#J1Iv5
Cała historia wydarzyła się w latach 90., w jednej z wiejskich podstawówek. Mieliśmy kupić coś do 30 zł na mikołajki klasowe, lecz wychowawca nie doprecyzował co.
Moi rodzice budowali dom, żyliśmy bardzo skromnie, nie mogliśmy pozwolić sobie na jakiekolwiek zbędne wydatki, a ja nie prosiłam o nic. Odkładaliśmy grosz do grosza i nawet 30 zł to była dosyć spora kwota na prezent. Moja mama kupiła słodycze. Dużo słodyczy. Inne mamy również kupiły słodkości, jakieś kubki, tanie zabawki czy figurki. Generalnie prezenty mieszczące się w wymaganym przedziale cenowym.
Kiedy wręczyłam podarunek koleżance, ona rozpłakała się i zrobiła raban na całą klasę, oczywiście, nastawiając dodatkowo wszystkich przeciwko mnie. Byłam w ciężkim szoku...
Po kilku dniach mama wypytała, o co chodzi, bo chodziłam bardzo przybita. Kiedy jej opowiedziałam, nie wierzyła własnym uszom. Jednakże była i jest honorową kobietą, więc dokupiła (chociaż wcale nie musiała) śliczny bibelocik - brokatowego, mieniącego się bałwanka ze złotymi gwiazdkami na sprężynkach i kazała mi go wręczyć koleżance.
Na drugi dzień przyszłam do szkoły, wręczyłam jej drugi prezent... a koleżanka zaczęła znowu narzekać, że coś jest nie tak. Nie byłam w stanie pojąć, jak można być aż tak rozpieszczonym i zepsutym dzieckiem, bo ja dostawałam prezenty tylko na naprawdę specjalne okazje i do głowy by mi nie przyszło tak się zachować.
Koniec końców wieść o zachowaniu córeczki dotarła do jej rodziców, być może któreś dziecko wspomniało o tym w domu i ludzie zaczęli plotkować (na wsi każdy się znał), być może od wychowawcy (ale on miał raczej wszystko gdzieś), być może koleżanka sama się poskarżyła... W każdym razie - dostała taki paternoster, że chyba będzie pamiętać to do końca życia. Wiem, bo opowiedziała mi o tym jej sąsiadka, a moja dobra znajoma. Poza tym koleżanka musiała mnie przeprosić i oddać figurkę.
Podejrzewam, że do dziś jest jej wstyd, ponieważ wiele osób dowiedziało się o jej zachowaniu.
Niesmak jednak pozostał.
Morał z tego taki, żeby zawczasu uczyć swoich podopiecznych empatii i szacunku do biedniejszych dzieci i do tego, co dają im inni, a na pewno wyrosną na dobrych ludzi.
I ta satysfakcja kiedy rodzice nie bronili swojego dzieciątka, bo takie dobre i wspaniałe.
Lata 90., Wtedy jeszcze dzieci nie były świętymi krowami :)
Do tego dochodzi fakt, że na wsi jej rodzice pewnie wiedzą co to praca fizyczna i że samo nic nie przychodzi.
W tych czasach pewnie to autorka dostała by ochrzan za to że im dzieciątku ośmieliła się kupić TYLKO to.
Owszem, były. Nie myśl sobie, że tylko w dzisiejszych czasach dzieci są zepsute.
Też jestem ze wsi i wiem co w latach 90. odwalali niektórzy znajomi :v Także no, w każdych czasach znajdą się powalone dzieciaki :)
I dobrze jej tak.
Dostała paternoster? Co to?
Brzmi jak wpiernicz, ale nie spotkałam się nigdy z takim określeniem.
Opierdol.
Podoba mi się 😏
Dzisiejsza młodzież…
Opierdziel. Pozdrawia rocznik 2000
Pozdrawiam Cię Grażynko, rocznik '96
Grażyna mam prawie 30 lat, miło że myślisz o mnie w kategorii młodzieży :-)
Chyba wszyscy zgromadzeni pod tym komentarzem jesteśmy starsi od Grażyny.
U siebie w domu rodzinnym często słyszałam sformułowanie "paternoster" w sensie porządny ochrzan. Zawsze mnie zastanawiało skąd oni wzięli to słowo i czemu rozumieją je w ten sposób, ale do dziś nie znam odpowiedzi.
My sie zawsze wymienialismy komu kupujemy i niby nieuczciwie; ale kazdy widzial co kupic
U nas było tak, że prezent nie mógł składać się w 100% ze słodyczy.
Obraz naszych czasów - ludzie bez pieniędzy stawiają sobie domy, zadłużając się przy tym po uszy...
No, ale rata kredytu często nie jest wcale większa niż opłata za wynajem mieszkania na dużą rodzinę, więc generalnie lepiej mieć swoje i coś dzieciom zostawić, niż płacić do końca życia za cudze.
Rodzice mojego chłopaka byli biedni i budowali dom, a jednak nigdy nie zaciągnęli kredytu, po prostu byli biedni bo całą kasę przeznaczali na dom. Wiele lat oszczędzali na wszystkim, ale przynajmniej teraz żyje im się lepiej i na swoim. Moim rodzice nie wybudowali domu, za to zaciągali kredyty żeby dzieciom żyło się jak najlepiej. Teraz nie mają swojego domu, a do tego całe życie będą spłacać kredyty. Nie wszystko jest takie oczywiste jak ci się wydaje.
Prezent za 30 złotych w latach 90tych? Przecież wtedy to był majątek!
I wybudowali ten dom?
Rozumiem rozpieszczona dziewucha, dobrze, że rodzice się ogarnęli. Ale w sumie dawanie na prezent samych słodyczy jest słabe. Pamiętam, że dostawało się bibeloty, ale każdy dostawał jakąś rzecz. Mogło jej być przykro, że dostała tylko słodycze.
To Mikołajki klasowe - więc ma to być BARDZO symboliczne. Ja bym w ogóle zniosła tą durną tradycję, zdecydowanie lepszy pomysłem jest, by takie dzieciaki uczyły się empatii i organizowały prezenty dla potrzebujących, 'szlachetną paczkę'. My w gimnazjum to robiliśmy - dla ucznia i jego rodziny ze szkoły, oczywiście wszystko anonimowo - przez psychologa.
A czy ja mówię, żeby kupować nie wiadomo co? Ale SYMBOLICZNIE za 30 zł można kupić dużo fajnych rzeczy np. tego bałwanka, kubek, miśka, durnostojkę. Same słodycze? Też by mnie nie ucieszyło. Ale ja bym tego nie pokazała. Okej pomoc innym fajna, ale skoro w tej szkole było tak, to było.
A ja bym wolala same slodycze. Dla mnie prezent musi byc praktyczny. Jak sie nie da tego zjesc ani uzywac na co dzien to gowno a nie prezent. A taka figurke po tym jak postawilabym na polce to w momencie przecierania kurzy wyladowalaby w smieciach. Raz dostalam czekoladki i gowniana figurke, a w ceniej tej figurki wolalabym dostac czekolade badz zelki. Nie wszyscy lubia to samo.
Dlatego rozumiem niezadowolenie dziewczyny, ale krytykuję jej przesadzoną reakcję.
Ale co ma za znaczenie, że autorla była biedna? Co za różmica czy kupiła słodyczy za 30zł czy rzecz o tej samej wartości?