyobraźnia. Po tylu obejrzanych filmach rzeczą jasną jest, że to tylko fantazje reżysera i z uśmiechem politowania przystąpiłam do kontynuacji filmu. Ten stan zadowolenia z umiejętności tłumaczenia sobie nagłych zjawisk paranormalnych został przerwany kolejnym dźwiękiem, tym razem cichszym, ale wyraźniejszym. Kiedy w końcu zdałam sobie sprawę, że wyraźnie usłyszałam słowo "mama", moje serce zaczęło w panice przeciskać się w okolice ramienia. Mając świadomość, że na górze śpi moja córka, ze łzami w oczach, powolutku zaczęłam sięgać po łapkę na muchy. Nieważne, jaka broń, byleby była. Nie mogłam pozwolić, aby demon zrobił nam krzywdę. Wtedy po raz trzeci usłyszałam coś w rodzaju głosu opętanej osoby, trzeszczący i długi, który bezlitośnie powodował wzrost ciśnienia i chęć ucieczki z domu. Czułam, że się pocę, ucieczka do pokoju córki wydawała się ogromnym dystansem do pokonania i wtedy postanowiłam stawić czoła własnemu strachowi.

Wstałam i wykazałam się ogromnym męstwem, które polegało na zapaleniu światła. Po tym heroicznym wręcz dokonaniu, które - nie ukrywam - dodało mi nieco odwagi, rozglądnęłam się po pokoju, aby stwierdzić, że nie ma tam nikogo. Wtedy przez moją głowę przebiegła myśl, że demon przeniósł się do pokoju córki. Ruszając w stronę schodów, po raz kolejny usłyszałam głośne charczenie, ale nikogo nie widziałam. Postanowiłam jeszcze raz pokonać granicę strachu i udałam się tam skąd dochodził dźwięk.

W kącie leżały zabawki córki. Ja, z uniesioną łapką na muchy, oczekiwałam pojawienia się demona. Wtedy ujrzałam mówiącą lalkę córki, która trzeszczała jeszcze głośniej, niemal błagając o nową baterię. Od tamtej pory nie wiem co strach!

#6NX6v

Jestem typem zazdrosnej osoby. Od dziecka byłam zazdrosna np. o to że moje rodzeństwo dostało lepszy prezent albo więcej jedzenia. Teraz mam 16 lat i zazdrość ciągnie się za mną dalej. Jestem starsza więc zazdrość wchodzi na wyższy poziom, jestem zazdrosna o to, że moje koleżanki mają innych znajomych albo że osoby których nawet dobrze nie znam mają drugą połowę. Cały czas mam wrażenie że moje rodzeństwo jest traktowane lepiej. Nie jestem w stanie sama tego zmienić.

#gzlEA

Nienawidzę, gdy mąż ma wolne. Jesteśmy już razem ponad 10 lat, mamy dwójkę dzieci w wieku przedszkolnym.
Nie wiem, co się dzieje. Czemu jak mąż ma wolne, to jest bardzo źle. W tygodniu bawi się z dziećmi, wygłupia. W dni wolne nie ma na to szans.
Niedawno wróciliśmy z urlopu. Byliśmy akurat z moją mamą, zawsze którąś zabieramy. Już podczas drogi mąż zaczął narzekać, że źle. W pokoju nawrzeszczał na dzieci, że biegają. Zaproponowałam wyjście na hotelowy basen we dwoje - nie. Do baru? Nie. Wziął sobie grę, usiadł na kanapie i tylko co chwilę krzyczał "ciszej".
Tak wyglądały 4 dni. Krzyki na mnie i na dzieci, zero zabawy. Moją mamę ignorował. Moje propozycje na wyjścia we dwoje zlewał. Spędzałam czas z mamą i dziećmi. W samochodzie w drodze powrotnej mąż zaczął odzywać się normalnie.
Wróciliśmy do pracy, dzieci do przedszkola. Powrót z pracy, mąż już uśmiechnięty, wymyśla zabawy. Wieczorem kąpie dzieci, czyta im do snu. Daje buziaczki i przytula. Mnie tak samo.
Dziś jest sobota. Mąż od rana na nas wrzeszczy. Albo narzeka. Albo śpi. W domu nic nie zrobi, z dziećmi się nie pobawi. Tak, jakbyśmy mu wszyscy przeszkadzali.

