#n3khS
Otoczenie zaczyna standardowo dogadywać: „No kochani, już powoli zacznijcie myśleć o dzieciach, a nie tylko następne zwierzęta przygarniacie, tylko te wasze koty, gryzonie i inne... a czas ucieka”.
Jasne! Kiedyś miałam parcie na ciążę, bo koleżanki już mają dzieci, bo ze sobą plotkują o ciuszkach, kupkach, zabawkach. A teraz? Nie wiem, czy będę chciała mieć dzieci. Z jednego powodu – nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mnie na nie stać! I nie chodzi tu tylko o to, że nie będę miała na pieluchy czy zabawki. Nie rozumiem, jak niektórzy ludzie decydują się na dzieci, wiedząc, że nie mają żadnego porządnego startu dla tego malucha! Mieszkania, stabilizacji... W wynajmowanej klitce, bez ślubu albo po ślubie na szybko, bez pracy lub z pracą za średnią kasę, która sprawia, że żyją od pierwszego do pierwszego z przeświadczeniem, że państwo da kasę i jakoś to będzie, że rodziny pomogą, że za darmo w necie dostaną... Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Bez oszczędności i pewnego zabezpieczenia finansowego i socjalnego, a także siebie na macierzyńskim, gdzie mój mąż będzie sobie żyły wypruwał w robocie, bo ja na macierzyńskim z minimalnymi pieniędzmi będę musiała siedzieć w domu z dzieckiem, zastanawiając się, jak to wszystko ogarnąć, z mizernym budżetem, by zapewnić dziecku, które trzeba odpowiednio karmić, ubrać, leczyć itd. odpowiednią opiekę. Mieszkam za granicą, pracę mam dobrą, mój partner też. Pieniędzy mamy tak akurat na to, by żyć, spłacić raty, opłaty, trochę odłożyć i minimalnie korzystać z życia. Ale gdybym teraz miała zajść w ciążę, wszystko by się rozpadło, bo zwyczajnie nie mamy pieniędzy na zapewnienie następnemu człowiekowi godnych warunków.
Dlatego też kontakty z koleżankami się pourywały, bo zwyczajnie nie chce mi się słuchać non stop o tym, co latorośl zrobiła, namalowała, zjadła. Albo jeszcze lepiej: nie chcę słuchać o tym, jak to 800 zł ratuje ich tak strasznie, że bez tych pieniędzy nie przeżyliby z miesiąca na miesiąc!
Nie czuję się gotowa na wzięcie odpowiedzialności za małego człowieka.
A co do zwierząt?
Owszem. Chcę po ślubie jeszcze adoptować psa.
A jeżeli padną tu oskarżenia, że jestem dusigroszem, wybrakowaną kobietą, bo przecież dziecko to najpiękniejsza rzecz w życiu prawdziwej kobiety, czy po prostu ktoś powie, że pewnie nigdy nie zajmowałam się dzieckiem, z góry mówię: doświadczenie z dziećmi mam, a o kobiecości nie świadczy ilość porodów, ale odpowiedzialność za swoje czyny!
Paranoja związana z rodzeniem jest dla mnie odrażająca.
Nie stać Cię na dziecko, ale na zwierzęta już tak? Dajesz tym zwierzętom resztki z talerza, skoro one takie bezkosztowe?
Jak dzieci nie chcesz, to znajdziesz wymówkę. Jak chcesz, to znajdziesz rozwiązanie. Zastanów się, co tak naprawdę się dla Ciebie liczy i jak chcesz, by Twoje życiem wyglądało za 10, 20 lat. Jest w nim większa rodzina, czy tylko we dwoje? I czy Twój przyszły mąż uważa tak samo jak Ty?
Ile kosztuje zwierze, a ile dziecko?
Wynajmowanie małego mieszkanka to jak dla mnie całkiem dobry powód do nieposiadania dziecka, a nie wymówka.
Raczej „jakoś to będzie” brzmi jak wymówka dla brania odpowiedzialności za swoje czyny i dzieci.
