Kiedy mam poważną rozmowę, np. po kłótni z mężem, zawsze płaczę. No dobra... Ryczę, robię się cała czerwona i mam piskliwy głos. Nijak nie umiem tego powstrzymać i denerwuje mnie to, bo nie mogę spokojnie porozmawiać.
Mąż wyznał mi ostatnio, że mówi, że jest już wszystko okej, mimo że i tak jest nadal na mnie zły.
Robi to tylko po to, żebym przestała już płakać.
Dodaj anonimowe wyznanie
Myślałaś by spróbować pisać listy? Zamiast w klasyczny sposób, usiąść przy stole i wymieniać się kartką, bądź na spokojnie każdy napisze co leży mu na sercu, a potem się wymienicie. Twój mąż też nie może zamykać się w sobie "dla świętego spokoju", bo może Wam to w przyszłości utrudnić komunikację. Rozumiem, że tak odreagowujesz swoje emocje i nie ma w tym nic nienormalnego. Zwykła fizjologiczna reakcja. Zdziwiłabyś się ile osób tak ma.
Może spróbujcie przestawić poważną rozmowę po kłótni na później? Np dzień lub dwa później kiedy emocje trochę opadną i nawet jeśli emocje się podniosą to może nie aż tak bardzo?
Mam tak samo, jak autorka, a może i gorzej. To nie działa. Łzy lecą automatycznie i tak. Nawet jak rozmowa jest poważna, ale nie po kłótni czy jak opowiadam o swoich uczuciach (Nawet czasem pozytywnych) to płaczę. Ludzie wokół mnie wiedzą już, jak reagować, a najlepsza reakcja to ignorowanie, udawanie, że nie płaczę. Dzięki temu nie rozklejam się bardziej i udaje mi się pozbierać na większość rozmowy. Przez takie reakcje jestem w stanie rozmawiać na poważne rozmowy tylko ze łzami w oczach, a to naprawdę duże osiągnięcie w moim przypadku. Gdy ktoś nowy trafia na taką rozmowę po prostu przerywam, żeby wyjaśnić i poprosić, by to ignorował. Natomiast, jeśli płaczę i faktycznie potrzebuję reakcji drugiej osoby, to po prostu o nią proszę.
Nad tym da się pracować, ale potrzeba współpracy innych, żeby po prostu udawali, że tego płaczu nie ma, co daje czas na uspokojenie się. W czym autorka może potrzebować innej metody, ta akurat pomogła mi.
U mnie jest głupi problem z oddychaniem tak już domyślnie. A jak się martwię to jest jeszcze gorzej. Więc się zdarza, że jak się czymś martwię to mi pada oddychanie i mogę zacząć się dusić albo zemdleć. Ale właśnie, już tak domyślnie mi oddychanie nie działa. I już było raz na neurologii, że tak jak wcześniej jak tylko się dusiłam to dawali od razu maskę tlenową, to tam było już po badaniach u innych lekarzy, też był psychiatra i było napisane, że wszystko ok z tamtej strony. Ale już tam na neurologii było "pewnie atak paniki, bo była u psychiatry". No nie. Rozwalone płuca po prostu. A też w szkole jedna straszna pani jak zobaczyła jak mnie już prawie wylogowało to się darła, że robię sceny z omdleniami. No nie robię, po prostu mi się oddychanie wyłączyło. I nie, orzeczenie o niepełnosprawności nie pomaga. Jest tylko "psychiczna" albo "baby zawsze udają" albo "udajesz, bo ci coś nie pasuje". I tak dopóki nie padnę całkiem i nie trzeba karetki wzywać. Chociaż teraz w tej nowej szkole tylko ta jedna osoba tak się drze, że na pewno udaję, inni od razu dzwonią po karetkę. I tylko jeden pan sugerował, że pewnie atak paniki, inni mówili, że widać, że nie oddycham. Jeden pan nawet jak się po prostu zakrztusiłam to już się martwił. Więc w sumie tacy jakby najmilsi ludzie jakich pamiętam. Tylko nie wiem czy dlatego, że są tak bardzo mili, czy dlatego, ze prawie nic nie pamiętam^-^"