#7eln2
Kiedy miałam 12 lat, uczestniczyłam w naprawdę przerażającym wypadku samochodowym. Było to późną jesienią, pamiętam, że na dworze było już szaro, na drogach był lekki przymrozek. Dwa samochody przed naszym zderzyły się z ogromną siłą. Nam nic się nie stało, lekki poślizg, ostry skręt, wjazd do rowu. Mój tata kazał mi wysiąść z auta, stanąć koło niego, a sam podbiegł do centrum wypadku. Do dziś mam lekki żal do niego, że nie odsunął mnie jakoś.
Naprawdę ciężko mi jest o tym pisać... stałam przerażona na baczność na poboczu, gdy tata z okrzykiem "Jezus Maria!" leciał pomagać poszkodowanym. Karetka jeszcze nie nadjechała. Pamiętam rozbite szyby, krew, kierowcę, który sam zakrwawiony wyszedł z samochodu w wielkim szoku, jakąś krzyczącą w nerwach kobietę i jeszcze jedno, najgorsze...
Przy drugim samochodzie w gorszym stanie siedziała jakby w kuckach kobieta z otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami. Widać, że była w ogromnym szoku... na kolanach miała ciało 2-, 3-letniego chłopczyka... z niemal urwaną głową. Ta kobieta w jakimś amoku i przerażeniu mechanicznymi ruchami co chwilę próbowała jakby "przyczepić" tę głowę dziecku...
A ja stałam tam jak figurka i nie mogłam przestać patrzeć, chociaż całkowicie mnie sparaliżowało.
To wydarzenie zmieniło moje życie. Niczego się tak nie boję jak małych dzieci. W szkole strach paraliżował mnie przed dziecięcymi fantomami na lekcji udzielania pierwszej pomocy, za każdym razem kiedy widzę dziecko w tym wieku (zwłaszcza takie łysawe lub z delikatnymi jasnymi włosami jak ten chłopczyk). Chodziłam na terapię, nawet do psychiatry. Nic mi nie pomogło. Mam wrzody żołądka. Serce przyśpiesza mi, kiedy widzę dziecięce ogrodniczki gdzieś w sklepie (takie jakie miał chłopczyk). Śnią mi się koszmary. Ten chłopiec jakby "nawiedza" mnie, ale nie jako biedna ofiara wypadku, tylko jakieś monstrum, przybiera różne postacie i ta matka z tymi wytrzeszczonymi oczami, w amoku, szalona.
Wiem, że ona przeszła pewnie piekło, szkoda mi dziecka, ale strach przed nim jest tak ogromny, że panikuję i nienawidzę (ze strachu) każdego małego dziecka jakie zobaczę...
Boję się o tym mówić otoczeniu, wie tylko koleżanka, która z kolei odczuwa strach przed ludźmi ułomnymi, zniekształconymi... Wstydzimy się tych swoich fobii, bo tak naprawdę obiektem naszych lęków są ludzie, którym na ogół się współczuje.
Nie wiem już co mam robić, zastanawiałam się nawet nad psychiatrykiem...
Okrutnym chichotem losu jest to, że mimo że nic mi się nie stało, to ja również jestem ofiarą tego wypadku.
Może spróbuj innego psychoterapeuty, takiego, który bardzo dobrze zna się na takich przypadkach
Spokojnie. Ja mam tą samą fobię od czasu kiedy widziałem odruch pośmiertny u niemowlaka.
Też chcę wiedzieć
Tez chcę wiedzieć
A to nie są skurcze mięśni?
Chyba chodzi o odruch Łazarza. Można zobaczyć na Youtube
BFMV ma rację. Kiedyś zapytałam się o to weterynarza u którego pomagam (z tego powodu muszę trzymać dłoń na zwierzętach usypianych lub pod narkozą) i to samo mi odpowiedział.
Guzik, bo mózg umiera pierwszy. Skoro mózg umiera po czterech minutach niedotlenienia, serce po kilkudziesięciu, a niektóre organy wytrzymują bez tlenu parę godzin, to jak niby miałby "odratować" resztę? Mówiąc obrazowo- pierwsza osoba zlana w trupa NIE wyniesie z imprezy ostatniego trzeźwego. Po prostu wszystko w naszym organizmie opiera się na równowadze i przepływie jonów. W pewnym momencie komórkom kończą się zapasy energii, więc transport ustaje, a potencjały się odwracają. Białka ustroju mają ustawienie zależne od potencjałów, więc gdy te się odwrócą, to one również ulegną zmianie. Mam nadzieję, że teraz wszystko jest jasne.
