Po ślubie zamieszkaliśmy razem z mężem w jego domu rodzinnym, który był podzielony na kilka części i w każdej mieszkał ktoś z jego rodziny. W naszej części domu mieszkała też babcia i dziadek mojego męża. Dzieliliśmy z nimi kuchnię i łazienkę. Na początku było całkiem znośnie, po prostu każdy zajmował się swoimi sprawami, pracą, hobby itp., z czasem babcia coraz bardziej zaczynała grać mi na nerwach. Nie była ona miłą osóbką i coraz częściej krytykowała wszystko co robię, do tego uważała, że tylko ona ma we wszystkim rację plus jeszcze dodajmy jej fanatyzm na punkcie pewnej partii politycznej, której przewodzi kawaler z kotem. Byłam nieraz świadkiem, jak bardzo źle traktuje dziadka, wyzywa o byle co i krytykuje. Dowiedziałam się też, że jej własne dzieci nigdy nie lubiły swojej matki, jak to powiedział mój teść – „matka zawsze była wredna”. Po krótkim czasie od mojego wprowadzenia dziadek męża zmarł i wtedy babcia zaczynała się robić jeszcze bardziej nie do zniesienia. Na porządku dziennym było niesprzątanie po sobie, robienie strasznego sajgonu w toalecie i kuchni. Nie chcieliśmy z mężem się wyprowadzać, więc jeden pokój przerobiliśmy na kuchnię. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu mogłam spokojnie przygotować posiłek i nie musiałam myć ponownie „umytych” przez babcię w brudnej wodzie po pierogach noży i widelców. Żyliśmy sobie tak, a babcia z każdym miesiącem coraz bardziej się zmieniała i powoli zaczynał się koszmar. Babcia zaczęła dużo zapominać, waliła do nas do drzwi po nocach i sama nie wiedziała co chciała, zachowywała się agresywnie, coraz częściej nas wyzywała i obwiniała o kradzieże, myliła nas z innymi ludźmi, załatwiała się poza ubikacją, przestała się myć i w całym domu był bardzo brzydki zapach. Domyśliłam się, że to musi być choroba Alzheimera. Najgorsze w tym wszystkim było to, że rodzina, która mieszkała z nami, ale w drugiej części domu, m.in. jej synowie, nic sobie z tego nie robili. Olewali ją i olewali nas. Mówili, że przesadzamy, że ona jest po prostu stara, że jaki tam Alzheimer, że po co do psychiatry. Nie obchodziło ich, że muszę codziennie babrać się w jej odchodach w toalecie, że nie mogę nikogo zaprosić do domu, że jestem wyzywana od najgorszych za nic i że nie mogę w spokoju się wykąpać, bo ona próbuje mi wyrwać drzwi od toalety.
Moja katorga trwała 3 lata. Miesiąc temu babcia złamała nogę w taki sposób, że nie będzie już chodzić i jest leżąca. Nigdy nie cieszyłam się z czyjegoś nieszczęścia, ale w tym przypadku czułam się jak nowo narodzona. Skończyła się moja męka. A do rodziny karma wróciła. Teraz oni muszą się babrać w odchodach, zmieniając pampersy (często słyszę, jak wyzywają), a próbowali mnie do tego zaciągnąć... Do tego babcia leży w pokoju, który jest pod pokojem jej syna i często całą noc wali mu w sufit, że on nie może spać. Nigdy więcej.
Mam 24 lata i nienawidzę swojej rodziny. Każdy powtarza, że to więzy krwi i powinnam ich kochać mimo wszystko. Nie zgadzam się z tym. Są paskudni. Jeszcze do 7 roku życia myślałam, że wszystko jest normalne, kochałam święta i czas z rodziną. Potem zaczęło docierać do mnie, co się tak naprawdę dzieje. W ostatnim pokoju zawsze pili alkohol. I to litrami, a potem były awantury. I tak co roku. Co roku ta sama trauma. Przez to nienawidzę świat. Jest to czas dla mnie tak stresujący, że tylko płaczę i nic więcej. Dopóki mieszkałam w domu rodzinnym, to zawsze było tak, że wujkowie się upijali, a potem bili, w środku w nocy kopali w nasze drzwi, krzyczeli, awanturowali się. Tak było po KAŻDYM spotkaniu rodzinnym. Bez alkoholu nie widzieli i nie widzą spotkania. Dlatego z nikim nie utrzymuję kontaktu. Nawet z własnym ojcem. Wiem doskonale, że to nigdy się nie zmieni. Zawsze będą pili. Nie potrafią inaczej, a ja nie potrafię na to patrzeć. I nie chcę.
