#WVEs1

Pół roku temu adoptowałam psa w typie owczarka niemieckiego. Miał być kochany i po wyjściu ze schroniska miało być tylko lepiej. Powiedziano nam, że jest agresywny w stosunku do psów, ale suki zaakceptuje. Rzeczywistość jest inna.
 
1. Po dwóch tygodniach od adopcji okazało się, że pies jest chory, do końca życia będzie musiał brać lekarstwa. Dowiedzieliśmy się o tym dzięki eksplozji kupy w mieszkaniu. Kupa party trwało dwa miesiące, bo niczym się nie dało tego ustabilizować.
2. Jest agresywny w stosunku do wszystkich zwierząt. Nienawidzę wychodzić z nim na spacery, bo cały czas szczeka i ciągnie. Kiedy widzi innego psa, dostaje spazmów i nie da się w żaden sposób do niego dotrzeć.
3. Kiedy zostaje sam w domu, to go demoluje. Próbowałam zostawiać mu taką zabawkę, którą się liże i powinien się uspokajać. Nie działa. Robi przeszukanie godne psa policyjnego. Żre wszystko jak leci i ściąga rzeczy z ponad dwóch metrów. Otworzył sobie nawet słoik nutelli i go wyjadł.

Wychodzę z nim na spacery trzy razy dziennie po 40 minut bo wiem, że potrzebuje ruchu.
Przerobiliśmy trzech behawiorystów, wydaliśmy ponad 1000 złotych, a poprawy jak nie było, tak nie ma. Nie mam już siły. Czuję, że powoli mnie to wykańcza. Nie mogę wyjść na dłużej z domu, bo nie wiem do czego wrócę. Tak bardzo chciałam adoptować psa i zmienić jego życie, ale czuję, że moje się wali. Nie wiem co zrobić, nie chcę go oddawać, bo wydaje mi się to okrutne. Mam dość płakania na spacerach, mam dość płakania po powrocie do domu, kiedy okazuje się, że mój pies zostawił mi na dywanie rozlane pięć litrów soku i opakowanie po czekoladkach (nawet nie wiem gdzie mam to chować, bo i tak wszędzie znajduje – otwiera szafki i wchodzi na półki). Czuję się taka bezsilna.
Nienawidzę mojego psa.

#o9bje

Skłamałam rodzinie, że pracuję w Wigilię i pierwszy dzień świąt i nie mogę przyjechać do domu rodzinnego, ale od początku.

Moja mama ma dwie siostry i brata, a tata to jedynak, który wcześnie stracił rodziców.
W rodzinie od mojej mamy mamy zwyczaj, że organizuje się dużą wigilię, są ciotki i wujek z rodzinami. U jednej z ciotek obiad w pierwszy dzień świąt, u drugiej obiad w drugi dzień i oczywiście z całą rodziną. Mój tata uwielbiał takie święta, ale on nic nie robił w kuchni. Ja jako dziecko również kochałam zabawy z kuzynami, lepienie bałwana i sernik jednej z cioć, ale z czasem dorastania, gdy musiałam zacząć pomagać mamie w generalnych porządkach i w kuchni, to znienawidziłam święta. Do tego moja mama zawsze wszystko krytykuje – sałatka za grubo pokrojona, choinka źle ubrana, „czy jesteś ślepa, ta bombka tam wygląda okropnie”. I tak co roku – harówka w kuchni i przy sprzątaniu. W inne dni moja mama to złota kobieta, ale okres przedświąteczny to zawsze był dla mnie okres nerwów i płaczu.

Obecne świata spędziłam sama przy winie i duszonym dorszu, nic ponadto. Mam prawie 30 lat, a to były pierwsze święta, o których myślę, że takie mogę przeżywać co roku. Choć trochę żal mi sernika cioci.

#QsmRd

Moi rodzice rozwiedli się, jak miałam 3 lata. Sąd opiekę nade mną przyznał mamie, ojcu zasądził alimenty. Niezbyt małe, gdyż ojciec jest dość majętny.
Jak byłam w liceum, to ojciec marudził, co ja tam robię, bo matury nie zdam na pewno. Nie wiem, dlaczego tak mówił, uczyłam się dobrze, a on mnie nie znał jednak zbyt dobrze. Gdy wybrałam kierunek studiów, znowu mówił, że po co mi to, że na pewno ich nie skończę, że zmarnuję czas i lepiej iść po liceum do pracy. Na studia jednak poszłam, skończyłam je z bardzo dobrym wynikiem i znalazłam niezłą pracę w zawodzie. Dopiero wtedy ojciec powiedział, że jest ze mnie dumny i zawsze we mnie wierzył. Zagotowało się we mnie i wygarnęłam mu, że było wręcz odwrotnie i zawsze mnie zniechęcał do nauki. 
Dopiero mama uświadomiła mnie, o co mu chodziło. Otóż alimenty musiał płacić do końca mojej nauki, a jakbym skończyła ją szybciej, to mógłby płacić krócej... Tak to sobie wykombinował. Żeby nie było, stać go i nie musi liczyć każdej złotówki, nam z mamą łatwo nie było.
Wiem jedno – inteligencję i empatię mam po mamie.

