#pdAMh

Pewnie niektórzy znają to uczucie, kiedy nie ma internetu i nawet układanie pasjansa staje się nagle ciekawe. Otóż jakieś 1,5 roku temu zepsuła mi się karta graficzna i wszystkie gry odpadały. A że było zimno, dużo czasu spędzało się w domu, to zacząłem grać w sapera. I co tu dużo mówić... uzależniłem się od tej gry. Nie ma dnia, żebym nie pograł chociaż te 15 minut.
Mam cel – pobić rekord świata, jeśli chodzi o czas, wcale tak dużo mi nie brakuje...

#tJYax

Dwa miesiące temu przyśniło mi się, że wysiadłam z autobusu, a za mną wybiegła okropnie stara kobieta ubrana na czarno. Goniła mnie po jakimś placu, próbując opluć mi plecy, krzycząc, że przez to zarazi mnie czarną śmiercią czy czymś tam.

Rankiem po obudzeniu się jechałam na zajęcia. W tramwaju spotkałam mężczyznę, który dziwnie się zachowywał: gdy tylko otwierały się drzwi, on wystawiał głowę na zewnątrz i zapamiętale pluł. Gdy jechaliśmy i nie mógł tego robić, ciągle wycierał usta chusteczką i trzymał głowę odchyloną do tyłu, jakby chciał powstrzymać ślinę przed wypłynięciem. Pluł jednak tak dużo, że już nie miał czym, po jakimś czasie tylko parskał i prychał. W pewnym momencie odszedł od drzwi i stanął za mną. Byłam pewna, że napluje mi na plecy, jak kobieta ze snu, więc się przesunęłam, on niestety też. Wysiadłam.

Od tego dnia coś mi się stało. Za każdym razem, jak widzę jakieś urządzenia sanitarne (wanna, umywalka, prysznic, WC - cokolwiek), chcę pluć. Czuję, że w ustach mam pełno śliny, że muszę się jej pozbyć.

Chyba mnie zarazili.

#HHDXa

Mam 24 lata, męża i własne mieszkanie, którego nie lubię.

Własne M było moim marzeniem, od kiedy tylko pamiętam, nie lubiłam domu rodziców – był niewykończony, nic nie miało swojego miejsca, meble zbierane skąd się da, kolory bez ładu i składu... Pracuję od kiedy tylko mogłam - zbieranie owoców, inwentaryzacje, ulotki... 


Od kiedy skończyłam 18 lat, pracowałam w każde wakacje, weekendy, nie zaniedbywałam szkoły, dostałam się na dobre studia – chciałam w końcu mieć własne mieszkanie jak najszybciej, więc i dobrą pracę. 


Żyłam tym, odkładałam co mogłam, a nie było to łatwe, bo na studiach dziennych utrzymywałam się sama. W końcu nie wytrzymałam tego wszystkiego, zmieniłam studia na zaoczne, złapałam pierwszą poważną pracę i zaczęłam zarabiać... 


Mój wtedy narzeczony też zmienił wtedy pracę, zarobki skoczyły nam razy dwa, a wydawaliśmy tyle samo. W ciągu 2 lat zorganizowaliśmy wesele, kupiliśmy samochód i zebraliśmy wkład własny na wymarzone mieszkanie... Nasze pensje nie były jakieś niesamowicie wysokie, jednak koszty życia ograniczyliśmy do minimum. Wiedziałam, że później już nie będziemy tyle odkładać, więc mieszkanie lepiej kupić na lata – trzy pokoje zamiast dwóch, około 60 metrów.


Postanowiliśmy kupić mieszkanie w wielkiej płycie w dobrej lokalizacji w mieście wojewódzkim i samodzielnie zrobić remont.
Remont prawie skończyliśmy jednak wstyd mi się przyznać, że nie jestem z tego wszystkiego zadowolona. 


Ściany wciąż są krzywe, okna są brzydkie, sporo niedoróbek, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. Wstyd mi, bo wiele osób marzy o tym, żeby mieć takie mieszkanie, kredyt, który w perspektywie mogę spłacić w ciągu 3-4 lat... A ja jestem niezadowolona, bo mam brzydkie grzejniki (remont robiliśmy zimą i nie dostaliśmy pozwolenia na wymianę), widok z okna na sklep i nienowoczesną klatkę schodową (chociaż wyremontowaną, czystą i schludną).

Myślę sobie, czy nie lepiej byłoby zadłużyć się na 30 lat i mieć wielkie okna na panoramę miasta z 7. piętra nowego budynku. Żałuję wręcz że nie zadłużyłam się pod korek, kiedy zdolność kredytową liczyli mi trzy razy wyższą niż teraz. Wszyscy litują się nad tymi, których nie stać teraz na ratę, a mnie cała podwyżka stóp jedynie trochę zirytowała, ja nie dostanę dopłaty do kredytu z funduszu wsparcia, bo głupia wzięłam kredyt, na który mnie stać.

