Moja mama przez lata była wykładowcą na uniwersytecie. Gdy sama zostałam studentką, powiedziała mi, że pisząc maila do wykładowcy, zawsze należy to zrobić z odpowiednią dozą szacunku, tzn. napisać np. „Szanowny Panie Doktorze”, „z góry dziękuję”, „ z poważaniem” etc.
Jak na ironię, jakiś czas po tym, gdy podzieliła się ze mną tą wiedzą, dostała maila od swoich studentów upominających się o wyniki kolokwium. Jako że siedziałam wtedy na komputerze, a skrzynka e-mailowa mamy była otwarta, skusiłam się i przeczytałam wiadomość od studentów. Wyglądała ona dokładnie tak: (ani dzień dobry, ani pocałuj nas w d*pę): „Kiedy bedo wyniki?” (ani do widzenia, ani nic).
Stwierdziłam, że skorzystam z rad rodzicielki i sama zdecydowałam odpisać na tę wiadomość. A zrobiłam to równie lapidarnie i napisałam: „Kiedy bedo, wtedy bedo”.
Mama do tej pory nie ma pojęcia, że kiedykolwiek doszło do takiej sytuacji, a minęło już 5 lat :)
Opowiem wam historię z mojego życia, z życia małej, około 8-, może 10-letniej dziewczynki.
Od początku podstawówki przyjaźniłam się z dziewczynką mieszkająca w niedalekiej okolicy. Byłyśmy nierozłączne i często się odwiedzałyśmy – dzieliło nas kilka domów. Dziewczynka ta (tutaj nazwana Joasia) mieszkała z rodzicami, rodzeństwem i dziadkiem. Historia dotyczy dziadka Joasi.
Chodząc do Joasi, bardzo często spotykałam przed domem na ławce jej dziadka. Był to starszy pan, o lasce, przygarbiony. Takiego go pamiętam. Bardzo często gdy przychodziłam do Joasi, dziadek widząc mnie pod domem, wołał na rozmowę i prosił, bym usiadła mu na kolanach. Robiłam to, bo przecież traktowałam go jak dziadka, tak samo jak własnego.
Nie pamiętam kiedy pierwszy raz mnie dotknął. Nie wiem kiedy się to zaczęło, ale pamiętam niektóre sytuacje, gdy trzymał swoja rękę miedzy moimi nogami, w kroczu albo na poziomie biustu (którego praktycznie nie było) i rozmawialiśmy, po prostu o szkole, o wszystkim, tak zwyczajnie. Nie wiedziałam, że to złe. Że takiego dotyku nie powinno być. Bo skąd miałam wiedzieć? Nie czułam się komfortowo, ale byłam nauczona szacunku i cierpliwości do starszych osób i nie protestowałam.
Z Joasią później się pokłóciłam i urwał się kontakt, pod koniec podstawówki nie chodziłam już do niej, nie widywałyśmy się. Dziadka widywałam tylko na ulicy, dzień dobry i do widzenia... Gdy byłam w gimnazjum podupadł na zdrowiu i nie wychodził z domu, a jakiś czas później umarł.
Na obecną chwilę nie czuję, żeby to jakoś na moją psychikę wpłynęło, raczej o tym nie myślę, ale wydaje mi się, że kłótnia i urwanie znajomości z Joasią „uratowało mnie” przed czymś, co mogło trwać nadal i w pewnym momencie zniszczyć moją już starszą i bardziej świadomą psychikę.
Moi rodzice nie kupują słodyczy. Oboje pracują jednak w takim zawodzie, że często przynoszą z pracy jakieś czekolady i bombonierki. Zostawiają je zawsze dla dzieci znajomych, do prezentów itp. Czasem mogę zjeść coś, co niedługo traci ważność i nie wypada tego podarować.
