#sRad0
Pierwszy raz ze śmiercią mogłam się spotkać podczas porodu. Z tego, co mówili moi rodzice, były jakieś komplikacje i gdyby nie zimna krew odbierającej poród osoby, nie byłoby mnie teraz wśród żywych.
Kolejne bliższe spotkanie było jakiś rok później, historię tę znam jedynie z opowiadań brata, który się mną wówczas zajmował. Z tego, co mówił, rozmawiał ze swoimi kumplami na moście, a ja spokojnie siedziałam w wózeczku. Chwilę później z rozmowy wyrwało ich moje wycie. Spadłam do rzeki, na jedyne piaszczyste miejsce, wokół mnie były kamienie. Brat do dziś dnia nie wie, jakim cudem to się stało.
Dwa lata później sforsowałam, a raczej "przeleciałam" ponad dwumetrowe ogrodzenie i znalazłam się w kojcu z dwójką psów. O ile jedna mnie uwielbiała, to druga psina się na mnie rzuciła. Tata w porę zareagował. Niedługo później psisko zostało uśpione. To wspomnienie akurat jest wciąż żywe w mojej pamięci.
Jakieś dwa miesiące później prawie utopiłam się w oczku wodnym.
Rok później prawie wypadłam z jadącego auta. Siostra spuściła mnie na chwilę z oka, a ja rozpięłam pasy i próbowałam wysiąść.
Kolejny wypadek, już nie tak groźny, ale jednak nieprzyjemny, miał miejsce w sześciolatkach. Wylałam na siebie wrzątek.
Rok wcześniej wlazłam na wybieg, na którym brykała klacz. Cóż... powiedzmy, że w pewnym momencie jej kopyto znalazło się naprawdę blisko mojej głowy.
W pierwszej klasie, jadąc rowerem, wpadłam w bramę, hamulce, który rano działały, zepsuły się.
W trzeciej pogryzł mnie (znowu!) pies, a przed wakacjami huśtawka spadła mi na głowę i zafundowała pobyt w szpitalu.
Rok później oberwałam kopniaka w brzuch od konia. Bolesne, nie powiem. W wakacje przed szóstą klasą jeździłam konno. Przestałam odkąd mało brakowało, a przy upadku moja głowa nadziałaby się na wystający szpikulec.
Po tym wydarzeniu był spokój (nie licząc kilku sytuacji, w których prawie wpadłam pod samochód), aż do pierwszego dnia nowego roku. Wiecie, co się stało? Mikser spadł mi na głowę.
Biorąc pod uwagę ilość wypadków, stwierdzam, że ktoś na górze (a może na dole?) mnie nie lubi.
A może cię lubi i dlatego nadal żyjesz? ;)
Chce znaleźć zabawkę, taką fajną
Tak to sobie wyobrażam
"Tak tak, spadnij... no ok, oszczędzę cię.... U czy to był szpikulec? Trochę cię postraszę *śmiech złośliwego dzieciaka*"
Takie trochę Simsy, ale gra ktoś trochę bardziej wyrozumiały, bo autorka jedynie prawie się utopiła w oczku wodnym, a sytuacji z kominkiem nie było xD
Ja bym powiedziała że jednak ktoś bardzo chce mieć autorkę u siebie ale coś nie wychodzi
Tyle wypadków, że aż nieprawdopodobne :P
Patrząc na twój nick przypomina mi sie komiks:
Harry: Mm...Czekoladowa żaba (zjadł ją )
Ron: Harry, nie...
Neville: Gdzie jest moja Teodora? XD
@PrefektHufflepuffu Patrząc ma twój nick, znowu stwierdzam, że chcesz zwrócić na siebie uwagę, bo jedyne twoje komentarze, to komplementowanie czyichś nicków. I tak wiemy, że jesteś fanką Harry'ego Pottera.
Nie, nie tylko. I nie chcę zwrócić na siebie uwagi.
Też mogłabym opisać niezliczoną ilość wypadków, a raczej chorób. W szpitalu było tylko "To jest nie możliwe żyć w takim stanie..". Ostatnio mam chyba chwilowy przestój, bo od 16 miesięcy (!!!) nie byłam w szpitalu ;)
Prawdopodobne, prawdopodobne, ten kto ma takie "szczęście" do wypadków i głupich sytuacji zna twn ból :D ja staram sie nie opowiadać wszystkich swoich takich właśnie sytuacji w obawie że ktoś powie że zmyślam podczas gdy jestem magnesem na wpadki i wypadki :D
Nie masz przypadkiem na imie Chuck? A zupełnie przypadkiem nazwisko Norris?
Twój Anioł Stróż ma pełne ręce roboty 😃
Voldemort miał 7 horkruksów, Ty jesteś lepsza 😀
Raczej bardzo Cie ktoś lubi skoro po tylu wypadkach nadal zyjesz :)
To prawda. Czarny Pan powrócił! Powiadomić zakon feniksa!
Lord Voldemort był i jest moją ulubioną postacią :D
@anonimowyholik
Słyszę to po raz pierwszy. Dzięki
Ja bym powiedziała właśnie, że w obu miejscach Cię lubią i mieszkaniec dolnego piętra próbuje Cię zabrać, a na górze na to nie pozwalają :D
Oszukać przeznaczenie
szczęście w nieszczęściu