Autorka przedstawiła sprawę tak, że rodzice to już tylko żyją od wypłaty do wypłaty, nie stać ich na nic, a pieniądze z zasiłków ratują życie. I wszyscy żyją na zasadzie "jakoś to będzie". Za to właściciele zwierzaków kosztami się nie przejmują. A to nieprawda.
I wiesz, to jej sprawa, czy będzie miała dzieci, czy nie. Ale te argumenty brzmią jak wyssane z pisemek dla kobiet, redagowanych przez wojujące feministki, dla których zmienianie pieluch to najgorsze zło. Prawda jest taka, że nigdy nie będzie idealnego momentu na dziecko, bo zawsze jest jeszcze coś, co można poprawić. I to przyszli rodzice powinni ustalić priorytety, licząc się z możliwymi konsekwencjami (czyli albo dziecko jest, albo nowego człowieka nie ma i może nigdy nie być).
Te argumenty to najzdrowszy rozsądek. Nie ma miejsca i pieniędzy na dziecko= nie ma dziecka. Nikt nie mówi, że sytuacja musi być idealna, ale minimum to pieniądze i miejsce na dziecko. To nie hodowla, a wychowanie.
I niechęć do zmieniania pieluch jest jak najbardziej normalna.
Akurat ja chcę dzieci (3-4), ale to znaczy jedynie, że moje obrzydzenie do pieluch jest mniejsze niż innych.
Nie rozumiem ostatniego akapitu, przecież ustalili swoje priorytety.
Akurat miejsce i pieniądze są bardzo subiektywnie oceniane. Jak nie ma miejsca, to po co psa bierze? On też miejsca potrzebuje. I pieniędzy. Tak samo jak inne zwierzęta, o których pisze Autorka. To ma miejsce, czy nie ma? Ma pieniądze? Autorka dużo pisze o skrajnościach, w których się nie znalazła. Mam dużo znajomych z dziećmi i ani razu nie słyszałam "800+ ratuje mi życie". Natomiast wszystkie argumenty pojawiają mi się czasem jako nagłówki "polecanych" artykułów, ze stron dla kobiet. Jak dla mnie to brzmi jakby sama siebie próbowała przekonać, na podstawie czegoś, co istnieje głównie w mediach antydziecięcych.
Autorka pisze o swoich przemyśleniach, a nie o ustaleniach priorytetów z mężem. Czas pieluch przemija i to relatywne szybko. Tak samo jak ciąża i urlop macierzyński. Świat po porodzie się nie kończy, a jest z kim dzielić swoje życie.
Czyli twoim zdaniem lepiej pies potrzebuje tyle samo miejsca i prywatności co człowiek? I twoim zdaniem utrzymanie psa kosztuje tyle samo co utrzymanie dziecka?
Jeżeli nie, to dlaczego czepiasz się słówek? „Nie ma miejsca” znaczy w domyśle (na dziecko). Chyba nie muszę tłumaczyć, że dziecko nie śpi w nogach lub na podłodze, potrzebuje droższych rzeczy wymienianych co jakich czas, prywatności itd.
Absolut, moim zdaniem Autorka znalazła wygodne wyjaśnienie, dla którego dzieci nie chce.
Nie chce to nie, jej sprawa, ale bardzo stereotypowo napisała o rodzicielstwie. W bardzo negatywnym sensie.
By zostać rodzicem trzeba spełniać minimalne warunki, które oni nie spełniają, więc nie mogą zostać rodzicami. Moim zdaniem „jakoś to będzie” to wygodna wymówka by mieć dzieci mimo, że nie powinno. Bardzo egoistyczne podejście, na którym cierpią dzieci. Próbujesz to naciągnąć na ile się da, ale twoje argumenty porównujące psie potrzeby do dzieci nie mają żadnego sensu.
