Mam mały biust. Nie przeszkadza mi to, o operacji nie myślałam. Widziałam kiedyś w telewizji program o operacjach plastycznych. Występowała w nim kobieta, która planowała sobie powiększyć piersi, zrobiła to, były też pokazane jej losy po operacji. Właściwie jedyne co pamiętam z tego programu, to jak wyglądała kilka/kilkanaście dni po zabiegu – jak cień człowieka, ledwo miała siłę, by cokolwiek powiedzieć przed kamerami, płakała, mówiła, że bardzo boli, nie ma już siły itp. Prawdopodobnie jak już zakończyła rekonwalescencję była zadowolona z efektów i zgaduję, że nie żałowała, jednak ja tego nie pamiętam. Zapamiętałam to, jak cierpiała i utwierdziłam się w przekonaniu, że mi taka operacja potrzebna nie jest, bo zwyczajnie nie warto. Oczywiście, jeśli jakaś kobieta ma kompleksy z powodu rozmiaru swoich piersi i taki zabieg miałby podnieść jej samoocenę, a tym samym poprawić jakość jej życia, to ja absolutnie tego nie krytykuję – może w przypadku takiej kobiety warto. Chodzi mi tylko o to, że ja kompleksów nie mam i że ja operacji ani nie chcę, ani nie potrzebuję.
Niedawno zaczęłam się z kimś spotykać. Jakiś czas temu zapytał, czy powiększę sobie dla niego piersi. Już sam fakt, że ośmielił się o to prosić, jest dla mnie niepojęty. Gdybym się żaliła, że mam za mały biust i go nie lubię, to jakaś delikatna sugestia operacji byłaby do przeżycia, ale on tak prosto z mostu, bez żadnego wywiadu co ja o tym sądzę. Zabrzmiało to dla mnie tak, jakby powiedział, że mnie po prostu nie akceptuje. Na moje: „Raczej nie” (tak mnie zaskoczył pytaniem, że nie zaprzeczyłam bardziej stanowczo), zapytał: „Czemu nie?”. Moją odpowiedź poprzedziło żałosne westchnięcie, a w głowie od razu pojawił się obraz tamtej kobiety z telewizji. Odpowiedziałam, że wiąże się to z miesiącem zwolnienia lekarskiego, bólu i cierpienia. Tu moim zdaniem powinien nastąpić bezpowrotny koniec dyskusji, ale on kontynuował, pytając: „I tylko dlatego?”. Tak jakby to, że miałabym przez miesiąc cierpieć, nie miało dla niego żadnego znaczenia, jakby najważniejsze było to, żebym miała taki biust, jaki jemu się będzie podobał, bez względu na wszystko.
Musiałam to z siebie wyrzucić, bo chociaż minęły ponad dwa tygodnie od tego dnia, ja wciąż to rozpamiętuję.
Gdy byłem jeszcze małym dzieckiem, myślałem, że jak zje się ziele angielskie, to nieodwracalnie zacznie się mówić po angielsku. Unikałem więc tego ziela jak ognia, bo bałem się, że zacznę mówić w innym języku.
To co tutaj napiszę całkowicie opisze moje dotychczasowe życie od tak dawna, jak tylko pamiętam, aż do dnia, w którym to piszę i z olbrzymim prawdopodobieństwem, że nawet poza ten dzień.
Gdy to piszę, mam 36 lat. A można powiedzieć, że całe życie jestem całkiem sam. Co z tego, że miałem rodziców i dziadków. Ojciec alkoholik przypominał sobie o moim istnieniu tylko pod wpływem. Obiecywał wtedy różne rzeczy, których nigdy nie spełnił, a ja jako dziecko wierzyłem. Z matką było gorzej. Nigdy ze mną nie rozmawiała tak po prostu. Odzywała się, a dokładniej wrzeszczała, jak miałem słabe oceny, myśląc, że to zmobilizuje mnie do lepszych ocen. Nigdy w życiu nie dostałem nawet życzeń na święta czy urodziny. Te okazje wykorzystywane były, żeby kupić mi ubranie, co i tak robiła w ciągu roku kilka razy. W szkole od pierwszej klasy byłem kozłem ofiarnym, nad którym wiele osób się znęcało. Bicie, wyzwiska, poniżanie. Ci, którzy byli neutralni, trzymali się na dystans, żeby nie dostali rykoszetem. W czasach szkoły nie miałem żadnych kolegów ani koleżanek. Od podstawówki aż do ostatniego dnia technikum. Dziewczyny unikały mnie na potęgę, dopóki nie dostałem dobrej pracy w branży, którą lubię. Chociaż tam też kierownik oznajmiał wszystkim, że się do niczego nie nadaję. Jak były podwyżki, zawsze byłem na samym końcu listy i zawsze dostawałem najmniej. W swoim życiu miałem tylko jedna dziewczynę, z którą mam dziecko. Wszystko było dobrze, dopóki zarobki drastycznie nie spadły. Dwa lata szukania dodatkowej pracy nic nie dały. Nigdzie mnie nie chcieli. Dziewczyna zaczęła żyć własnym życiem i spotykać się z innymi, ja zostałem z alimentami i niespłaconym kredytem. Jestem sam od 2018 r. Żadna dziewczyna mnie nie chce. Myślcie co chcecie, ale teraz każda, z którą uda mi się spotkać, bardzo bezpośrednio i dosadnie daje mi do zrozumienia, że bez pieniędzy jestem nikim. Ledwo wystarcza mi na życie, nie wyjeżdżam na wakacje, nie mogę jeść tego, na co mam ochotę. Mając 36 lat, nadal mieszkam w domu rodzinnym. Nigdy nie miałem zdolności kredytowej na własne mieszkanie. W oczach innych jestem nikim. Kompletnie nie wiem o czym rozmawiać z ludźmi, kolegów i koleżanek nadal nie mam, nawet rodzina ma mnie gdzieś... Czasem widuję swoich oprawców z dzieciństwa i nie, karma nie wraca. Mają rodziny, jeżdżą dobrymi samochodami pomimo różnych krążących na ich temat plotek o konflikcie z prawem (pobicia, gwałty itp.). Jedyny plus tego, że mnie nie poznają i nie muszę z nimi zamieniać słowa, gdyby mnie zaczepili...