Jadę rano do pracy, tramwaj pełen ludzi, na jednym z przystanków wsiadła dość spora grupa ludzi z zespołem Downa. Tramwaj jedzie sobie dalej, cała ta ekipa stoi niedaleko mnie – najwyższy z nich stał obok mnie, był wyjątkowo cichy i spokojny. Tramwaj zatrzymuje się na przystanku i cała ekipa zaczyna wysiadać. Trochę się przy tym pogubili, narobili szumu i zauważyłam, że został tylko ten najwyższy, obok mnie. Był trochę oddalony od całej grupy. Pomyślałam sobie, że może nie zauważył reszty wysiadającej grupy i trzeba mu jakoś pomóc. Tak więc zbieram się w sobie i mówię do niego:
– Przepraszam, ale grupa, z którą pan jest, chyba właśnie wysiada.
On spojrzał na mnie skrzywiony i zupełnie normalnym głosem mówi:
– Ale ja nie jestem z nimi…
Okazało się, że facet wcale nie ma Downa. Nie wiem, kto poczuł się bardziej głupio, ja czy on.
Czy wiecie, że istnieje dobrze prosperujące polskojęzyczne forum, na którym opisuje się swoje łóżkowe przygody z prostytutkami i ocenia je? Z setkami, jeśli nie tysiącami użytkowników i dedykowanymi dla miast działami?
Ja dowiedziałam się niedawno, widząc wspomniane forum otwarte u swojego długoletniego partnera na kompie.
Jestem samotną matką, przez co jestem postrzegana przez sporą część społeczeństwa jako patologia i roszczeniowa kwoka. Wstyd mi, że dałam się zmanipulować jak dziecko facetowi, który przez kilka lat udawał ogarniętego, a jak pojawiło się dziecko, to zawinął wrotki i uciekł, umywając ręce od całkowitej odpowiedzialności, łącznie z płaceniem alimentów (uprzedzając komentarze o założeniu sprawy: alimenty są już prawnie przyklepane przez sąd, tylko gościu pracuje sobie na czarno i oficjalnie nie mieszka nigdzie, więc policja i sąd rozkładają ręce, że nie mogą go znaleźć).
Boję się, że jestem złą matką, bo nie poświęcam wystarczająco czasu własnemu dziecku przez zasuwanie jak wół w robocie na nadgodzinach, żeby na wszystko nam starczyło. Jak mówię, że chcę sobie kogoś znaleźć przez odczuwanie samotności, to słyszę komentarze, że mam się uspokoić i ogarnąć, bo mam malutkie dziecko i chłop nie jest mi potrzebny.
I serce mi pęka, że moje dziecko bardziej cieszy się na widok babci niż mój, bo przez moją pracę spędza z nią więcej czasu niż ze mną.
Podczas studiów byłam tak biedna, że dorabiając w restauracji, zabierałam resztki jedzenia od klientów, a szefowi mówiłam, że sąsiadka ma cztery koty i cienką rentę, więc to dla futrzaków.
Nie brzydziłam się. Jak po opłaceniu pokoju i materiałów na studia zostawało mi 30 zł, to nie mogłam się brzydzić.
Niedziela, godzina 7:55.
Spóźniony na zajęcia rozpoczynające się o ósmej, pędzę w granicach dopuszczalnych prędkości, by dotrzeć jak najszybciej. Przede mną jeszcze 15 kilometrów, gdy ujrzałem małą, ciemną kulkę turlającą się przez jezdnię. Jeż! Przez głowę przeleciała myśl, że szkoda, jak by zwierza coś przejechało, jednak szybka analiza przekonała mnie, by nie tracić czasu. Zwolniłem, ominąłem i pojechałem dalej.
Wracając, zobaczyłem go zaledwie kawałek od poprzedniego miejsca, rozjechanego...
Do dziś pamiętam, jaka mnie złość ogarnęła, tylko zwierzaka żal :(
Od tamtej pory mam jakiś uraz i nie potrafię nie zatrzymać się, widząc zwierzaka na drodze, więc jeśli kiedyś zobaczycie wariata ganiającego po jezdni, to będę ja!
Jeżu, wybacz!
Hipokryzja w postaci czystej, wersja damska.