A Ty się tego psa czepiasz. Napisałam w Pietrzyk komentarzu, że jak ktoś chce, to znajdzie rozwiązanie. Para z wyznania ma wiele zwierząt, psa chcą adoptować po ślubie. Więcej zwierząt wymaga więcej nakładu pieniędzy, miejsca i czasu. A Autorka jednocześnie ma pieniądze i miejsce na wiele zwierząt, ale nie na dziecko? Przecież jak żyje od wypłaty do wypłaty to wzięcie kolejnego zwierzaka jest tak samo nieodpowiedzialne jak powołanie do życia dziecka. A jeśli jednak nie żyje z pieniędzmi na styk, to niech powie wprost, że jej komfort jest ważniejszy. Ale ona tak powiedzieć nie chce, ale używa argumentów, które nie pasują do jej sytuacji. Jak będzie czekała z decyzją, aż będzie miała własne duże mieszkanie, zabezpieczeniem finansowe do końca życia swojego i potomstwa, to się nigdy nie doczeka.
Masz patologiczne i madkowe podejście.
Tak, nawet dwa psy i trzy gryzonie nie zajmują tyle miejsca co dzieci i nie kosztują tyle samo ile dzieci. Pisałam już, że nie musi być idealnie, ale minimum musi być spełnione. Obniżając swój standard życia obniża się także standard życia dziecka. Wyobraź sobie, że nie każda kobieta marzy by wybierać między kupieniem nowych majtek, a butów dla dziecka. Nawet dwójka psów przez miesiąc nie kosztuje tyle ile zapas pieluch na tydzień.
@Absolut, patologiczne podejście, bo inne niż twoje… Tak, kilka kotów, gryzoni i pies potrzebują więcej miejsca niż jedno dziecko. Koty niewychodzące muszą mieć opcje pobiegać w domu. Musi też być opcja je rozdzielić, ponieważ naturalnie walczą o dominację. Każde zwierzę musi też mieć opcję bezpiecznej kryjówki przed resztą, zwłaszcza koty przed psem. Że gryzoni nie powinno się trzymać przy kocie to już chyba nie muszę wspominać… Jeśli jesteś odpowiedzialnym właścicielem, to nie upchasz tylu zwierząt w kawalerce 40m2. Dziecko natomiast do pełnego komfortu potrzebuje swojego pokoju. I tyle. Ja miałam swój pokoj dopiero od gimnazjum, i było to coś koło 8m2. Nie wiem w czym to miałoby mi przeszkadzać.
Sama pisze, że oboje mają dobrą pracę za granicą, mieszkanie własnościowe (na kredyt), oszczędności, trochę korzystają z życia. Czyli standardowa sytuacja 90% Polaków, jeśli nie lepsza. Nie bardzo wiem co jeszcze by chcieli mieć, żeby poczuć się stabilnie.
Nie musisz się nikomu tłumaczyć ze swoich wyborów życiowych. Ja też nie chcę dzieci, z różnych względów - pomijając te zdrowotne, nie wyobrażam sobie wziąć odpowiedzialności za drugiego człowieka, który byłby całkiem ode mnie zależny.
Jeśli nie chcesz dzieci, to nikomu nie musisz się tłumaczyć. Nie musisz też szukać wymówek. Bo ta o "stabilizacji" jest kiepska. Ja rozumiem, że robienie dziecka w wynajętym pokoju nie jest rozsądne. Jednak z drugiej strony nigdy nie będzie idealnej sytuacji finansowej na dziecko. Nie chcesz mieć dziecka, Twój wybór, ale jeśli chcesz to nie zwlekaj zbyt długo na idealną sytuację finansową.
Nie wspominając o tym, że landlordzi unikają rodzin z dziećmi, bo w razie wu jest potem problem, by pozbyć się takiego towarzystwa.
Uj dewitalizacja, "landlordzi", aż się włoski w nosie skręcają przy czytaniu.
No, może tylko te moje.
A co jest nie tak z tym określeniem? Często widziałam jak ludzie go używają w internecie.
Dewi, wszystko co angielskie i obce złe!
