#lSXty
Trzecia gimnazjum, zaczął się nabór do liceów. Pełna optymizmu z samymi piątkami z przedmiotów, które były punktowane w rekrutacji i bardzo dobrymi wynikami z większości egzaminów (przeklęta matematyka), złożyłam papiery do wymarzonego liceum. Nie było ono wybitne, ale poziom był nieco wyższy. Koleżanka złożyła papiery do tej samej szkoły co ja, a nawet klasy. Dziwiło mnie to, bo wybrałam rozszerzenie z geografii i biologii – przedmiotów, z których ona miała cudem dwóje.
Jakie było moje rozgoryczenie, kiedy okazało się, że nie dostałam się do tego liceum, ale ona tak. Harowałam całą trzecią klasę, robiłam prezentacje, poprawiałam wszystko, co się da, zgłaszałam się do odpowiedzi, ponieważ naprawdę zależało mi na tej szkole. Ona za to nic nie robiła, a wybrała to liceum „bo tak”, bo ja też je wybrałam, a jej nie obchodziło, gdzie się dostanie. A dostała się tylko dlatego, że jej rodzice byli po rozwodzie. Tylko dlatego, że miała ten fantastyczny dodatek na papierku do rekrutacji. Rozumiem, że wychowywanie się bez jednego rodzica może być ciężkie, ale co ma życie prywatne do edukacji?
Skończ szukać winy w innych. Co cię oni obchodzą? Nie miałaś dostatecznych wyników, więc nie byłaś taka świetna. Raczej ma nauczyciela w rodzinie, który pracuje w tej szkole lub musiały jej dobrze egzaminy pójść. Bo te kilka punktów za niepełną rodzinę przy kiepskim wyniku to nic by jej nie dały.
Nie martw się, i tak wszyscy spotkacie się po szkole w maku xD
E tam, niektórzy w KFC będą pracować :)
Przestań sie żalić... Co kogo obchodzi, w którym liceum sie jest...
MATURA JEST TAKA SAMA DLA WSZYSTKICH A JEJ WYNIKI ZALEŻĄ TYLKO OD CIEBIE, A NIE OD SZKOŁY DO JAKIEJ CHODZISZ.
Pracodawca czy uczelnia wyższa będą mieli głęboko w dupie do jakiego chodziłaś liceum.
Matura maturą, ale nie mogę się zgodzić, że to kompletnie bez różnicy, w którym liceum się jest. Poziom, profile klas, czy nawet lokalizacja szkoły nie są bez znaczenia.
Lilka ma rację. Jeśli szkoła nie dba o uczniów i nauczyciele źle uczą, to licealista musi wydawać pieniądze na korepetytorów, jeśli mu zależy. Korepetycje normalnie się bierze z przedmiotów, z których jest się słabym, a w przypadku słabej szkoły ze wszystkich przedmiotów, a to kosztuje.
Jeśli ktoś chce być lekarzem, nie pójdzie na profil humanistyczny, a polonista odwrotnie.
Nikt nie będzie dojeżdżał do szkoły 30 km, jeśli jest podobna szkoła dużo bliżej.
To do jakiej szkoły się chodzi, ma raczej małe znaczenie. Dużo więcej zależy od samego ucznia, jeżeli ktoś nie interesuje się jakimś przedmiotem, to nawet mając super nauczyciela i tak niewiele się nauczy - trzeba przede wszystkim samemu się przygotować.
W Polsce generalnie nie ma większego znaczenia jaki kierunek i w jakiej szkole się kończy - czasem za ukończony dany kierunek dostaje się trochę punktów do rekrutacji na studia, ale większe znaczenie ma matura. Co do studiów - to także nie ma większego znaczenia czy kończyło się UJ, czy Bydgoski UKW, także nie ma większego znaczenia, czy to były studia dzienne, czy zaoczne, czy uczelnia państwowa, czy prywatna. Pewne znaczenie ma ukończony kierunek i jakiego stopnia studia się skończyło. Ukończenie studiów nawet na najlepszym uniwerku, kierunku na którego absolwentów jest duże zapotrzebowanie nie gwarantuje tak naprawdę nic. Dyplom otwiera pewne drzwi, ale to od nas samych zależy, czy się przez nie przejdzie.