#9tpwY

Moje życie nie jest wspaniałe, ale też nie mogę powiedzieć, że jest mi w nim ciężko. Ojciec miał mnie gdzieś, kiedy byłem mały, a teraz stara się wrócić jako wzorowy tatuś. Szkoda, że nie było go w moich najcięższych okresach, kiedy potrzebowałem ojcowskiej ręki. Mama była... cóż, jakby nieobecna. Miała pracę, która pozwalała wstawać jej o 9, a wracała z niej o 18/19. Tak więc cały ciężar wychowania mnie spadł na babcię (dziadek zmarł, kiedy miałem 3 lata), której jestem dozgonnie wdzięczny, gdyż bez niej byłbym cieniem samego siebie. Mam również ciężko chorego brata. Cudowne dziecko, lecz niestety w wieku 10 lat jest na poziomie... co najwyżej dwulatka. Nie chodzi, mówi jak noworodek, nie je i nie pije samodzielnie oraz niestety nie załatwia się sam. Przez całe swoje życie pomagałem z nim jak umiałem, jak byłem młodszy, to karmiłem go, a dziś noszę go do łóżka lub aby go myć. Niestety zauważyłem, że zaczyna mnie to wkurzać, irytować. Nie mogę zaprosić do siebie dziewczyny – bo bałagan przez mojego brata. Nie mogę zorganizować u siebie imprezy – bo gdzie pójdzie mój brat? Nie mogę nawet zagrać chwilę z kolegami, bo zaraz trzeba pomóc z bratem. I wiecie co? Może zabrzmię bezdusznie, ale nie mogę się doczekać dnia, w którym się wyprowadzę. Kiedy problem mojego brata przestanie mnie dotykać bezpośrednio. Kocham go, ale zniszczył on życie mojej babci (rozwalony kręgosłup, biodro i brak odpoczynku na starość), mojej mamie (problemy z psychiką, uszkodzony kręgosłup oraz brak możliwości awansu, bo musimy mieszkać tu, gdzie mieszkamy) oraz skrócił mi dzieciństwo. Ojciec w ogóle nie poczuwa się do wychowywania go.

Piszę to, by zwrócić uwagę na fakt, że mało kto nadaje się do wychowywania niepełnosprawnego dziecka. Ludzie są za słabi psychicznie lub fizycznie. Trzeba pamiętać, że dziecko to nie tylko słodki 3-kilowy bobas, ale później 30/40-kilogramowy klocek, którego trzeba nosić, zajmować się nim i oporządzać go. Teraz mogę zostać zlinczowany, ale nie pozwolę swojej żonie na urodzenie takiego dziecka. Nie mógłbym być dla niej tak bezduszny, nerwica mojej matki i stan mojej babci tylko mnie utwierdzają w tym przekonaniu. Sądzę, że w przypadkach takiej choroby aborcja powinna być legalna.

Po co to wyznanie? Może spowoduje chwilę refleksji i zastanowienia się nad losem chorych, a przede wszystkim ich rodzin. Jeżeli macie obok siebie takie osoby – pomóżcie im. Nawet uśmiech czy wizyta z ciastem u takich ludzi może naprawdę wiele zmienić.

#3rcGV

Historia o tym, co stres robi z mózgiem.

Jestem studentką i dziś rano bardzo denerwowałam się przed pewnymi zajęciami, na które musiałam tego dnia przynieść aluminiowe rurki. Udałam się więc najpierw po nie do sklepu – jednego z tych dużych. 
Biorę, co potrzebuję, idę do kasy, obczajam, przy której jest najmniejsza kolejka i... budzę się, wsiadając do autobusu na uczelnię. Normalnie jakoś zamyśliłam się do tego stopnia, że przeżyłam taki skok czasoprzestrzenny xD
Po chwili poczułam głód i chciałam sprawdzić, czy mam w portfelu jakieś drobne, żeby kupić sobie kanapkę na śniadanie. Szukam w torbie i po kieszeniach portfela – nie ma. W tym momencie przypomniałam sobie, że został w innej torbie. I teraz następna myśl – w takim razie jak zapłaciłam za te rurki, co je trzymam w ręce??? Nie wiem jakim cudem, ale najwyraźniej nieświadomie je ukradłam... Po prostu, ot tak, wyniosłam je ze sklepu...