A gdyby było tak jak jak twierdzicie, to nie mielibyśmy możliwości przeprowadzania transplantacji (wiele godzin pomiędzy wyjściem i włożeniem organu), czy staromodnych doświadczeń biologii (nóżka żaby- patrz volta)
Ten wypadek był opowiadany jako jeden z "podglądowych" na mojej uczelni...
A Ty najwyraźniej masz zespół stresu pourazowego. Znajdź specjalistę który w głównej mierze zajmuje się takimi przypadkami.
Było jakiś czas temu identyczne wyznanie tylko oczami chyba strażaka, który identyczną sytuacje opisywał jak wyżej. Przypadek?
Historia z próba doczepiania dziecku głowy w wypadku krąży jako Urban Legend ;)
a moze po prostu tak zachowują się ludzie w tej sytuacji
Tak, przypadek. Jak Ci utnie rękę, to w odruchu paniki próbujesz doczepić. Tak jest najczęściej pod wpływem adrenaliny. Nieważne czy głowa, dłoń, czy palec. A nawet jeśli nie urwie niczego, a dziecko jest zmiażdżone czy po prostu już widocznie nieżywe, to matki ponoć często je ściskają, potrząsają, panicznie próbując im „przywrócić” życie. ;)
Jeżeli to wyznanie jest prawdziwe, to bardzo Ci współczuje i jeszcze bardziej tej matce. Pamiętaj, że ona nie była szalona, ona była w wielkim szoku po wypadku i podobnie jak Ty, widziała to dziecko z urwaną główką, tylko, że miała gorzej, bo to było jej dziecko. Nie wiem co bym zrobiła na jej miejscu, ale chyba bym oszalała w 5 min, jakby to było moje dziecko. Nie polecam Ci natomiast psychiatryka, bo wyjdziesz jeszcze bardziej zniszczona. Często się tak niestety dzieje. Za to polecam Ci jednak poszukania psychiatry, psychologa, terapii grupowej, która w końcu Ci pomoże, szukaj do skutku. Niestety życie jest okrutne, smierć jest przerażająca, ale wszyscy musimy sobie jakoś z tym radzić. Często ludzie widząc czyjaś smierć albo już umarłego, mają traumę. Mam nadzieję, że Twoje koszmary miną i życzę wszystkiego dobrego!
Bardzo duże podobieństwo do pasty, która krąży w internecie już od wielu lat
To nie do końca fobia - to PTSD najprawdopodobniej. Zespół stresu pourazowego to nie tylko domena żołnierzy. Nabawić się go można przy każdym traumatycznym wydarzeniu - Twoje na pewno takie było. Da się to leczyć, ale jak przy każdym zaburzeniu lękowym jest to długotrwałe i nigdy tak naprawdę się nie kończy - na terapii uczy się tylko ludzi, jak żyć z takim zaburzeniem i nad nim panować, ale dużo więcej nie da się zrobić.
O Boże zobaczyć takie coś to ja stary chłop a bym tego noe przełknął :o biedna matka
To że życie Cię nie oszczędzało to nie Twoja wina. Moim zdaniem brakuje Ci wyrozumiałoścido siebie, jesteś na pewno wspaniałą osobą, a ten problem to rana, która potrzebuje czasu, może barzo dużo żeby się zagoić. Może tak jak ten wypadek pojawi się coś co odmieni twój stosunek do maluchów.
Sam mam 4l syna i znajomych, którzy mają problem z dziećmi. Bardzo ich szanuję i mimo tej kwestii żyjemy razem.
Już kiedyś czytałam wyznanie o ratowniku medycznym, który opisał dokładnie tak samo jeden wypadek; matka trzyma dziecko z prawie oderwaną głową i próbuje przyczepić główkę do ciała. Nieładnie tak ściągać z innych wyznań.
Jest niewielka szansa na to, że ratownik przyjechał do właśnie tego wypadku w którym biernie uczestniczyła autorka wyznania. Ale jednak jest.