#fpdzi
Otóż pewnego pięknego dnia coś zatkało zrobioną w wieczku dziurkę, przez którą sączyłam z zadowoleniem ten nektar bogów. Po tym, jak w zawartości odkryłam zdechłego ślimaka (na samą myśl wszystko podchodzi mi wszystko do gardła), już nigdy nie spojrzałam na to mleko tak samo. I jak się pewnie domyślicie, nigdy więcej nie próbowałam sprawdzać, czy w innym kubeczku też uda mi się znaleźć podobnego rodzaju item.
U mnie w szkole nikt tego nie pił, bo najczesciej dostawaliśmy mleko prawie-że-zepsute. Dawali nam tez male kawalki owocow i warzyw, w założeniu miało to nas przekonać do zdrowego jedzenia, ale tylko odpychało, bo te warzywa były albo wyschnięte na wiór, albo zawilgocone w plastikowych workach.
Moj brat tez to dostawał, ale warzywa i owoce były świeże. Przykro, ze u was taka sytuacja się zdarzyła. Cala idea zdrowego odżywiania poszła się kochać.
I tak źle i tak nie dobrze.... Wypierdalaj pan
u mnie w szkole tak samo, ta cała zdrowa żywność lądowała w kieszeni po czym w koszu przed szkołą, bo normalnie do kosza nie pozwalali wyrzucać ze względu na ,,szanowanie jedzenia"
Może to była jakaś loteria typu „Znajdź ślimaka w naszym mleku a wygrasz wycieczkę”.
Tak. Do najbliższego kibelka, celem luźnej defekacji i torsji.
Do Francji, skosztować ślimaków w tamtejszej restauracji
Ja kochałam to szkolne mleko (było moim wybawieniem szczególnie po w-f), ale zwykle zabierałam je do domu. No ale, raz gdy miałam je w torbie jakieś bałwany z młodszych klas postanowiły się na nią uwalić (i na plecaki kilku innych ludzi). Dlaczego? Nie wiem, po prostu podeszli i usiedli na cudzych plecakach, a potem podskoczyli bo "mokro". Całe książki zalane, ale nauczyciele i rodzice mieli pretensje do mnie bo "po co dawałaś je do torby?". A bo ja wiedziałam, że dwójka debili (bo mieli jakieś 10-11 lat, czyli już świadomi) usiądą "bo tak" na cudzych rzeczach?
Wy chyba chodziliście do jakichś patologicznych szkół, bo u mnie to mleko było zawsze świeże. Jeszcze do wyboru w 4 smakach (za smakowe trzeba było dodatkowo zapłacić, zwykłe było za darmo): czekoladowe, truskawkowe, waniliowe i zwykłe. Ja nie piłam, bo mleka nie cierpię, ale większość ludzi z klasy żłopała to hektolitrami.
Nie patologiczna szkoła tylko zwykły wypadek w zakładzie w którym to mleko produkowali. Moja ciocia pracowała w tej mleczarni. Wszystko było zawsze czyste, często sprawdzane ale każdej sztuki sprawdzić nie mogą, gdzieś musiał jakimś cudem dostać się ten jeden mały cholerny ślimak i go nie wykryli. To mleko zawsze przyjeżdżało do nas świeże tego samego dnia w którym było rozdawane, nigdy na końcówce terminu przydatności. Też było kilka smaków do wyboru.
Kubeczki mówisz? U nas było w kartonikach że słomkami. Dzieci często piją, nie marnuje sie, sami noszą sobie do sali i mają zapas. Strasznie mi się podoba ta inicjatywa już abstrahując czy mleko faktycznie jest dobre ;).
No ale tak czy owak było to bogate źródło białka.
Ja kiedyś piłam sok z kartonu przez otwór i wpadł mi do buzi taki wielki " pieróg". Okazało się, że to był grzyb.
pierwszy raz autentycznie mnie zemdliło
Mnie się zdarzyło zupełnie zepsute mleko...
W mojej szkole za codzienne mleka smakowe trzeba było płacić, więc ominęła mnie ta przyjemność. Zawsze zazdrościłam ich innym dzieciakom, i chyba nawet tego ślimaka bym przeżyła, bo trudno było mnie obrzydzić. :P
ja chyba chodziłam do szkoły na kompletnym zadupiu, bo nie przypominam sobie, żebyśmy dostawali mleko do picia.
Może po prostu nie ten rocznik.