Dla ciekawych: rurki kosztowały kilka złotych, których nie wróciłam oddać –
za bardzo mi wstyd, bo jak wytłumaczyć taką sytuację? :( Śniadania nie jadłam, obiadu też i do końca dnia jeździłam na gapę, ale przynajmniej na zajęciach wszystko się poukładało. Stres nie był potrzebny :)

#7C1Lq

Kiedy mój siedmioletni syn nauczył się pisać, mogłem łatwo poznać, że grzebał samodzielnie w komputerze, bo w oknie wyszukiwarki pojawiały się frazy typu „gry z dinozałrami”. Przeprowadziłem z młodym zasadniczą rozmowę. Przypomniałem mu, że nie chcę, by korzystał z komputera bez naszej wiedzy. Przy okazji zrobiłem mu wykład z ortografii i uświadomiłem mu, że „dinozaury” pisze się przez „u”.
O tym, jak bardzo wziął sobie tę naukę do serca, przekonałem się, kiedy trzy lata później w oknie wyszukiwarki znalazłem frazę „goue baby”.

#X6D2V

Związałam się z facetem po rozwodzie. Ma trójkę dzieci z była żoną. Wszyscy jesteśmy w jednym miecie w UK. Mimo iż kocham jego dzieci, to czuję nieraz koszmarną niechęć do ich najstarszego dziecka. Dzieciaki są trzyjęzyczne (po polsku z mamą, po francusku z tatą, po angielsku z obojgiem i w przedszkolu/szkole). Sęk w tym, że mój narzeczony nie rozumie polskiego, a jest to język, którym dzieciaki czasem mówią między sobą. Najstarsza córka (7 lat) była zawsze opisywana jako urocza, kochana i bardzo wrażliwa. No niestety, po ponad trzech latach mam pewność, że jest przede wszystkim histeryczna, rozpieszczona i wyrachowana. Brzmi to okropnie, jest mi bardzo niefajnie to pisać. Gdyby nie fakt, że jej rodzice, dziadkowie i inni krewni zaczęli powoli i z niedowierzaniem mówić to, co ja myślę, zapewne czułabym się potworem. Oto przykłady jej zachowań: Non stop ryczy. Celowo piszę ryczy, bo zawodzi jak maszyna, a łzy wysychają jak ręką odjął zazwyczaj gdy osiągnie to, co chciała. Od małego reakcja jej najbliższych to było tulenie, ojojanie i roztkliwianie się przy niej nad jej wrażliwością. Brat dotknął butelki z jej napojem w restauracji – ryk, bo myślała że jej zabiera picie, no to ekstra deser dla niuńci. Chce malować farbami – tłumaczę jej, że to będzie bardzo trudne do namalowania, może najpierw naszkicujemy? Nie, chce spróbować, da radę. No i ryk. Wtedy biegnie ktoś ją tulić, zapewniając, jaka zdolna i jak pięknie maluje.

Jako jedyna z rodzeństwa ma telefon, mimo że ojciec nie popiera, to nie zabierze prezentu od babci. Rodzeństwo prosiło ją (po polsku), czy mogą na 5 minut telefon, bo z założenia każde z nich miało móc pograć maks. pół godziny dziennie na telefonie siostry. Dodam, że bliźniaki na serio prosiły grzecznie, a ona naprawdę złośliwie się śmiejąc mówiła, że nie, że jak oddadzą jej słodycze, to może. Zapomniała się przy mnie z polskim... no i w ryk. Tym razem nie szło się wykręcić wrażliwością. Bardzo było mi szkoda jej taty, ja też czułam się źle, że to właśnie ja usłyszałam i zrozumiałam. Ostatecznie zamówił bliźniakom telefon na spółkę. Nowy, ale mniej wypasiony. Zapytałam, czy wie, że młoda prawdopodobnie będzie płakać. Odparł, że z nią porozmawia i że będzie OK. I przy odbieraniu przez ich mamę młoda, dotąd spokojna... w ryk. Że oni dostali taki prezent, a ona nic (a dostaje naprawdę sporo rzeczy). Wszystko po polsku, więc tata zszokowany, a mama obiecuje kupę zabawek na pociechę.

Wszystko ją nudzi. Choćby się z nią robiło masę rzeczy jednego dnia, zazwyczaj rzuca to po 5 minutach, pytając kiedy WRESZCIE zrobimy *tu nazwa kolejnej zabawy*. Zabawką czy ciuchem cieszy się chwilę, zaraz pyta o coś kolejnego.