@Lilka96
Lokalizacja ma znaczenie - koszty i czas dojazdu.
@78FS
Nie do końca, owszem dobry nauczyciel pomoże lepiej przyswoić uczniowi materiał, ale to i tak od samego ucznia zależą końcowe efekty.
Jeżeli jakiś uczeń musi brać korki ze wszystkich przedmiotów - to chyba pomylił się ze szkołą - powinien chodzić do jakiejś specjalnej. Zwalanie na nauczycieli nie ma sensu. Nie ma co się oszukiwać, to z reguły uczniowie mają wy..e na szkołę.
Jeżeli szkołę i profil (a później uczelnię) wybierają rodzice i wybiorą taki, który mija się z zainteresowaniami dziecka, to nie ma sensu, bo jest dość istotna różnica - czy się ktoś czymś samemu interesuje i pochłania wiedzę z przyjemnością, czy jest zmuszany do zakuwania. Inna sprawa, że pewne kierunki edukacji otwierają więcej drzwi, a inne raczej są mało przyszłościowe.
U nas była równie chora sytuacja z punktami za wolontariat. Nasza wychowawczyni miała uraz do brzydszej płci, za to dziewczynki były tymi cudownymi. Na początku powiedziala że do wolontariatu mogą zapisać się tylko dziewczynki, bo my byśmy nie pomagali i tylko chcieli zwalniać sie z lekcji. Na koniec powiedziala ze wszystkie dziewczynki dostają punkty za wolontariat a my jesteśmy źli i w ogolepsze bo nie chcemy pomagać. Bo przecież mogliśmy się zapisać. Całe szczęście mieliśmy pozytywnie zakręconą przewodnicząca, ktora zchciała każdej akcji pisała raport zapisując kto co robił. Poszliśmy z tym do naszej matematyczki. Wychowawczyni była wściekła gdy musiała tłumaczyć sie dyrektorce. Stanęło na tym że punkty dostali wszyscy ktorzy przez trzy lata trzy razy przy czymś pomogli. Dwóch z nas dostało się ledwo co tam gdzie chcieli
Wolontariatu nie musisz przecież uprawiać w szkole i to podczas lekcji. Kto Ci zabronił w wolne popołudnie iść do schroniska wyprowadzać pieski, albo do szpitala na oddziale dziecięcym czytać bajki, albo zapytać w MOPSie gdzie i co zrobić, albo sadzić drzewka w parku
Współczuję....
Czasami są osoby bardzo inteligentne, które w szkole się nie uczą ale egzaminy zdają idealnie...nie jadą na opinii nauczycieli, którzy często takim uczniom obniżają oceny za brak systematyczności. Są też uczniowie, którzy cały rok pracują na średnią, nauczyciele ich adorują by dostali to na co zapracowali a jednak egzaminy ukazują ich braki...Pytanie co jest ważniejsze pracowitość czy inteligencja? W tym przypadku wygrała inteligencja.
Sprawa druga jest taka, że gdy uczeń złoży aplikację nawet do najlepszego publicznego liceum, które jest najbliżej jego miejsca zamieszkania to, to liceum ma obowiązek przyjąć go jako ucznia. Taka sytuacja miała miejsce w najlepszym liceum w moim regionie. Uczeń nie złożył nigdzie aplikacji oprócz tego liceum a mieszkał tuż obok. W pierwszych naborach się nie dostał, ale przedstawił, że jest to szkoła najbliżej jego miejsca zamieszkania i zmuszeni byli go przyjąć.
P.s. U autorki wyczuwam zawiść...