Wybierając mieszkanie, myślałam o tym, że w ciągu kilku lat chcemy mieć dzieci, więc warto wziąć większe, spłacić kredyt, żeby nam nie ciążył, żeby zachować elastyczność, żeby w razie czego stać nas było na przedszkole, żebym spokojnie mogła wrócić do pracy.

Zła jestem na siebie teraz za to swoje przyziemne myślenie o przyszłości, chociaż może nie powinnam. Z jednej strony osiągnęłam to swoją pracą i powinnam być z tego dumna, ale nie umiem być zadowolona z tego, że coś, o czym marzyłam latami jest nieidealne.

#YEjju

Niedawno miałem zdjęcia klasowe absolwentów i było zdjęcie tylko dla chłopaków.


Po sesji koleżanka, która mi się podoba, powiedziała: „W trakcie tych zdjęć patrzyłeś się na mnie, jakbyś patrzył na coś, na czym ci zależy, poczułam gęsią skórkę...”.


Prawda jest taka, że patrzyłem na bok, by nie patrzeć prosto w aparat, w sensie w jej kierunku, ale nie centralnie na nią, a ten „błysk” w moich oczach, o którym mi mówiła, to nic innego jak odbicie światła.

Nie wyprowadziłem jej z tego błędu.

#nA6XK

Gdy miałem 15 lat, przeżyłem jedną z najbardziej wstydliwych sytuacji dla młodego chłopaka.

Przełażąc przez ogrodzenie, zahaczyłem się i nabiłem na wystający pręt. Pewnie możecie się domyślić, jakie miejsce miałem przebite... Otóż pręt wszedł dość głęboko w moją pachwinę. Krew lała się dość mocno, więc trzeba było szyć. Ojciec jak zobaczył mnie i moje zakrwawione spodenki, to od razu zabrał mnie do szpitala. 


Wiadomo, wchodzę do gabinetu zabiegowego i od razu gacie w dół. Pielęgniarka zaczęła przygotowywać mnie do szycia i musiała zgolić kilka włosków w okolicy rany. Gdy tylko chwyciła mojego przyjaciela, to ten od razu postawił się na baczność. O ile nie wstydziłem się jakoś szczególnie pokazać sam sprzęt, to ta silna erekcja była dla mnie strasznie żenująca. Maszt miałem postawiony prawie przez cały czas zabiegu. Nie mogłem nawet spojrzeć na lekarza i pielęgniarkę, tak byłem zawstydzony.

Oczywiście  teraz zdaję sobie sprawę, że to nic nadzwyczajnego, ale wtedy byłem naprawdę zażenowany.

#ii7GN

Mam młodszego brata. Ma 12 lat. Jest on strasznie roztrzepany, ma za dużo energii, cały czas się rusza, nie słucha, ma problemy z koncentracją, nauka sprawia mu trudności i ma bardzo często dziwne zachowania. Boję się, że może mieć ADHD.


Nasza mama jest bardzo wymagająca. Stoi nad nim i wymaga, aby był bardziej odpowiedzialny, spokojniejszy, lepiej się uczył, wypełniał jej obowiązki i bardziej słuchał. Nie widzi tego, że to na nic się zdaje. Kiedy parę razy wspomniałam, że mój brat może mieć ADHD, że przydałoby się chociaż to sprawić u specjalisty, chociaż spróbować mu jakoś pomóc. Moi rodzice się oburzyli, bo nie chcą mieć dziecka z zaburzeniem. Jakby przez odpowiednią diagnozę był kimś gorszym – nie ma diagnozy, nie ma problemu.



Naprawdę nie wiem, co robić. Nie rozumiem rodziców. Wie ktoś, jak mogę pomóc bratu? 


Jak zadbać o to, aby brat dostał pomoc i chociaż dowiedział się, czy jego problem wynika z tego zaburzenia czy z czegoś innego?

#kX4Bs

Takie małe podzielenie się pewnym scenariuszem z mojego życia.

Jestem kobietą i mam 24 lata. Od kiedy pamiętam, moi rodzice byli inni niż większość. Mieli swoje dziwne zasady itd. Najbardziej rozwalający był zakaz spędzania nocy poza domem.

Pamiętam, jak miałam 18 lat i zaczynały się poważniejsze imprezy, urodziny znajomych itd. Ja oczywiście zawsze musiałam pierwsza z nich wychodzić. Punktualnie o 23.00 musiałam być zawsze w domu. Nawet raz wracałam pieszo z wsi obok (godzina drogi), bo się okazało, że kierowca odpadł i wszyscy zostawali u znajomego na noc, a ja musiałam wracać, żeby się nie spóźnić, bo byłaby ostra jazda w domu.

Przez to moje życie towarzyskie się zepsuło. Straciłam wszystkich znajomych i kolegów z klasy, bo oni wspólnie się integrowali na imprezach/ wyjazdach, a ja nie mogłam nigdzie jechać, bo nie wolno mi było po 23.00 być poza domem. Już traciłam nadzieję tak naprawdę. Ale poznałam kogoś, spotykaliśmy się, mieszkaliśmy całkiem niedaleko, więc nasze schadzki były dość częste. Ale wciąż na tyle daleko, że gdy przychodził sezon w pracy, to przez miesiąc się czasami nie widzieliśmy.

