#bVyrL
I tak sobie ta sielanka trwała, aż w lutym tego roku M stracił pracę, a kolejna, mimo że wciąż dobrze płatna, nie przynosiła już aż takich kokosów. Odczuliśmy obniżenie poziomu życia, ale nie było najgorzej, ja nadal zarabiałam sporo. Kilka miesięcy później firmie, w której pracowałam, powinęła się noga i ja również musiałam zmienić pracę – na mniej płatną. Uznaliśmy, że spoko, damy radę, będziemy szaleć mniej. I szybko okazało się, że o ile ja to potrafię, tak mój M ani trochę. Pierwszego miesiąca brakło do 10., trzeba było ratować się oszczędnościami. W kolejnych dwóch miesiącach to samo. Sytuacja mocno odbijała się na psychicznym samopoczuciu M, któremu nigdy dotąd, w całym życiu, pieniędzy nie zabrakło, że z żalu nad nim, żeby jakoś to wyrównać i pozwolić mu dalej żyć życiem, które mieliśmy wcześniej, obniżyłam swój własny poziom życia do absolutnego minimum. W pracy jem bułki z najtańszym pasztetem, piję wodę z kranu, nie kupuję nowych ubrań, kiedy pogoda pozwala dojeżdżam rowerem, zrezygnowałam z hobby, zamieniłam kosmetyki na tańsze odpowiedniki, zrezygnowałam z kosmetyczki i fryzjera. Dzięki temu możemy dwa razy w tygodniu zjeść na mieście, prawie jak dawniej, może uda nam się polecieć na fajne wakacje, no i nadal stać nas na leczenie kota.
Jestem szczęśliwa, że mój M znowu się uśmiecha. Ale też czasem czuję żal i złość, kiedy lekką ręką kupuje colę w żabce, w ogóle nie patrząc na wysokie marże tego konkretnego sklepu, a ja oszczędzam na tę jego colę na czym tylko mogę. No i martwię się, jak długo tak damy radę, skoro zamiotłam problem pod dywan, zamiast zmusić M do dostosowania się do nowej sytuacji, która, być może, nigdy się już nie odmieni na tyle, żeby było jak rok temu.
Jak go nie nauczysz oszczędzania, jak z nim nie będziesz szczerze rozmawiać, to ta wasza sielanka skończy się albo rozwodem, albo życiem w długach.
Znalazłaś sobie znakomitego partnera.
Gdy jest dobrze, to jest dobrze.
Gdy jest źle, to dla niego i tak jest dobrze, ale Twoim kosztem.
Ciekawe co by było, gdybyś straciła pracę albo zaszła w ciążę.
Ciekawe co by było, gdyby nie daj Boże przytrafił się komuś wypadek.
Ciekawe co by było, gdyby nastał jakiś inny kryzys, czarna godzina, wymagająca jakiejś oszczędności i krytycznego spojrzenia na budżet.
Twój partner jest krótkowzroczny, bezrefleksyjny i egoistyczny.
Powodzenia.
Nie koniecznie, prawdopodobnie nie jest zły tylko zwyczajnie rozpieszczony.
Mój partner nie jest krótkowzroczny, bezrefleksyjny i egoistyczny. Znalazł się w sytuacji której nigdy wcześniej nie przeżył. Mi łatwiej jest się dostosować, a wciąż trochę boli, więc co dopiero jemu. Miałam okazję zweryfikować co się stanie jeśli to mi powinie się noga i on bardzo mnie wspierał, nigdy nie wytknął że nie zarabiam, a wydaję, nigdy mi nie żałował. Wykazał się też niejednokrotnie w aspektach innych niż finanse. Jak on ma ot tak potrafić oszczędzać, skoro nikt nigdy go tego nie nauczył? Widziałam jak zadręczał się tym, że to przez niego kilka razy nie wystarczyło nam do końca miesiąca. Wiem że gdybym go przycisnęła to za jakiś czas by się dostosował, ale serce mi pęka kiedy widzę jak bardzo go ta sytuacja (konieczność odmawiania sobie czegoś) przerasta i dołuje. To ja zamiotłam problem pod dywan, nie on. Nie powiedziałam mu, że sobie odmawiam żeby jemu wystarczyło. On po prostu myśli że udało mu się te wydatki zredukować i wszystko gra.
@Skislemleko jeśli myślisz, że Twoja frustracja nigdy nie wybuchnie, bo Ty oszczędzasz na wszystkim kiedy Twój facet szaleje z wydatkami to się mylisz. Jak w końcu wybuchniesz to Was zmiecie siła tej awantury.
Twój mężczyzna to dorosła osoba. Musi się zacząć dostosowywać do nowej sytuacji. Udawanie, że nic się nie zmieniło kiedy się zmieniło to najgorsza droga. Zmiana nie jest komfortowa, ale jest rozwojowa.