Jestem w szczęśliwym związku od 10 lat. W szeroko rozumianym gronie naszych znajomych jest sporo par z dziećmi. Zwykle oboje rodziców zajmuje się nimi, z lekką przewagą kobiet. W kilku przypadkach kobieta zrezygnowała z pracy zawodowej na rzecz opieki nad potomstwem. Ogólnie oba modele są akceptowane, przy czym kobiety ciągle podkreślają, jak męcząca i zajmująca jest opieka nad maluchami. Przeliczanie tego na odpowiednik pracy zawodowej itd.. Zasadniczo zgadzam się z tym, choć moim zdaniem jest to praca stosunkowo prosta i nie męcząca na tyle, aby robić z siebie bohatera.
Pewnego razu moja żona stwierdziła dość zaskakująco dla mnie, że chce mieć dziecko. Im szybciej, tym lepiej. Ot, taki nagły, a ostry atak instynktu zachowania gatunku. Dziecko było już od dawna moim życzeniem, więc chętnie zaangażowałem się w jego realizację. Po udanym doprowadzeniu projektu do fazy końcowej, główna projektantka przekazała gotowy produkt w moje ręce. Wróciła do pracy i kontynuowała świetnie idącą karierę, przynoszącą dochody w wysokości 3-4 średnich krajowych plus nieregularne, acz wysokie premie.
Ja zasadniczo kontynuowałem mój przewód doktorski, choć wyraźnie wolniej ze względu na nowe obowiązki wobec nowego członka rodziny. Model ten ustaliliśmy na wczesnym etapie projektu i spełnił on wszelkie pokładane w nim nadzieje i oczekiwania. Miał jednak mały efekt uboczny – sporo osób nie było w stanie wykazać dla niego zrozumienia. Szczególnie kobiety. Jak on może kazać dziewczynie harować i płacić za wszystko, a samemu siedzieć leniwie na dupie i bawić się z dzieckiem? Usłyszeć taki tekst od babek, które wcześniej wykazywały własny heroizm, robiąc ok. 50-70% tego co ja, było dość specyficznym przeżyciem. Jako mężczyznę stać mnie na więcej? Jeśli miałoby tak być, jak to się ma do równości płci? Czyżby facet być nim przestawał, jeśli przejmie historycznie tradycyjne obowiązki kobiety? A jeśli już to zrobi, to ma siedzieć cicho i się ukrywać?
Wszystko ma jednak swoje plusy, moja żona mocno zredukowała liczbę osób, z którymi chce się spotykać i dzięki temu ma więcej czasu dla mnie. No, właściwie dla nas.
Dotarłem do takiego momentu w życiu, że kiedy w końcu mówię kolegom, że żałuję, że się ożeniłem, że zmarnowałem życie dla toksycznej żony, nastaje milczenie, a po chwili „witaj w klubie”. I to nie jest żart, po którym wszyscy się śmieją, to słowa, po których nastaje chwila ciszy. Potem idziemy grać dalej w piłkę, zapominając na chwilę o zmarnowanych 15-20 latach życia, kiedy człowiekowi wydawało się, że ma męski obowiązek dbania o kobietę, starania, aby w jej oczach być ciągle godnym bycia jej partnerem, gdy w tym czasie ona już dawno nie była tą słodką dziewczyną z młodości, ale twoim oprawcą, który poniża, wyśmiewa, krytykuje, narzeka, niszczy. Teraz więcej gram, więcej jeżdżę z chłopakami w góry, więcej biegam, więcej spędzam czasu z dziećmi sam, a do domu wracam okrężną drogą. Okazuje się, że robię to samo co reszta kumpli i każdy wpadł na to sam.
Nie umiem kłamać i zawsze mówię prawdę, bo tak byłam uczona. Pomyślicie – „Wow. Kobieta idealna. Taka na pewno mnie nie okłamie/nie oszuka!”. No fakt. Ciężko będzie. Ale też przy okazji powie wszystkie twoje sekrety, jeśli tylko ktoś o nie zapyta. Nie umiem trzymać języka za zębami, gdy ktoś mnie o coś zapyta, a ja znam odpowiedź. Nawet jak próbuję się wykręcić, to od razu się gubię i stresuję i mówię całą prawdę.
Dodaj anonimowe wyznanie
Nie z kogoś nieszczęścia a czyjegoś nieszczęścia.
Współczuję, życie ze starymi, schorowanymi ludźmi jest okropne. Młodzi powinni mieszkać sami, choćby na wynajmie, ale sami.
Nie Alzheimer tylko demencja starcza.