Uwielbiam słodycze i gdy zbyt długo ich nie jem, po prostu łamię jedną z czekolad, bo przecież połamanej nikomu nie dadzą :D
Pracuję w informacji kulturalnej w jednym z nadmorskich miast, aktualnie także jestem w pracy. Przychodzi tutaj dużo różnych ludzi; od Polaków po Amerykanów, od chrześcijan po muzułmanów, od starych po młodych. Jako że sezon już dobiegł końca i wydarzenia typowo kulturalne (typu koncerty) już się praktycznie skończyły, większość ludzi przychodzi zazwyczaj z typowymi turystycznymi pytaniami - a to gdzie najlepiej się wybrać coś pozwiedzać, a to gdzie można coś dobrego zjeść.
Jednak zauważyłam jedną zasadniczą rzecz, która odróżnia starszych (50+) ludzi od młodych, niezależnie od rasy, pochodzenia, wyznania.
Któregoś razu przyszła do mnie Niemka, na oko koło sześćdziesiątki. Podaje mi jakąś wizytówkę, na której widzę logo SPA, godzinę i termin wizyty. Pytam się jej uprzejmie, co mogę dla niej zrobić z tym. Ona, bez żadnego "proszę" lub "czy mogłaby pani uprzejmie" oznajmiła mi, żebym zadzwoniła pod ten numer i odwołała jej wizytę. Kulturalnie odmówiłam, wyjaśniłam, że mam przy sobie jedynie swój prywatny telefon i ponadto nie mam obowiązku spełniać takich "próśb". Pomyślałam, że skoro stać ją na SPA, to chyba musi mieć przy sobie choćby Nokię 3310. Zabrała wizytówkę, uśmiechnęła się sztucznie i po prostu wyszła. Bez żadnego "dziękuję" czy "pocałuj mnie w dupę".
Innego dnia podszedł również starszy pan (Polak) i wywiązuje się taka oto rozmowa:
(P)an: Niech mi pani sprawdzi lot do Cork.
(J)a: Słucham?
(P): No najbliższy lot do Cork, Irlandia, nie wie pani?
(J): Nie posiadam takiej wiedzy, proszę pana.
(P): Niech pani sprawdzi w Internecie, tak trudno?
(J): Tak, proszę pana, trudno, ponieważ nie znam się na tym.
(P): To jakaś bzdura! W informacji turystycznej nieraz sprawdzałem czy wykupywałem loty, pani sobie ze mnie żarty robi chyba!
(J): Proszę pana, to nie jest informacja turystyczna.
Spojrzał na wielki szyld z napisem INFORMACJA KULTURALNA, burknął coś pod nosem i poszedł.
Było jeszcze wiele innych takich sytuacji, nie wspominając już o awanturach przy kupnie biletów na koncerty. Do czego zmierzam: ponad 70% starszych osób, które tak narzekają na to, jaka młodzież jest niewychowana, zachowuje się jak panowie świata. Z kolei NIGDY nie spotkałam młodego człowieka, który nie powiedziałby "dziękuję", "proszę" czy "do widzenia". Wiem, że było tutaj już kilka wyznań o podobnej tematyce, ale musiałam podzielić się także swoimi obserwacjami. Już od kilku lat pracuję w kontakcie z klientem, nie tylko w informacji, i ten schemat zawsze się powiela.
Rada ode mnie: nie zmuszajcie się do uprzejmości i szacunku względem starszych osób, jeśli jedyne, co otrzymujecie w zamian, to burczenie i obelgi.
W szkole podstawowej robiliśmy sobie prezenty na mikołajki. Kupiłam koleżance skarbonkę, była w kształcie różowego ludka, który stał na krótkich okrągłych nóżkach i miał na głowie czapeczkę. Stwierdziłam, że jest uroczy i Zosi na pewno się spodoba.
Kiedy nasz wychowawca zobaczył co wręczam koleżance, wybuchnął tylko śmiechem i już słowem się nie odezwał. Gdy zorientowałam się co "to" może być, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Znając życie, musieli mieć później niezły ubaw w pokoju nauczycielskim...
