#3T0wR
Ja do kościoła chodzę tylko dlatego, że mi każą. Po prostu nie wierzę w Boga, czego oni nie chcą zaakceptować. To nie jest jakiś mój wymysł czy bunt przeciw rodzicom, bo wątpliwości co do wiary katolickiej mam od szkoły podstawowej. Im więcej się dowiadywałam, tym bardziej wątpiłam.
Chciałam jak człowiek z człowiekiem porozmawiać, żeby mnie nie zmuszali do chodzenia na mszę, czego próbowałam nie raz i co zawsze popierałam logicznymi argumentami – że ja nie jestem w stanie uwierzyć, że dla mnie w Biblii jest zbyt dużo nielogiczności, że Pisma nie mogę uznać za wiarygodne z powodu zbytniej ilości sprzecznych informacji, że cuda nie są dowodem na to, że istnieje Bóg, a już szczególnie na to, że istnieje ten konkretny bóg... i dziesiątki innych argumentów.
Co usłyszałam od matki? Że kim ty będziesz bez Boga (odpowiadałam, że mam sumienie i żadna religia mi niepotrzebna). Że ateiści są źli, bo nie mają moralności ani sumienia (tu mówiłam, że te koncepcje nie są powiązane z żadną religią, istniały na długo przed powstaniem Biblii, że nawet zwierzęta przejawiają oznaki moralności jak altruizm i że sumienie jest niejako „wrodzone”).
Na niemal wszystko dostaję odpowiedzi albo słyszę: „zamknij się, udajesz mądrzejszą niż jesteś, nie tak cię wychowałam, jak ty się nie wstydzisz, pewnie mnie pochowasz w ogródku zamiast na cmentarzu” [WTF?].
Nie mając już siły, skorzystałam z ostatniej deski ratunku – mając nadzieję, że matka polskie prawo będzie respektować, powołałam się na tekst Konstytucji (art 53. ustęp 1 i 6) – „każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii” i „nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Zostałam zwyzywana i usłyszałam: „Dopóki ze mną mieszkasz, będziesz robić, co ci każę”.
Tolerancyjny i otwarty na dialog katolik, miłość i zrozumienie dla bliźnich... Słów brak.
Im bardziej mnie „namawia”, tym bardziej mnie to odrzuca.
Najśmieszniejsze, że tylko w ciągu tego roku przeczytałam Biblię i KKK więcej razy niż ona w całym swoim życiu, tego jestem pewna. Ja czytam codziennie. W domu są trzy egzemplarze Pisma, a jak żyję, jeszcze jej z Biblią w ręce nie widziałam.
Miałam etykę na studiach. Bardzo ciekawe zajęcia, choć zapychające, bo z kierunkiem niezwiązane w żaden sposób. Ale tam się dowiedziałam, że argument "bo zwierzęta" czy "bo w naturze" jest argumentem złym. Zwierzęta nie mają moralności, etyki i sumienia. Mają instynkt, który ich prowadzi i nie da się ich zachowania do zachowań ludzkich. Nie czyni ich to gorszymi, ani lepszymi. Jedynie diametralnie różnymi. Sporo ludzi używa jednak tych argumentów także w innych kwestiach. I nawet jeśli się z nimi zgadzam, to nadal to złe argumenty.
Chciałam jedynie zwrócić ci na to uwagę, bo ogólnie nikt cię zmuszać wiary nie powinien. Za to, jako osoba dawniej szczerze wierząca w boga chrześcijańskiego powiem, że to się po prostu czuje. Żadne argumenty logiczne nie pokonają wiary, bo na tym to właśnie polega. Mojej też nie pokonały, choć ich wszystkich byłam świadoma, moja wiara naturalnie wygasła (powody trudno wyjaśnić). Albo to czujesz, albo nie i tyle. Zawsze jednak byłam za wolnością wyznania.
Bardzo stanowcze stanowisko, a co ze słoniami, które chowają swoich zmarłych na cmentarzyskach, które później odwiedzają? Albo małpami czuwającymi przy umierających? Zdarzają się niezwykłe historie między gatunkowych więzi lwicy z antylopą. Takie zachowania nie można wytłumaczyć instynktem. Wiadomo, że ludzie mają rozbudowane zasady etyczne, ale niektóre zwierzęta też przejawiają pewne zachowania, które można podpiąć do kategorii etyczne.
Zwierzęta nie odczuwają, jak ludzie. Po prostu inaczej. I tego się nie powinno porównywać. Nawet jeśli takie sytuacje się zdarzają, to nie są kwestią NASZEJ etyki/moralności. Mogą ją przypominać, ale to nie będzie to samo. Zresztą mi chodzi po prostu o nieodwoływanie się do natury by przekonać do naszej racji. Bo to są dwa różne światy, z których my kształtujemy swój po swojemu. Nasza etyka też nie jest na całym świecie równa i nie mam na myśli jednostek, ale całe kultury. To, co my robimy, bo jest dla nas etyczne, zwierzęta robią, bo mówi im to instynkt. Poza tym, gdyby się odwoływać, to do których? Tych, które porzucają swoje młode, by radziły sobie same czy tych, które się opiekują dziećmi? Niektóre zwierzęta praktykują kanibalizm i to nie może być dla nas - ludzi - argumentem go popierającym. Przyzwolenie na argumenty ze słoniami czy małpami to też przyzwolenie na argumenty inne. Nie znam się jakoś super na tym, jak działają umysły zwierząt, być może oprócz instynktu mają odpowiednik nasze etyki czy moralności, ale przede wszystkim właśnie chciałam przekazać, że nakładanie tego na ludzi jest błędne.