Przytłacza mnie już to. Pracujemy tyle samo, a w weekendy ja się zajmuję dziećmi i ogarniam dom. To jeszcze małe dzieci, rok po roku, czasem jest ciężko. A nawet nie chcę ich samych z tatą zostawiać, jak on w takim humorku. Każdy weekend tak, każdy urlop, każde święta. Rozmawiam z nim, pytam, to on "nie wie" czemu tak. Czemu jest tak źle, jak ma wolne. Ja mam już tego powoli dosyć. Od kiedy pojawiły się dzieci, coś jest nie tak. Tak jakby mąż wolałby być sam, a nam poświęcić 1-2 godziny na dobę. Moje ciało się nie zmieniło w porównaniu z czasami sprzed ciąży, mam hobby, pracę. Mąż się objada. Już jest otyły, ma problemy ze stawami, zaczyna z kręgosłupem, sercem. To nie jest tak, że nagle ja stałam się nieatrakcyjna, bo nadal mam powodzenie u płci przeciwnej. Jak już, to raczej w drugą stronę.
Nie wiem, co się dzieje. Chciałabym takiego męża, jakiego mam od poniedziałku do piątku. Cały czas.

#RCsPk

Przyszło mi do głowy coś takiego, o czym nigdy wcześniej nie myślałam w ten sposób. Jestem już dorosłą kobietą, mam swoją rodzinę, jest mi z tym dobrze, jestem szczęśliwa. Może nie wpływa to za bardzo na mój komfort życia, ale mam problem z asertywnością. Bardzo ciężko mi odmówić, bo od razu boję się, że sprawię komuś dużą przykrość. Zastanawiałam się, skąd wzięło się to u mnie w aż tak dużym stopniu i przypomniała mi się pewna sytuacja z dzieciństwa. Jako dziecko uwielbiałam jeździć z babcią do mojej prababci. Mieszkała na wsi, gdzie było mnóstwo zwierząt, a dla dziecka wychowującego się w mieście i to bez żadnego zwierzaka to była nie lada atrakcja. Lubiłam też chodzić na długie spacery po polu. Gdy miałam 12 lat prababcia zmarła, a ja byłam już w takim wieku, że wyjazdy na wieś nie były dla mnie już takie super fajne, jak kiedyś, a wręcz przeciwnie - czułam się odcięta od świata, od znajomych, nie mogłam nawet spokojnie porozmawiać przez telefon, bo były problemy z zasięgiem. Moja babcia wciąż chciała tam jeździć, zwłaszcza w upały, ale nie chciała wyjeżdżać sama, bo było jej przykro, że prababci już tam nie ma i nie chciała też spać sama w domu, więc chciałam, czy nie chciałam, zaczęłam być do tych wyjazdów zmuszana. W końcu powiedziałam otwarcie rodzicom, że nie chcę już tam jeździć. Niestety, nie spotkałam się ze zrozumieniem, za to wybuchła wielka awantura, były wyzwiska, płacz, moralizowanie, że jak ja mogę to babci robić itp. Ponieważ nie byłam ustępliwym dzieckiem, uznałam, że poszukam innego rozwiązania i przed wyjazdem zaczęłam symulować chorobę, udawałam, że wymiotuję, ale na niewiele to się zdawało, bo po prostu było to przekładane na później i tyle. I teraz takie pytanie: jak ja miałam się tej asertywności nauczyć, jeśli byłam za nią karana? Oczywiście, jeśli chodziło o papierosy, czy alkohol musiałam umieć odmawiać. Ale robić coś wbrew sobie, byleby komuś z rodziny nie było przykro? Tutaj nie miałam prawa do odmowy. No i cóż, kolejna rzecz do odnotowania z cyklu: czego nie zrobię własnemu dziecku, co kiedyś zrobiono mi.