Moja babcia jest raczej typową babcią. To znaczy, że narzeka na zdrowie, lepi pierogi i jeździ do sanatoriów. Ale czasem ma swoje momenty śmieszkowania...
Na ostatnim wyjeździe do jakże zacnego kurortu nad naszym polskim morzem, czyli Kołobrzegu, spacerowała sobie prawie codziennie po deptakach. Jak to w takich miejscach bywa, stoją też różne namioty reklamowe. Otóż w sierpniu było kilka namiotów vivusa, tych od kredytów. Stały tam takie plastikowe koła fortuny, gdzie można było zakręcić i wylosować jakiś gadżet z logo. Warunkiem kręcenia kołem było podanie danych osobowych i zgoda na przetwarzanie.
Otóż babcia wróciła do domu z torbą PEŁNĄ tandetnych okularów, napoi energetycznych, gadżetów i jakichś innych breloków. Sprytna babcia za każdym razem podawała inne zmyślone dane.
I teraz pytanie do Was, anonimowiczów: może ktoś chce okularki?
Jakiś czas temu siedziałam w swoim pokoju na piętrze. Nagle dostaje telefon od siostry, która ma swój pokój na parterze. Zdziwiło mnie to, ponieważ wiedziałam, że była w tym czasie w domu.
Odbieram i słyszę słowa: "proszę pomóż mi... chodź tu szybko, proszę!", więc nie zastanawiając się pobiegłam na dół. Wlatuje do jej pokoju jak głupia a ona oznajmia: "dobrze, że przyszłaś - podaj mi pilota od tv."
Był 2 metry od niej!
To są właśnie siostry...
Piątek, 7.30 rano, mroźny poranek, w półśnie wsiadam do pociągu na uczelnię. Tłum ludzi, więc zamiast siąść jak zwykle przy wejściu, przepycham się do przodu i w końcu, zaaferowana, opadam na jedyne wolne miejsce. Rozkładam komputer i dopiero po dłuższej chwili odkrywam, że pod sąsiednim siedzeniem siedzi wystraszony, zaniedbany ale śliczny szczeniak. Dopytuję o niego wszystkich w okolicy - nie wiadomo skąd się wziął, siedzi tu już od dawna. Patrzę na niego i nagle dociera do mnie oczywista prawda: psie, idziesz ze mną! Dodam, że nigdy wcześniej nie miałam psa i mieszkam w bloku, ale decyzja zapadła.
Pociąg dojechał do końca, wszyscy wysiedli, a ja siedzę i zastanawiam się w jaki też sposób mam skłonić przerażonego zwierzaka by poszedł ze mną i przedefilował przez pół miasta. Nagle odwracam się i widzę chłopaka, który siedział nieopodal, podchodzi i mówi, że jest wolontariuszem w schronisku i mi pomoże. Psa trzeba nieść, ale z pomocą nowo poznanego kolegi docieramy na mój wydział, gdzie następuje ciąg dalszy niezwykłych wydarzeń tego dnia - panie portierki, mężnie strzegące idealnego porządku na świeżo wyremontowanym wydziale, bez mrugnięcia okiem wpuszczają przerażonego, ubłoconego zwierzaka do środka.
Zajęcia spędza pod krzesłem, w międzyczasie wzywam na pomoc partnera i wspólnie niesiemy (a czasem wleczemy) psa na pociąg, by wrócić z nim do domu.
Ale to nie koniec zadziwiających wydarzeń tego dnia - po drodze spotykamy energiczną (a wręcz lekko szaloną) panią z fundacji prozwierzakowej, która entuzjastycznie okazuje nam wsparcie i obiecuje przekazanie prezentów dla psa, po czym odbiega (po kilku dniach przekazała paczkę z karmą, zabawkami etc, jej rozmiar omal mnie nie przywalił :)
Po dość uciążliwej trasie, pies w końcu bezpiecznie dociera do domu gdzie wywołuje entuzjazm całej rodziny poza tatą, który jest lekko przerażony i nie wyobraża sobie sytuacji, że pies zostanie u nas. No cóż, został, zadomowił się z miejsca, a dziś wręcz pławi się w prezentach i smakołykach, a w rozpieszczaniu go przoduje kto? Oczywiście tata :D
Patrząc wstecz stwierdzam, że spokojnie zasługuję na to, by ludzie mówili na mnie Voldemort.