Rozumiem Twoje rozgoryczenie, Autorko. System nas uczy, że musisz ciężko pracować, a potem jak przychodzi co do czego (przyznawanie akademików czy szkół) to tu punkty za mieszkanie na wsi, tu za zarobki rodziców, tu bo dojeżdżający, tu za bzdurne konkursy, tu za wolontariat, który u nas w mieście nie był dostępny, tu za dysleksję. W szkole też, zawsze trzeba było komuś współczuć, ustępować. „Ania nosi okularki, to niech siądzie z przodu, a ty jesteś wyższa to z tyłu”. I chuja widzisz, bo te 5 cm różnicy nie sprawia, że widzisz przez czyjąś głowę w 30 osobowej klasie. Tak samo lepsze plany lekcji dla osób spoza miasta, tzw. „dojeżdżających”. Co tam, że do takiej dojeżdżającej koleżanki mam 5 minut z buta, mieszka w eleganckiej hawirze 500m2, ale poza tabliczka mojego miasta, to jest dojeżdżająca. ;)
Koleżanka z klasy (raz kiblowała) chciała mieć dziecko, bo tak, bo lata lecą i chuj więc czemu jeszcze. Dziewczyna ładna, ale rozumu mało, megalomania itd. Matura ledwo, bo mama i babcia chciały. Zaciążyła z kolegą z pracy (taśma w fabryce samochodów), on jeden przeznaczony. Wzięli ślub kościelny,bo babcia chciała i było jej miło. Poród, Kochane śliczne dziecko, ale z "mężem" się rozeszli, bo w sumie nie to, bo in jakiś taki nie teges, trochę pije, nara. Została ci ona samotną matką. Znalazła sobie nowego gacha. Mieszkali na kocią łapę. Facet lekarz, zarabia dobrze, ma ładny dom i laske. Przyszedł czas zapisu małego do przedszkola. Chuj z tym, że fagas sypie kasą, mają ładny dom i ogólnie złapała go na piękne oczka i pewnie dobra była w sprawach łóżkowych (innego rozwiązania nie widzę). Ona,"samotna matka" w trudnej sytuacji życiowej, ma pierwszeństwo w przyjęciu dziecka do przedszkola, niż rodzina pełna, ze sformalizowanym związkiem, legalnie pracująca, w średniej sytuacji materialnej, ale mają to jedno dziecko, które kochają o już. . Nie kuźwa, dostanie się dziecko "samotnej matki", która żyje na kartę rowerową z facetem, który wierzy w każdą jej ściemę. To się nazywa wyrachowanie.
To nie jest wyrachowanie, tylko system. Jak masz lepszy pomysł na weryfikację tego kto jest bardziej a kto mniej potrzebujący to śmiało, nikt nie broni Ci zająć stanowiska pozwalającego mieć decydujący głos w takich sprawach. Nie wiem natomiast jak inaczej chciałbyś to weryfikować. A jej nowy związek może się w każdej chwili rozpaść i ona znowu będzie 100% samotną matką.
Ma już dziecko z drugim. Zresztą ów drugi się z nią ożenił. Nie wiem jak hest teraz, ale nie zdziwię się jak zostanie samotną matką z dwójką dzieci na własne życzenie i z alimentami.
Hmm życie po rozwodzi jest koszmarne. Moi rodzice są razem ale znałem kolegę bardzo dobrze którego rodzice byli po rozwodzie. Wiecznie się kłócili o prawo do opieki nad nim. Szanowałem go i szanuje nadal ale co się wydarzyło dramat. Popełnił samobójstwo. Najgorsze jest to ze ja widziałem go niecałe 2 dni temu 😢
Ok, może swoją rekrutacje do liceum przechodziłam jakieś… 12 lat temu (teraz się poczułam staro:/) i nikt z moich znajomych nie miał rozwiedzionych rodziców, wiec może o tym po prostu nie słyszałam, ale… serio, są jakieś punkty za rozwiedzionych rodziców? XD