#XpAcT

Historia pogrzebu mojego dziadka.
Okazało się pewnego razu, że dziadek ma raka z przerzutami do kości. Po postawieniu diagnozy szybko zmarł.

Dziadzio jaki był, taki był. Niezły śmieszek. Do kościoła raczej nie chodził, ale często osądzał kościelnego o podbieranie drobnych z tacy, bo widział, jak płaci złotówkami czy dwójkami w sklepie.

Nadszedł dzień pogrzebu, cała rodzina w kaplicy. Przychodzi ksiądz z ww. kościelnym, który rozpala kadzidło. Nikt nie wie, jak to się stało, bo kościelny włosami na głowie nie grzeszył, ale tak intensywnie rozpalał to kadzidło, że mu się zapaliły.
Zgromadzeni nie mogli powstrzymać śmiechu widząc księdza próbującego ugasić stułą biednego kościelnego.

Niby pogrzeb, niby kres na tym łez padole, ale dziadek na koniec musiał odwalić pranka :)

#nEYAY

Żeby dostać się gdziekolwiek, muszę przejechać przez las na moim enduro. Droga gminna, więc legalnie, nikomu nie zawadzając, podróżowałem sobie leśnymi drogami. Do czasu...

Dzisiaj pomiędzy drzewami znalazłem metalową linkę, rozwieszoną na wysokości szyi.

Nie pozdrawiam idioty, który mógł mnie zabić.

#DNXlc

Kiedy miałem jedenaście lat, przyjaźniłem się z moim rówieśnikiem Bartkiem - synem przyjaciół moich rodziców, którzy byli naszymi sąsiadami.

Pewnego razu zauważyłem, że dzieje się coś dziwnego. Otóż Bartek zaczął dysponować dużą ilością pieniędzy (jak na jedenastoletniego chłopca). Było go stać na słodycze, mnóstwo słodyczy i różnych innych zachcianek, przy czym często kupował coś także i mi, i nie oczekiwał niczego w zamian, nie chciał, żeby mu się odwdzięczać tym samym. No zwyczajnie mnie to dziwiło. Zastanawiałem się, skąd on bierze te pieniądze, bo przecież jego rodzice zarabiają od kilku lat praktycznie tyle samo co moi (mieszkaliśmy w pobliżu dużego zakładu produkcyjnego, nasi ojcowie byli w nich na identycznych stanowiskach, mamy także). Nawet zacząłem się zastanawiać, czy on tych pieniędzy przypadkiem nie kradnie, ale z tymi wątpliwościami zostawałem sam, bo głupio było mi go o to pytać, aż do pewnego razu.

Wpadłem w szok, niemały. Powiedział, że jego babcia (która z nimi mieszkała) płaci mu za to, żeby dzwonił do Radia Maryja, przy czym zawsze dzwoniąc tam musiał wspominać, jaką to ma cudowną babcię, niemalże świętą i w ogóle ach. Niedługo po tym wygadałem się o tym moim rodzicom podczas luźnej rozmowy przy kolacji. Oni zaś zahaczyli o ten temat podczas rozmowy z rodzicami Bartka.

Babcia została ochrzaniona przez jego rodziców, że jak to tak i w ogóle, bo wszystko było z jej inicjatywy. Bartkowi natomiast zakazali takich interesów z babcią.

Kilka dni później ojciec Bartka przyłapał babcię, jak dzwoni do Radia Maryja i udaje własną wnuczkę, słodząc sobie przeokrutnie...

#eHbm9

Dobrze zarabiam od lat, ale przy wydatkach jakie mamy okazuje się, że to nie jest dużo i czasem brakuje.
No to żona mówi: „Znajdź nowych klientów i zarób więcej”.
Ja jej odpowiadam, że spoko: „Zrobię to, jak ty znajdziesz dietetyka i schudniesz (oczywiście w tym samym czasie, jak ja znajdę tych klientów, czyli równie szybko), no i utrzymasz tę wagę” (tak jak ja ledwo żyjąc, utrzymam ich wszystkich, aby dobrze dla nich wykonywać swoją pracę).
I jakoś temat ucicha, a dupa rośnie.
Dodaj anonimowe wyznanie