Ty chyba po prostu nie chcesz dziecka i to jest ok, ale zamiast to przyznać, to szukasz argumentów, a one nie są, aż tak mocne. Dzieci nie są tylko dla elit, albo na wynajmowanym są z góry skazane na nieszczęście i porażkę. Wiadomo, że trzeba mieć w miarę ustabilizowane życie, żeby zostać odpowiedzialnym rodzicem, ale też narracja, że dzieci to koniec świata i tylko nadludzie, w idealnych warunkach powinni się rozmnażać to przesada. Nie wiem jak w miejscu, w którym mieszkasz, ale w Polsce na macierzyńskim dostaje się 82% swojej średniej pensji (biorą pod uwagę różne premię, nadgodziny), więc nie wychodzi się jakoś tragicznie. Po macierzyńskim można wrócić do pracy i dalej się dorabiać mając już dziecko.
@karlitoska, tylko na UoP tak jest ;) kobiety na innych formach zatrudnienia to najwyraźniej kobiety gorszego sortu
MaryL2 to chyba tylko na umowie o dzieło… na własnej działalności się należy normalnie macierzyński, to samo na zleceniówce, pod warunkiem wcześniejszego opłacania składki zdrowotnej (wiem, bo sama miałam 2 umowy i obie były mi wypłacane na macierzyńskim). Co więcej, panie na własnej działalności, na macierzyńskim mogą prowadzić swoją działalność, a te z umową o pracę mogą pracować, ale nie na stanowisku sprzed porodu.
Nawet nie wiesz jak miło poczytać o rozsądnej kobiecie. To bardzo dobrze o Tobie świadczy ,że nie chcesz dzieci tylko dla samego macierzyństwa ,ale myślisz przyszłościowo o dobrze potomstwa, a nie egoistycznie o swoich potrzebach rozmnażania.
Niestety większość ludzi decyzje o dziecku musi podejmować nie mając pełnego zabezpieczenia majątkowego. Jak się czeka aż się kupi odpowiednio duże mieszkanie, zrobi poduszkę finansowa, karierę na tyle żeby sensownie zarabiać, to z reguły na dziecko jest już za późno. Mnie tez to przeraża, ale z moich obserwacji ludzi wokół - ludzie sobie jakoś radzą. Może po prostu dzieci nie są aż tak drogie, jak się wydaje
No cóż, to jest trochę wybrakowanie. Ja bym nie chciał partnerki, dla której standard życia jest tak istotną cechą, żeby rezygnować z dziecka. Wychwalasz odppwiedzialność, ale przeciez własnie od niej uciekasz. Nie posiadanie dziecka absooutnie jest niczym odpowoedzialnym, za nikogo przeciez nie wzięłaś odpowiedzialnosci. Chyba, ze za swoj standard zycia, ale tego ludzie nie nazuwają odpowiedzialnością tylko egoizmem. Pamiętaj, że mąż z czasem zacznie lepiej zarabiać. Po macierzyńskim Ty pewnie też.
Tak naprawdę to jest odpowiedzialna postawa, bo postanowiła, że nie ma możliwości na dzieci, więc nie będzie ich miała, zamiast myśleć lekkomyślnie i yolo.
@absolut rezygnacja z odpowiadania za kogoś nie jest odpowiedzialnością. Odpowiedzialność to podjęcie wyzwania i sprostanie mu. Wychowanie dobrego człowieka, który ulepszy świat na tyle ile będzie mógł.
To obowiązuje jeżeli jesteś odgórnie zmuszony do tego wyzwania. Życie nie powinno być trudne. Nieodpowiedzialne jest zmuszanie się do czegoś na co nie ma się ochoty. Prokreacja to nie jest nasz obowiązek. To przywilej, który powinni mieć tylko wybrani.
Bez obrazy, ale szukasz dziewczyny, która będzie z tobą w biednych czasach (to co pisałeś o standardzie życia), bo nie możesz jej nic lepszego zaoferować. Jeżeli kobiety mają obowiązek rodzić to faceci mają obowiązek sprostać temu by miały na to warunki.
