#7CvbE
Opiekowała się mną, odprowadzała i przyprowadzała ze szkoły... Była dla mnie taką drugą babcią.
6 marca 2008 jako siedmioletnia dziewczynka grzecznie położyłam się spać już przed 21. Tamtego dnia nie mogłam zasnąć, a niania wędrowała z przedpokoju (skąd miała na mnie dobry widok) do salonu, gdzie leciał jej serial. Nagle straciłam nianię z oczu, chociaż nie poszła do salonu, a towarzyszył temu huk. Myślałam, że spadło coś w kuchni, wołałam nianię, ale się nie odzywała. Wstałam z łóżka i zobaczyłam ją leżącą z zamkniętymi oczami. Próbowałam ją podnieść, potem chciałam zadzwonić na pogotowie (od małego uczono mnie co robić w takiej sytuacji), ale stwierdziłam, że nikt mi nie uwierzy... Wybiegłam z mieszkania, do sąsiadki, której o wszystkim opowiedziałam. Dystrybutorka pytała się o różne głupie rzeczy, których normalny sąsiad nie wie (czy przyjmuje leki, jak tak, to dokładnie jakie - ja wiedziałam i zawsze pilnowałam niani, czy wzięła tabletki). Karetka przyjechała po kilkunastu minutach, niestety niani nie udało się uratować. Stwierdzono zawał.
Gdy zbliża się rocznica śmierci niani, coraz częściej przychodzi mi na myśl, że może gdybym to ja zadzwoniła na pogotowie... Przecież dziecka by się nie pytali...
Bardzo możliwe, ze pytania doprecyzowujące były zadawane tylko po to, by lepiej przygotować załogę karetki do zadania, a sygnał do jechania został nadany już wcześniej. Nie zadręczaj się, zrobiłaś co mogłaś i co w danej chwili wydawało się najlepszą decyzją.
Możesz się pocieszać, że byłaś tylko dzieckiem które najzwyczajniej w świecie spanikowało, a "niania" jest teraz w lepszym miejscu i pokój jej duszy.
Nie masz się co zadręczać. Wszystkie takie pytania zadaje się w momencie, w którym ekipa już jedzie/szykuje się do wyjazdu.
Byłaś dzieckiem, nie mogłaś nic więcej zrobić.