#hrRuA

Od kilku miesięcy pracuję w korporacji. Od początku sądziłam, że raczej nie będzie idealne miejsce dla mnie, ale zaproponowali naprawdę niezłe wynagrodzenie, a akurat szykowały mi się spore wydatki, więc zdecydowałam się przyjąć ofertę. No i przyznaję, że odrobinkę byłam ciekawa, czy praca w korpo rzeczywiście wygląda tak jak w opowieściach. A więc tak, wygląda :P
Od samego początku bawi mnie wtrącanie wszędzie anglicyzmów. Może jeszcze miałoby to jakiś sens, gdyby praca w dużej mierze była w tym języku. Ale nie, jedyny anglojęzyczny aspekt pracy to cokwartalne spotkania z zagranicznym zarządem, podczas których szeregowi pracownicy i tak się nie odzywają, a u menadżerów słychać spory wysiłek w dobieraniu odpowiednich słów. Ale nic to, na cotygodniowych callach całego działu omawiamy workaroundy niesprawnych procesów i ustalamy, które ustawienia nasze systemy powinny mieć z defaultu xD
Do każdej, nawet najprostszej czynności jest napisana instrukcja i procedura. Z jednej strony spoko, bo dzięki temu nie ma żadnych nieporozumień, w jaki sposób należy coś zrobić, ale z drugiej coś, co normalnie można zrobić jednym kliknięciem, teraz rozciąga się na kilka godzin. A podobno dążymy do przyspieszenia i optymalizacji pracy...
Zmiany, zmiany, zmiany. Odkąd pracuję (mniej niż rok) tylko w obrębie mojego działu podział obowiązków zmienił się już trzy czy cztery razy. No okej, może i nie ma rutyny, ale dla nowych pracowników jest to mocno frustrujące, bo nie zdążą się nawet porządnie wdrożyć w swoje obowiązki, a już muszą uczyć się innych. Nawet starsi stażem zaczynają się w tym gubić, a co dopiero mówić o takich „świeżakach”. Plus w całym tym zamieszaniu jest taki, że akurat szefowa mojego działu jest bardzo wspierająca i z każdym problemem można się do niej zwrócić.
Nadgodziny – oficjalnie ich nie ma, ale nieraz na skrzynce mailowej widać, że ktoś pracował do 19 czy 20. Tak samo przestały mnie dziwić wiadomości wysyłane przez współpracowników w niedzielę.
No i to, co chyba bawi mnie najbardziej, to że większość tych ludzi traktuje tę pracę śmiertelnie poważnie. Nie mówię tu o jakichś wyższych stanowiskach, ale o szeregowych pracownikach, którzy myślą, że są niezastąpieni i jeśli będą się zgadzać na dorzucanie kolejnych obowiązków, to ktoś to zauważy, doceni i da awans. Niestety, na pytania o podwyżki menadżerowie rozkładają ręce i mówią, że oni nic nie mogą zrobić, że to decyzja centrali, a w ogóle to podwyżki można dawać tylko w kwietniu.
Raz zrobiłam coś pomijając procedurę i zostałam zjechana od góry do dołu – co ciekawe, przez współpracowników, a nie przełożonych. Jak zasugerowałam, że coś jest trochę bez sensu, to usłyszałam: „Taka jest procedura i tak trzeba robić”. Procedury nie można zmienić, żeby nam ułatwiała pracę, procedura to święta rzecz. 
Tak, korpo to stan umysłu :P
Postac Odpowiedz

Treść pracuję w korporacji, z jezykami obcymi mam styczność codziennie. Codziennie mam minimum jedno spotkanie w języku angielskim - a skoro na co dzień pracuję używając tego języka, czasami pierwsze przychodzi mi do głowy określenie w tym języku, a nie po polsku.

A procedury są dla pracowników. Jak przychodzi jakaś reklamacja, to przy analizie problemu w 90% przypadków człowiek nie trzymał się procedury, bo uważał, że jest mądrzejszy.

Co do zaangażowania - zauważyłam to u siebie w firmie, ale tylko u niektórych. Połowa przychodzi na 8 godzin do pracy (w tym ja), wychodzi i nie myśli o niej więcej. Druga połowa pracuje z domu lub po 10-12 godzin dziennie, oczywiście bez płatnych nadgodzin. To zależy od człowieka.

elbatory

Ja pracuję tylko po angielsku, w mojej firmie jest bardzo mało Polaków i wszystkie spotkania, procedury, maile, system, itd. są po angielsku, nawet jeśli piszę maila do Polaka, to musi być po angielsku, bo może trzeba będzie CC jakiegoś obcokrajowca, albo przesłać to komuś dalej. Z tego powodu angielski wszedł mi tak mocno, że jak mówię po polsku, to część słów przychodzi mi do głowy automatycznie po angielsku właśnie i łapię się na tym, że nawet jak rozmawiam z rodzicami, to zdarza mi się te słowa wtrącać.