Będąc małą dziewczynką, miałam problemy z jedzeniem. Byłam strasznym niejadkiem, a rodzice nie mogli znaleźć sposobu, bym zaczęła chętniej zjadać posiłki.
Jako iż byłam dosyć pomysłowa i nie chciałam przysparzać zmartwień mamie i tacie, postanowiłam, że skoro oni nie znaleźli odpowiedniej motywacji dla mnie, to sama sobie poradzę i będą ze mnie dumni (jakby jedzenie było jakimś nadzwyczajnym dokonaniem). Wyobraźnia pracowała wtedy na najwyższych obrotach, więc przy każdym posiłku wyobrażałam sobie, że jedzenie, które znajduje się przede mną, to ludzie zamknięci przez Hitlera, których muszę uratować jedząc, zanim zjawi się ten okrutny człowiek. Ostatni kęs był zawsze pełen emocji, bo wtedy już Adolf zbliżał się do drzwi i po zobaczeniu pustego talerza doznawał ogromnego szoku, a ja w duchu triumfowałam.
Ot, takie wspomnienie z dzieciństwa. Zawsze pomagało i zjadałam wszystko do końca :)
PS O Hitlerze słyszałam z opowieści babci, gdyby kogoś interesowało, skąd małe dziecko wiedziało o jego istnieniu i roli, jaką odegrał w jej życiu.
Jak byłam mała to myślałam, że w przyszłości będę musiała wyjść za kogoś z rodziny, żeby ją powiększyć. Padło na mojego najbliższego kuzyna.
Szkoda, że to nieprawda, bo teraz miałabym przystojnego i kochanego męża :<
Kiedy byłam mała, nie chodziłam do żłobka ani do przedszkola. Miałam troje rodzeństwa, a moja mama dumnie twierdziła, że dzieciom to niepotrzebne, a lepiej będzie im w domu. Cytuję: „Ona swoich dzieci dodatkowymi zajęciami katować nie będzie”. Ponieważ była nas czwórka, to już małe przedszkole, więc z dziećmi z sąsiedztwa też nie wolno było się bawić, bo komu to potrzebne.
Kiedy poszłam do zerówki w wieku 6 lat, byłam aspołeczna, bałam się zarówno dzieci, jak i dorosłych (do dorosłych nie wolno było się odzywać, bo jeszcze powie się coś nie tak). Nie umiałam przeczytać ani jednej literki, nie znałam cyfr czy podstawowych kształtów. Pamiętam, że moja mama była wściekła, że nie umiem odróżnić prostokąta od kwadratu, bo „każdy to wie i jest to podstawowa wiedza, więc jak możesz nie wiedzieć”. Ona sama nigdy nie spędzała z nami czasu, nie pokazywała ani nie uczyła tych właśnie podstawowych rzeczy. Natomiast kiedy poszłam do zerówki, okazało się, że przynoszę jej wstyd (tak powiedziała) i powinnam ostro zabrać się za nadrabianie (szlaczków xD).
Nie rozumiem przeciwników przedszkoli, którzy twierdzą, że dzieci najlepiej rozwijają się w domu. Na pewno nie w każdym przypadku.
Z okazji wyprowadzki postanowiłam sprzedać kilka rzeczy i z racji tego, że to najłatwiejszy sposób, wybrałam pewien znany portal.
Jedną rzeczą są buty ze skóry naturalnej, kupione 3 tygodnie wcześniej, nienoszone (kupiłam, nie pasowały, miałam oddać do sklepu, ale wyleciało mi z głowy i nie zdążyłam na czas). Chciałam je sprzedać z paragonem (żeby można było oddać na reklamację w razie czego), w oryginalnym opakowaniu. Pierwotnie buty kosztowały ponad 100 zł, postanowiłam, że sprzedam je za 30, bo zależy mi na czasie. I zaczęło się... Masa wiadomości o treści: „Ja mam chore dziecko, nie mam pieniędzy, może odda mi pani za darmo”, „Ja je biorę, ale za te 60 zł już z przesyłką i najlepiej jak je pani mi dziś wyśle kurierem, bo chcę je na już” itd.
