Choruję na dwubiegunowość. Dowiedziałam się o tym niedawno, chociaż podejrzenia miałam już od dłuższego czasu. Nie umiem przyznać się najbliższym. Choroba coraz bardziej wpływa na moje życie, z każdym epizodem widzę, że jest coraz gorzej, a ja coraz mniej sobię z tym radzę. Rodzina ani narzeczony nie mają pojęcia, a ja nie wiem jak mam im to wyznać, boje się reakcji.
Boje się odrzucenia.
Dodaj anonimowe wyznanie
Jeśli nie powiesz narzeczonemu, to po ślubie może unieważnić Wasze małżeństwo.
Ooo, więc niech zrobi przysługę facetowi i nie mówi mu o tym. Będzie mieć zawsze furtkę żeby spie*dolić
Musisz powiedzieć narzeczonemu. Nie możesz myśleć tylko o sobie, narzeczony musi mieć prawo zadecydować, czy chce być z osobą chorą. Raz, że jest to moralnie właściwe, a dwa, że faktycznie narzeczony będzie mógł unieważnić małżeństwo, gdy się dowie. Bo to wyjdzie, Hvafaen dobrze mówi, że bliscy pewnie i tak widzą, że coś jest nie w porządku, a leczenie dwubiegunówki nie uchroni Cię przed epizodami.
W sumie sama jestem ciekawa czy jest obowiązek informowania np o tym, że się miało w przeszłości próby. Wiadomo, choroba, która dotyka w momencie bycia w związku to co innego, ale nie widzę potrzeby spowiadania się komuś ze swojej historii medycznej.
"Spowiadać" się należy tylko z rzeczy, które aktualnie trwają/zawsze będą trwać. Natomiast w zdrowym związku nie ma mowy o spowiadaniu się, po prostu ludzie rozmawiają o swojej przeszłości i przeżyciach, więc dziwny dobór słowa z Twojej strony.
No ja np nie chciałabym do tego wracać i o tym rozmawiać.
Gdyby ktoś, z kim mam kontakt gardził zaburzonymi osobami (co da się wykryć znacznie wcześniej, przed wejściem w związek), to nie chciałabym mieć z nim w ogóle kontaktu. Oprócz rodziny, o moich próbach wiedzą tylko dwie osoby i to nawet nie takie, z którymi jestem jakoś bardzo blisko. Jedna będzie kiedyś psychiatrą, więc uznałam, że ją to zainteresuje, a druga to ktoś, kto mnie odwiedzał jak leżałam w szpitalu, bo rodzice odpisali wtedy tej osobie na wiadomość, że tam jestem, gdy szukała ze mną kontaktu. Teraz tego kontaktu już praktycznie nie ma.
Inna sprawa, że chęć ucieczki z ciała, które torturuje bólem, nie do końca jest dla mnie zaburzeniem. Tak, byłam wtedy w głębokiej depresji i chciałam umrzeć, ale przyczyną było to, że nie mogłam w żaden sposób funkcjonować. Nawet skupić się na tym, by obejrzeć film albo przeczytać książkę. Nie mówiąc o pracy albo nauce, której wtedy ode mnie oczekiwano. Czułam się jak w celi tortur i chciałam ją opuścić. Taki to był poziom cierpienia.
Rozumiem, że np znajomy z US, który cierpi na allodynię z powodu neuropatii, tak że boli go dosłownie dotyk ubrań na ciele, też jest Twoim zdaniem zaburzony z powodu chęci samobója? Nawet pomimo tego, że z powodu kryzysu opioidowego, nikt mu tam teraz nie przepisze leków, które dałyby chociaż chwilę ulgi w cierpieniu?
Określaj to sobie jak chcesz. Fakty są takie, że jeśli nie da się komuś ulżyć w cierpieniu i ta osoba chce umrzeć, to w niektórych krajach dostaje możliwość eutanazji.
Chodzi mi po prostu o to, że teraz, gdy już nie ma tego okropnego bólu, nie planuję odbierać sobie życia. Mimo że pewnie wiele osób określiłoby moje życie jako nudne, ja naprawdę doceniam każdą chwilę.
Na pewno nie ukryłabym tego, że miałam depresję przez chorobę i był to ciężki okres w życiu.
Dziękuję.
No nie, jeśli kogoś nie stać na leczenie, to zakłada się zbiórkę i zbiera na terapię. Jeśli natomiast nie da się nic zrobić, bo medycyna jest bezradna, wtedy dopiero można rozważać eutanazję.
Też bym tego nie mówiła chłopu. Jeszcze by się mścił przy zerwaniu i rozpowiadał wszystkim wokół.
Ale przecież zaczęłaś już leczenie?
Przynajmniej narzeczony musi wiedzieć o tak poważnej sprawie. I lecz się bo zaszkodzisz sobie i innym
Jak będziesz się leczyć to bliscy przecież będą widzieć pozytywne zmiany w Twoim zachowaniu i to powinno ich ucieszyć skoro Cię kochają. Plus dobrze żeby wszyscy bliscy wiedzieli żeby Ci zwracać uwagę kiedy dzieje się z Tobą coś złego, Tobie może to umknąć a ktoś bliski może zauważyć niepokojące objawy.
Diagnoza nie sprawia, że jesteś inną osobą. Ona sprawia, że możesz być leczona i dzięki temu będziesz być mogła bardziej sobą, ale też bardziej spokojna, zrelaksowana i szczęśliwsza z opanowaną chorobą. Diagnoza to błogosławieństwo! Gdyby ktoś Cię z tego powodu odrzucił to może być bolesna lekcja, ale warto mieć w swoim życiu ludzi którym zależy na Tobie właśnie. Poza tym bliski mogą Cię pozytywnie zaskoczyć. Daj im szansę.