#IGe4N
W czym tkwi szkopuł?
Nic nie jest w stanie tak mnie zaspokoić jak pisanie. Nie potrafię dojść tak jak podczas opisywania namiętnej sceny na papierze. Przez to coraz rzadziej mam ochotę na igraszki ze swoją partnerką. Wolę opisać jak X przeżywa romantyczne uniesienie z Y, jak dla obu stron to magiczne i to właśnie mnie najbardziej kręci. Wstyd się przyznać, przecież to nonsens, bo nic nie da takiej przyjemności jak żywa kobieta. Boję się, że pewnego dnia moja ułomność się wyda, a zamykanie się w nierzeczywistym świecie mnie zgubi, moja ukochana nie da rady z tym wygrać i po prostu odejdzie. Kocham ją całym sercem i najczęściej ona jest wzorem większości kobiet żyjących na stronach moich opowiadań, lecz nie sądzę, by kogokolwiek taki hołd pocieszył, gdy zamiast kochać się na żywo, wolę to opisać. Niesamowicie bolesne dla mnie jest przyznanie się do tego, że najbardziej idealną kochankę dla mnie noszę we własnej głowie, nazywając ją Wyobraźnią czy Weną.
Uważaj, bo fikcja wciąga. Takie słowa usłyszałam od mojego profesora, gdy powiedziałam mu o swoich zainteresowaniach i przyznaję mu świętą rację. Podobnie zresztą usłyszała moja mama od pani doktor odnośnie dawania dzieciakom tabletów - nic w świecie rzeczywistym nie będzie tak interesujące dla dziecka, jak to co jest w stanie mu zaoferować świat wirtualny. A dla ciebie świat fikcyjny. Z wyznania widać, że to dostrzegasz, czyli wiesz, co powinieneś zrobić. Czas ograniczyć pisanie, a skupić się na tym, co realne, bo zaniedbujesz i krzywdzisz tym swoją dziewczynę. I im dalej będziesz to ciągnął tym będzie tylko gorzej, bo przyzwyczajasz organizm do bodźców, których w świecie rzeczywistym nie dostaniesz.
Mieć Wenę jest wspaniałym przeżyciem, bardzo ekscytującym i często ekstremalnie satysfakcjonującym.
Jak wszystko zresztą, ma to również swoją ciemną stronę. Wenę miało tak wielu, że ma ona nieoficjalną ksywkę Wenera.
Weź to pod uwagę, gdy ją będziesz miał kolejny raz.
@upadlygzyms
"Jak wszystko zresztą, ma to również swoją ciemną stronę."
Powrót do przaśnej rzeczywistości po (nazwijmy to) udanym akcie twórczym rzadko bywa satysfakcjonujący. Stąd tak wielu twórców sięga po "środki poprawiające nastrój". Owszem, daje to zaskakująco szybkie efekty, choć (bywa) niekiedy zaskakuje też nagłym zejściem.
Trudno jest zachować się rozważnie, gdy wypalenie zabiera radość i ekscytację, a jedyną możliwością doznania wymarzonego odlotu wydaje się być kolejna dawka jakiegoś wspomagacza.
Coraz częściej podobną ścieżką podążają "zwykli" ludzie - poszukiwanie kolorowego życia skutkuje lawinowym wzrostem ilości osób uzależnionych.
To, o czym czytamy w wyznaniu, też jest już uzależnieniem - i nie chcę myśleć, co stanie się z Autorem, gdy jego mózg przestanie go zaspokajać.
@Frog: Jak zwykle muszę, aczkolwiek chętnie, przyznać Ci rację.
Tak właściwie to wszyscy żyjemy we własnych światach, tworząc je na bieżąco, ponieważ coś takiego jak objektywna rzeczywistość nie istnieje. Wystarczy patrzeć z daltonistą na tęczę albo być z niesłyszącym na koncercie.
Siła umysłu jest potencjalnie najsilniejszym narkotykiem i może nas zabrać do światów które leżą zbyt daleko aby z nich tak po prostu wrócić.
Najlepiej jest chyba surfować na falach wyobraźni i odpoczywać później w przestrzeni, którą dzielimy z innymi. W przypadku idealnym zabierając ze sobą najbliższe sercu osoby na następną wycieczkę do stwarzanego świata.