Wiem, że winni są dorośli, bo tak ją wychowali. Ale naprawdę nie lubię tego dziecka.

#ZgGjt

Moja matka ma jakiegoś bzika na punkcie ewentualnych przyszłych wnuków. Czasem pyta, jak nazwałabym swoje dzieci, twierdzi, że chciałaby już zostać babcią i pomagałaby w opiece nad wnukami, obraża się za każdym razem, gdy mówię jej, że nie chcę zakładać rodziny i rodzić dzieci.

Nie wie jednak, że nie chcę tego, ponieważ boję się, że byłabym taką samą matką jaką ona kiedyś była. Nie chcę, by ktoś kiedyś przeze mnie cierpiał, płakał, bał się mnie, chciał uciekać lub zakończyć życie.

#571HQ

Jestem mieszkanką jednego z największych miast w Polsce. Prowadzę działalność, mam wspaniałego męża, kształcę się. Jestem szczęśliwa, jednakże na to szczęście musiałam zapracować sobie dużą dozą samozaparcia, terapią i odrobiną farmakologii.

Jestem dzieckiem alkoholików i lekomanów. Kiedy byłam mała, jako dziecko wykazywałam oznaki, że coś jest nie tak (kłopoty w szkole, ciemne rysunki, wycofanie z życia szkolnego). Zarówno pedagodzy, jak i nauczyciele ignorowali te symptomy, sąsiadki z kolei plotkowały na temat awantur i kolejnych wizyt policji u mnie w domu. Moi dziadkowie woleli zalewać mnie pytaniami o sytuację w domu, a następnie oznajmić mi, że mam wyciągnąć rodziców z alkoholizmu. Ja. Dziecko, które było pozostawione samo sobie miałam zgrywać bohaterkę i nieść ten krzyż.

W pewnym momencie, mniej więcej jako dziesięciolatka, zdałam sobie sprawę, że jestem skazana na życie z tą patologią i nikt mi nie pomoże. Zebrałam się w sobie, zaczęłam się uczyć i planować przyszłość. Każdy dzień był walką z niemocą, wstanie z łóżka graniczyło z cudem. W międzyczasie moi rodzice się rozwiedli, ojciec nadal chleje, a matka ma epizody lekomanii. W czasie studiów poznałam mojego obecnego męża. I wiecie co? To była pierwsza osoba, która zainteresowała się tym, jak ja się czuję. Nie tym, czy któryś rodzic pije, ile pije i kiedy. Nie tym, dlaczego nie mam kontaktu z ojcem (to, że jest alkoholikiem i damskim bokserem mnie nie usprawiedliwia), tylko tym, czy to ze mną jest w porządku.

Życie w domu rodzinnym odcisnęło na mnie duże piętno. Od wczesnego dzieciństwa walczyłam z bezsennością (kilka bezsennych nocy pod rząd było standardem), licznymi lękami, zaburzeniami nerwicowymi, zespołem stresu pourazowego, miałam też duży problem z kontaktami z ludźmi. Męża jednak to nie zraziło, trwał przy mnie i motywował do walki o siebie. Od trzech lat chodzę na terapię, która bardzo mi pomogła. Mimo to, że każdy dzień jest dla mnie walką z własnymi ograniczeniami i słabościami nie poddaję się, ponieważ wiem, że mojego szefa nie interesuje, że w dzieciństwie ojciec bił mnie w pijackim amoku, a pani w restauracji nie wie, że panicznie boję się widelca, który spadł i gwałtownie uderzył o podłogę. Ode mnie zależy, czy poddam się przeszłości, a życie przeleci mi przed oczami, czy będę pokonywać moje bariery i lęki i będę żyła na własnych warunkach.

Nieważne jak jest źle, nigdy nie zapominajcie o sobie i o tym, że jesteście wartościowymi ludźmi, którzy mają prawo do szczęścia. Mi ta wiara uratowała życie i nie pozwoliła pójść w ślady rodziców.


Pozdrawiam.

#3Q3Kl

Przez ostatnie 14 lat współpracowałem z pewnym portalem transportowym jako freelancer. Pisałem przeciętnie 10 felietonów rocznie, głównie dotyczących życia kierowców, bo sam jestem zawodowym kierowcą, i ogólnie transportu; osiągałem 12 000 – 40 000 wyświetleń swoich tekstów.
Po tych 14 latach dostałem nagrodę, którą mi od dawna obiecywano. Kartkę z życzeniami świątecznymi i ozdobne ciasteczko, których wysłanie przewyższało ich wartość. Nikt mi już nie powie, że zawód kierowcy cieszy się jakimkolwiek szacunkiem. Jest mi zwyczajnie przykro.
Dodaj anonimowe wyznanie