Co do osób robiących darmowe nadgodziny to zauważyłam to samo. Ja sobie wszystko organizuję tak, by się wyrobić w 8 godzin z pracą, a gdy mi te godziny mijają, to ustawiam na mailu OOO i że odpowiem następnego dnia i tyle. Większość tych pilnych spraw do załatwienia wynika z czyjegoś niedopatrzenia czy zapominalstwa, więc dlaczego ja mam tracić mój wolny czas, bo ktoś wcześniej nie dopilnował swojej pracy.

Livarot Odpowiedz

Zależy czego dotyczy ta procedura. Jeśli korporacja coś produkuje i część pracy odbywa się w tak zwanych strefach czystych to procedury są ważne i osoba która je łamie może narobić gnoju wszystkim. Nic więc dziwnego że współpracownicy reagują. Taka sytuacja - konserwator wlazł do pomieszczenia sterylnego w kurtce z dworu i nikogo o tym nie powiadomił. Gdyby nie monitoring wszyscy by myśleli że jest czysto i rozpoczęli produkcję. Został zwolniony dyscyplinarnie.

imtoooldforthisshirt Odpowiedz

Wiesz, ze nie kazda korporacja jest taka sama, prawda? Co do anglicyzmow - zgoda, jest to plaga i sam nie lubie. Czesto zmieniany zakres obowiazkow to nie jest standard w korporacjach, choc pewnie zdarza sie to czesciej niz powinno. Procedury na wszystko i do tego pisane w ten sposob maja na celu usprawnienie procesu. Chodzi o to, zeby nawet najwiekszy fajtlapa czegos nie zepsul; ludziom zdarzaja sie pomylki, a szczegolowe procedury probuja ten aspekt wyeliminowac.

Bezeliusz Odpowiedz

Ludzie chcą być mądrzejsi niż w rzeczywistości są. Sprawiają takie wrażenie. Niestety prawda jest taka że są zmanipulowani żeby tak myśleli. Lepiej przytaknąć głupiej Agacie z HR niż ją uświadamiać. W rzucić obce słowo i człowiek od razu ma dzień zrobiony.

ohlala Odpowiedz

Współpracowałam przez chwilę z korporacją i do szału doprowadzało mnie rozwlekanie nawet najprostszych rzeczy. Coś, co dało się wyjaśnić jednym zdaniem, miało swój osobny dokument na 3 strony (nie chodziło o produkcję :P). Dla mnie to było ogłupiające.

Loner Odpowiedz

Od wielu lat pracuje w korporacjach. Na poczatku tez mnie smieszylo / draznilo wtracanie wszedzie anglicyzmow, ale - zwlaszcza w przypadku e-maili (jak juz ktos powyzej napisal) zawsze jest duza szansa, ze korespondencja zostanie przeslana dalej, a angielski jest zazwyczaj oficjalnym jezykiem do komunikacji wewnetrznej. Zupelnie inna kwestia to rozmowy miedzy pracownikami - Polakami, tutaj dosc czesto automatycznie "wchodzi" angielskie okreslenie, bo czesto jest krotsze i bardziej zrozumiale.

W jednej firmie na zebraniu zespolu (tudziez team meetingu) ta kwestia zostala poruszona - i w ramach testu stwierdzilismy, ze na probe bedziemy przez tydzien na naszych zebraniach uzywac tylko i wylacznie jezyka polskiego.Jezeli ktos wtraci jakikolwiek makaronizm - wrzuca do skarbonki zlotowke, a zebrany fundusz solidarnie roztrwonimy na najblizszej imprezie zespolowej. Zebrala sie calkiem nieglupia sumka, a wygibasy jezykowe prelegentow wprowadzily spory element humorystyczny :-) Ogolnie polecam, chociaz i tak wrocilismy do starych zwyczajow - gdyz najzwyczajniej w swiecie uzywanie zawodowego slangu jest wygodniejsze...

ohlala

Przesłanie dalej maila, który jest napisany po polsku z kilkoma słowami po angielsku, nijak nie pomoże anglojęzycznemu odbiorcy, a o tym mowa.

Loner

@ohlala dlatego nie powinno sie uzywac w oficjalnej korespondencji innego jezyka niz oficjalny (Duh!). A codzienna praca w obcym jezyku, zwlaszcza kiedy wszystkie systemy (Windows, MS Office, SAP / Oracle, etc) sa po angielsku, sprawia ze tlumaczenie pewnych okreslen / komunikatow / parametrow na polski jest nieintuicyjne, wiec z automatu uzywa sie tego slowa / okreslenia, ktore jest na ekranie

Dodaj anonimowe wyznanie