Pierwszy raz ze śmiercią mogłam się spotkać podczas porodu. Z tego, co mówili moi rodzice, były jakieś komplikacje i gdyby nie zimna krew odbierającej poród osoby, nie byłoby mnie teraz wśród żywych.
Kolejne bliższe spotkanie było jakiś rok później, historię tę znam jedynie z opowiadań brata, który się mną wówczas zajmował. Z tego, co mówił, rozmawiał ze swoimi kumplami na moście, a ja spokojnie siedziałam w wózeczku. Chwilę później z rozmowy wyrwało ich moje wycie. Spadłam do rzeki, na jedyne piaszczyste miejsce, wokół mnie były kamienie. Brat do dziś dnia nie wie, jakim cudem to się stało.
Dwa lata później sforsowałam, a raczej "przeleciałam" ponad dwumetrowe ogrodzenie i znalazłam się w kojcu z dwójką psów. O ile jedna mnie uwielbiała, to druga psina się na mnie rzuciła. Tata w porę zareagował. Niedługo później psisko zostało uśpione. To wspomnienie akurat jest wciąż żywe w mojej pamięci.
Jakieś dwa miesiące później prawie utopiłam się w oczku wodnym.
Rok później prawie wypadłam z jadącego auta. Siostra spuściła mnie na chwilę z oka, a ja rozpięłam pasy i próbowałam wysiąść.
Kolejny wypadek, już nie tak groźny, ale jednak nieprzyjemny, miał miejsce w sześciolatkach. Wylałam na siebie wrzątek.
Rok wcześniej wlazłam na wybieg, na którym brykała klacz. Cóż... powiedzmy, że w pewnym momencie jej kopyto znalazło się naprawdę blisko mojej głowy.
W pierwszej klasie, jadąc rowerem, wpadłam w bramę, hamulce, który rano działały, zepsuły się.
W trzeciej pogryzł mnie (znowu!) pies, a przed wakacjami huśtawka spadła mi na głowę i zafundowała pobyt w szpitalu.
Rok później oberwałam kopniaka w brzuch od konia. Bolesne, nie powiem. W wakacje przed szóstą klasą jeździłam konno. Przestałam odkąd mało brakowało, a przy upadku moja głowa nadziałaby się na wystający szpikulec.
Po tym wydarzeniu był spokój (nie licząc kilku sytuacji, w których prawie wpadłam pod samochód), aż do pierwszego dnia nowego roku. Wiecie, co się stało? Mikser spadł mi na głowę.
Biorąc pod uwagę ilość wypadków, stwierdzam, że ktoś na górze (a może na dole?) mnie nie lubi.
Na wstępie powiem, że mam bardzo przeciętną pamięć. Zwykle nie pamiętam nawet, co jadłam na śniadanie. Nie zmienia to faktu, że jest coś, co potrafię bezbłędnie wyrecytować, a mianowicie ceny wszystkich produktów spożywczych, zabawek i innych drobiazgów, które kiedykolwiek kupiłam. Nieważne, czy kupowałam je jak byłam mała, kilka lat temu czy wczoraj, zawsze potrafię bezbłędnie określić, ile coś kosztowało. Pamiętam zwłaszcza ceny tych rzeczy, które kupiłam z jakiejś ciekawej przeceny.
Zdarza mi się czasami, podczas sprzątania moich starych rzeczy, znaleźć coś i przez chwilę, z łezką w oku, myśleć o tym, jak to zaoszczędziłam te piękne dwadzieścia groszy kupując to.
Dodaj anonimowe wyznanie