Absolut, znudziło Ci się pod poprzednim nickiem? Piszesz identycznie jak taka jedna tutaj, której prawie nikt nie lubi... Nowy Rok, Nowy Nick, Nowa Ty?
@Absolut nie, odpowiedzialność nie musi być narzucona odgórnie, można ją samemu podjąć. Żeby mówić o odpowiedzialności musi istnieć jej przedmiot. Odpowiadanie za samego siebie to mniej niż za siebie i rodzinę. W hierarchii odpowiedzialności bezdzietni są niżej z definicji. Poza tym tak, nie mam nic przeciwko temu, żeby kobieta uważała, że powinienem zarabiać i to dobrze. W ogóle mnie to nie oburza.
Mylisz odpowiedzialność z byciem odpowiedzialnym.
Jak ma się twoja wypowiedź do „dla której standard życia jest tak istotną cechą, żeby rezygnować z dziecka”?
Postac, tylko dlatego, że wytknęłam ci, że dziecko nie może spać w nogach, a worek jedzenia dla dziecka na miesiąc nie kosztuje 60zł, nie znaczy, że musisz mnie obrażać. Nie pojmuje jak możesz zrównywać wydatki i miejsce na zwierzęta z wydatkami na dziecko.
Wiem, że nie rozumiesz. Ja mam i zwierzęta, i dzieci. A Ty wyobraźnię.
I twoje zwierzęta kosztują mniej więcej tyle ile dzieci?
@Absolut nie rozumiem co piszesz. No posiadanie dzieci obniża standard życia. Zawsze, w każdym jednym przypadku. Finansowo i czasowo. Nie mam wiele poważania dla kobiet, które nie są w stanie zrobić poświęcenia standardu życia dla posiadania dzieci. Czego tu nie rozumiesz w części dot obniżania standardu?
Ja wydaję na dzieci dużo, bo mnie na to stać. Moje dzieci chodzą do prywatnego przedszkola, starsze chodzi na zajęcia dodatkowe (które sobie samo wybrało). Ubrań mają więcej niż są w stanie "zużyć", wszystkie nowe i to nie z najtańszych sklepów. Zabawek akurat im nie kupuję, dostają od rodziny, a i tak się nie bawią. Ale wychodźmy gdzieś razem przynajmniej raz w tygodniu, a często częściej - za każde wyjście na salę zabaw, basen czy kino trzeba trochę zapłacić. Jakbym chciała zredukować koszty utrzymania dzieci, to lekką ręką znalazłabym spore oszczędności.
A utrzymanie jednego z moich kotów jest drogie, ponieważ ma chorobę autoimmunologiczną i wymaga specjalnych leków i karmy. Samo diagnozowanie tego dachowca było drogie. Jakby porównać koszt utrzymania tego kota z kosztem utrzymania dziecka chodzącego do publicznej placówki (plus dołożyć to, że na dziecko dostaje się kasę od rządu, a na zwiedzę nie), to koszty wyjdą podobnie albo nawet kot drożej.
Żyj jak chcesz. Kropka.
Nie chcesz być oceniana, to nie oceniaj innych...
"a o kobiecości nie świadczy ilość porodów, ale odpowiedzialność za swoje czyny" - no to mamy poważny deficyt kobiet w takim rozrachunku.
Łatwo jest Ci mówić, bo rozsądek nie został jeszcze u Ciebie przyćmiony przez instynktowne dążenie do zostania matką za wszelką cenę. Z jednej strony życzyłbym Ci takiego silnego rozsądku po wsze czasy, z drugiej to właśnie dzieci takich osób jak Ty, najbardziej potrzeba. Niech Bóg da i na 20 dzieci biedy umysłowej przypada chociaż jedno, dwa o nieco lepszych predyspozycjach.
Dzieci są przereklamowane.
Ja spotykam się jedynie z antyreklamą dzieci.