Drugą rzeczą był laptop, jakiś czas temu kupiłam sobie nowy, ten jest sprawny, 3-letni, z dotykowym ekranem, był raz naprawiany, o czym napisałam w ogłoszeniu. Po wycenie u informatyka, który sprzedaje używany sprzęt, opuściłam 200 zł i postanowiłam, że sprzedam taniej. I oczywiście od razu masa wiadomości, że jak mi niepotrzebny, „To dla dziecka do nauki, może za symboliczną czekoladę?”, „Co tak drogo?”, „Ja bym wziął, ale taniej”. Tylko że na innych serwisach same części są droższe...
Tak było jeszcze z kilkoma innymi rzeczami.
Zdenerwowałam się. Buty wrzuciłam do kontenera na ubrania, komputer sprzedałam do serwisu, za nawet wyższą cenę, innych rzeczy też się jakoś pozbyłam. Łącznie z kontem na tym portalu.
Kiedy mój syn poszedł do przedszkola, w grupie miał trzech Ignasiów, dwóch Marcelów, Mieszka, Nataniela, a nawet Brajana i Xawerego.
Któregoś dnia przyszedł z płaczem, dlaczego inne dzieci mają normalne imiona, tylko on jakieś dziwne.
Ma na imię Piotr...
Jak byłam podrostkiem, byliśmy z ojcem u dziadka, który mieszka na odludziu pod miastem. Ojciec wysłał mnie po musztardę do sklepu.
Wróciłam po 15 min bez musztardy, bo nie wiedziałam, gdzie ten sklep się znajduje. Ojciec wytłumaczył i kazał iść znowu.
Wróciłam po 15 min bez musztardy, bo nie mogłam znaleźć jej na półkach, a zapytać się wstydziłam. Ojciec poirytowany tłumaczy, gdzie powinnam szukać musztardy w sklepie. Poszłam.
Wróciłam za 15 min bez musztardy... Bo jak już ją kupiłam, to biegłam szybko do domu i się wywaliłam, a słoik z musztardą się rozbił. Ojciec już wnerwiony, daje mi następne pieniądze i każe przynieść musztardę.
Wróciłam po 15 min bez musztardy... Zgubiłam po drodze pieniądze! Dostałam ochrzan, a ojciec sam poleciał ją kupić.
Wrócił po 15 min bez musztardy... O 18:00 zamknęli sklep.
Do dziś na widok musztardy przypomina mi się ta historia sprzed 30 lat.
Rozstałem się z żoną, choć mamy dwoje wspaniałych i cudownych dzieci (3 latka i roczek). Toksyczność związku nie pozwoliła nam na wspólne przeżycie reszty naszego czasu. Staram się jak mogę, każdą wolną chwilę staram się poświęcać dzieciom, niestety matka dzieci próbuje mi to za wszelką cenę utrudnić. Wszyscy dookoła się ode mnie odwrócili... Ludzie, których miałem za przyjaciół, ludzie, których miałem za rodzinę. Wszyscy szczują mnie psami „bo tak nie wypada”.
Ostatnio odwoziłem dzieci do ich matki na drugi koniec wojewódzkiego miasta, godziny wieczorne, to i pociechy trochę już zmęczone, sam też już resztkami sił po tygodniu pracy, stoję nad wózkiem i zabawiam dzieciaki. Śmiech na cały wagon. W pewnym momencie wstała pani lat 50-55, podeszła do mnie i wysiadając powiedziała: „Aż miło popatrzeć, jak pan zajmuje się dziećmi”. Nie ukrywam, łzy napłynęły mi do oczu. Przyjaciele, rodzina, matka dzieci nie chcą widzieć ile robię dla tych dwóch oczek w mojej głowie. W tym momencie ta pani zrobiła mi dzień, tydzień, cały miesiąc. Dziękuję za wsparcie. Droga pani, jeśli to czytasz, to wiedz, że dałaś mi energię do dalszych bardzo ciężkich zmagań.
A tym co w komunikacji dają telefon do ręki dziecku... Popatrzcie na swoje pociechy, porozmawiajcie z nimi, powygłupiajcie się, tego czasu nie odzyskacie.
Dodaj anonimowe wyznanie
Nie przejmuj się. Miałam kiedyś chłopaka, który nie akceptował moich piersi... szczerze to mam wrażenie, że brzydził się nawet ich dotknąć. Mam miseczkę B, a on chciał żebym tylko dla tego przytyła, aby mi urosły, ewentualnie robiła jakieś ćwiczenia (co lepsze, mają normalny kształt, są jędrne, po prostu to nie miseczka jak z pornoli). Za to drugi chłopak w pełni je zaakceptował, chciał dotykać, całować. Wszystko zalezy od tego, czy się trafi na palanta czy nie :)
Mam nadzieję, że już się nie spotykasz z tym gościem