Oczywiście zmiana musi nastąpić, chociażby dlatego że wciąż zarabiamy dość żeby przy rozsądnym gospodarowaniu odkładać i posuwać się do przodu, no ale nie gospodarujemy rozsądnie. Tylko chcę to zrobić jakoś delikatniej niż wczoraj homar i kawior a dziś konserwa z puszki (to taka przenośnia, ani homarów nie jadaliśmy, ani teraz nie jemy konserw). Wciąż zarabiamy więcej niż pary w naszym otoczeniu, ale jednak, prawie o połowę mniej niż wcześniej. Myślałam że jak ja zaoszczędzę sama na sobie, to on też będzie oszczędzał, ale mniej, np zamiast zrezygnować z czegoś całkowicie, ograniczy to w połowie i w ten sposób powoli, stopniowo, oswoi się z nową sytuacją.
"Jak on ma ot tak potrafić oszczędzać, skoro nikt nigdy go tego nie nauczył?".
xD
Podtrzymuję swoją opinię.
Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał i dotyczy to wszystkiego, również kwestii dla innych błahych i oczywistych.
Kilka lat temu pojechałam w odwiedziny na wieś do rodziny która wciąż na kanalizację działającą na zasadzie szamba. Zbiornik mały, więc temat jego zapełniania i opróżniania to temat tam drażliwy. Oni do perfekcji opanowali oszczędzanie wody, dla nich to banalna codzienność a ja ciągle popełniałam z przyzwyczajenia jakieś gafy. Tak to właśnie działa! A Ty? Wiedziałbyś że wody z kąpieli się nie wypuszcza tylko zostawia w wannie żeby spłukiwać nią w toalecie? Czy z przyzwyczajenia wylałbyś wodę z kąpieli, z przyzwyczajenia używał spłuczki i z przyzwyczajenia mył ręce po? Temat dla nich równie ważny, co dla nas obecnie mniejsze zarobki i idąca za tym konieczność zaciśnięcia pasa, ale dla mojego M to nienapotkana dotąd w życiu abstrakcja.
Skislemleko - daj partnerowi szansę, żeby się nauczył. Skoro on nie wie o Twoim poświęceniu, to jak może nauczyć się wydawać mniej? Sama napisałaś, że on myśli, że mu się udaje. A nie udaje. Robi coś i dostaje informację zwrotną, że jest OK. A jak jednak będziesz potrzebować np nowych ubrań, to ich nie kupisz, bo Twój partner wyda kasę na jedzenie na mieście...
Skislemleko, nie traktuj partnera jak małego dziecka. Jesteście w trochę gorszej sytuacji finansowej, niż byliście (zwłaszcza on) przyzwyczajeni? Siadacie razem i rozmawiacie poważnie, że jest jak jest, trzeba trochę ograniczyć wydatki itd. Bez wymówek, że "on nieprzyzwyczajony, jemu tak ciężko". Nie. Facet jest dorosły. W końcu się nauczy. A Ty uparcie otaczasz go jakimś ochronnym kloszem.
Oszczędzasz na wszystkim żeby dwa razy w tygodniu zjeść na mieście bo inaczej twojemu mężczyźnie będzie smutno...
To masz w domu mężczyznę czy rozpieszczonego chłopca?
Nie wiem czy masz problem z poczuciem własnej wartości czy jakiś inny ale myślę że żal do partnera będzie powoli narastał. Ogólnie to jest bardzo dziwna sytuacja.
To nie jest partner tylko dzieciak chowany pod kloszem którego nikt nie nauczył że życie może być ciężkie. Zachowujesz się w stosunku do niego jak mama która nadal ochrania go przed całym światem. Najwyższy czas ściągnąć różowe okulary i zadbać o siebie, a jak jemu braknie do 10 - tego to jego problem. Wprowadź również sposób zapłaty rachunków i czynszu po połowie a jak go nie stać to niech spada a ty znajdź sobie na początek np. współlokatorkę która będzie dorzucać się do czynszu i rachunków.
Ciekawi mnie też co zrobisz w sytuacji kiedy twój partner straci kolejną pracę i z jakiegoś powodu nie będzie mógł znaleźć nowej, co zrobisz jak nadal będzie chciał żyć na "swoim poziomie" ? W ogóle przestaniesz jeść i wydawać na siebie żeby tylko "misiaczek" się nie załamał?
Próbujesz trzymać nad nim szklany klosz, żeby twarde realia nowego życia go nie dopadły. Droga donikąd. Tak czasem traktuje się dzieci, ale i w przypadku dzieci takie działanie nie daje pożądanego rezultatu.
Ale po co to robisz? To dorosły człowiek, nie dziecko.