Przeszkadzało mi to strasznie. I jedynie w tym czasie gdy był sezon, zdarzało się, że wracałam do domu nawet o 2.00 i nagle nie było problemu.

I tu był mój moment. Czasami udawało mi się szybciej z pracy urwać, żeby do tej 2.00 spędzić czas z moim ukochanym. Potem odważyłam się na krok dalej i nawet uciekałam z domu na noc, żeby do niego pojechać (rodzice by mnie chyba udusili, gdyby się dowiedzieli, że spędzam noc u niego!). Choć go akceptowali, nawet lubili, tego jednego nie mogłam przekroczyć.

Jestem z nim już po ślubie od roku. Wciąż pięknie wspominam tę adrenalinę wymykania się z domu. Rodzicom nadal nic nie powiedziałam, ale ten czas takiego (jak dla mnie) szalonego życia był niezapomniany i nie ukrywam, bardzo pomógł mi i mojemu aktualnie mężowi zacieśnić wspólną więź. Czy żałuję, że przekroczyłam ich zakaz? Nie. Ale też, nie ukrywam, było to potrzebne. 


Gdyby mi na to pozwalali, to obawiam się, że by mi się to szybko znudziło, nie uważalibyśmy tak, żeby się nie wydało i nie byłoby zabawy.

#rAhVJ

Nienawidzę swojego ojca.

Kiedy miałem 4 lata, uciekł ode mnie i mojej matki jak szczur. Zostawił tylko liścik, że nie może tego dłużej znieść i „bycie za Was odpowiedzialnym to wielka odpowiedzialność, na którą nie jestem gotowy”. I uciekł bez śladu.

Mama była załamana, ale dała radę nas utrzymać. Nabawiła się chorób w pracy, żeby mi niczego nie brakowało. Dziś udaje, że wszystko jest w porządku, że tylko od czasu do czasu pójdzie na L4, ale tak ogólnie to jest wszystko w porządku i nie powinienem się przejmować, ale ja wiem.

Dzielna lwica, szarpana przez los, ale dumna do końca.

Gdy miałem 20 parę lat, przypomniał sobie o mnie ojciec. Odezwał się, starał odnowić kontakty. Mama już dawno pogodziła się z jego stratą – kiedy pojawił się w naszych drzwiach, zamknęli się w kuchni i gadali godzinami.

Ona wolała to zignorować, żyć dalej. Ja nie potrafię.

Typ do mnie wydzwania, wysyła SMS-y, wiadomości na Messengerze i WhatsAppie.
Stara się zgrywać troskliwego ojca, interesować się. Zaprosił mnie parę razy do siebie, ma nową żonę i dziecko, ale mi nie odpuszcza.

Po latach takich podchodów uodporniłem się na jego umizgi, ale dziwną litość wzbudził w mojej żonie. Tolerowałem jego obecność w tle mojego życia, ale mam już tego dosyć.
Teraz jeszcze okazuje się, że jest śmiertelnie chory i co? Oczywiście moja żona oczekuje, że jak na filmach się z nim pogodzę, wszystko sobie wybaczymy i spędzimy fajnie czas, zanim będzie przykuty do łóżka, a potem serdecznie się pożegnamy, trzymając za rączki z jego ostatnim oddechem.

Nie.

Nienawidzę jego natręctwa, mam go po kokardy. Nie obchodzi mnie ten człowiek, zniszczył życie moje i mojej matce – niech na zawsze popadnie w zapomnienie. Nie będę filmową maskotką, nie dam mu spokoju z ostatnim oddechem. Nienawidzę go.

#DmTpR

W krótkim czasie przebywałem w dwóch różnych częściach Niemiec - południe i północ.
Podczas pobytu w południowych Landach pewnego dnia do mnie, stojącego przed biurem i palącego papierosa, podszedł ktoś ze szlugiem w dłoni i zapytał: "Hast du Flame?".

Zrozumiałem, że chodziło mu o zapalniczkę, podałem, gość zapalił, powiedział "Danke" i tyle. Wtedy dopiero się uczyłem języka, zanotowałem sobie jakoś w pamięci ten zwrot.

Kiedy przeniosłem się do północnych Niemiec, niecały miesiąc później, pierwszego dnia pracy wyszedłem ze swoim współpracownikiem na dokarmianie raka. Akurat nie miałem przy sobie ognia, więc zapytałem go świeżo wyuczonym zwrotem: "Hans, hast du Flame?".

Spojrzał na mnie oczami jak 5 zł, podał zapalniczkę i zapytał, czy wiem o co go właśnie zapytałem. Okazało się bowiem, że co w południowych Niemcach było zwykłym pytaniem o ogień (dosł. "masz płomień?"), tam, w jego rejonach, oznaczało: "Jesteś napalony?".
Dodaj anonimowe wyznanie