Bo na argument o etyce słoni czy małp można rzucić argumenty o gatunkach, które zjadają własne młode i nie tylko - np. tygrys, który zjadł trzy dorosłe samice tygrysa, chociaż jedzenie miał. Już nie wspominając o takich delfinach.
„Dopóki ze mną mieszkasz będziesz robić co ci każę”- jakbyśmy miały tę samą matkę. U mnie było dokładnie to samo. Też byłam zmuszana nawet, gdy byłam już po 18tce. I masz rację, im bardziej mnie zmuszali, tym większą czułam niechęć do kościoła i bardziej się buntowałam. Teraz jestem po 30tce i nie chodzę. U mnie pomogła tylko wyprowadzka, a i tak na początku potrafili pytać, czy byłam na mszy. Teraz już chyba odpuścili. Życzę cierpliwości.
Jeżeli masz normalnego księdza, może z nim pogadaj? Na zasadzie "im bardziej mnie do tego zmuszają, nie akceptując mojej wolnej woli, którą podobno dał mi Bóg, tym mniej w niego wierzę..." Może on na nich wpłynie na zasadzie "zmuszając ją tylko ją zniechęcicie, a Bóg i tak nie doceni osoby idącej do kościoła pod przymusem, bardziej od tej nie idącej" czy coś
Nie ma co jej przekonywać do swoich poglądów - jak już chcesz coś zmienić i powiedz jej krótko, że albo zaakceptuje Cię taką jaką jesteś, z Twoimi przekonaniami (daj jej furtkę, mówiąc, że muisisz do wszystkiego dojść samemu), albo może się okazać, że kiedyś Ty do tego jej domu, gdzie nie ma szacunku dla Twojego zdania przychodzić nie będziesz.
Z tego co zrozumiałam, autorka nie próbuje przekonywać nikogo do swoich poglądów, a jedynie używa argumentów by wyjaśnić, dlaczego ona nie wierzy i nie chce chodzić do kościoła.
Ale z radą się zgadzam. Ja miałam bardzo podobną sytuację i właśnie dokładnie taka rozmowa pomogła. Powiedziałam mamie, że jestem jaka jestem i albo mnie taką zaakceptuje, albo możemy się rozstać, uciąć kontakt i stać się dla siebie obcymi ludźmi. I naprawdę byłam gotowa to zrobić. Moja mama sama do mnie przyszła, przeprosiła i powiedziała, że choć bardzo ją bolą moje wybory, to kocha mnie i nie chce stracić. Teraz mamy relację silniejszą i zdrowszą niż kiedykolwiek.
elbatory tak, właśnie na podstawie Twojej historii napisałam ten komentarz (zapamiętałam go, choć nie pamiętałam, że autorka byłaś Ty), bo myślę, że to jedyne sensowne wyjście z sytuacji. A co do przekonywania, to chodziło mi o to, że osoby, które wierzą dogmatycznie, bez żadnych wątpliwości, nie przyjmują, żadnych argumentów, bo gdyby powiedziały, że ok masz trochę racji i rozumiem Twój punkt widzenia, podważyłyby swoje bezrefleksyjne przekonania
Niejasności w Pismach, sprzeczności etc.
Można znać twoje "logiczne argumenty" bo z tego co mi jednak wiadomo to Kościół stara się wytłumaczyć większość żeczy klarownie. Jeżeli twoje wyznanie jest prawdziwe to mocno się dziwie że po przeczytaniu Biblii, KKK, a zapewne też innych artykułów nie masz żadnych wątpliwości. Rzekoma postawa twojej matki jest jednak nieciekawa, dlatego warto porozmawiać z kimś innym na temat Kościoła i wątpliwości związanych z wiarą: (jakiś wikary w parafii, lub katecheta jeżeli mają dobre podejście potrafią naprawde dobrze wytłumaczyć pewne niejasne żeczy). Postaw się również w jej sytuacji: dziecko chcę odejść z Kościoła który dla niej jest ważnym elementem życia.
Oczywiście jeżeli to co mówisz to prawda bo jak żyje nie spotkałem żadnego Katolickiego fanatyka.
Wiarę w Boga czujesz albo nie. Może to oczywiście się zmieniać na różnych etapach życia, ale jeśli teraz tego nie czujesz, to żadna książka czy rozmowa tego nie zmieni. I odwrotnie, żaden logiczny argument nie przekona szczerze wierzącego do ateizmu. To jest właśnie sens wiary. Naprawdę zmuszanie do tego przyniesie tylko odwrotny skutek i zniechęci do ludzi, którzy wierzą. Rodzice autora strzelają sobie w kolano.