#7lKWd

W dzieciństwie parę razy zdarzyło mi się otrzeć o śmierć. Jednak umierając w taki sposób, byłoby to chyba największe upokorzenie w moim krótkim życiu.

W wieku 7-9 lat, razem z moim kuzynem biesiadowaliśmy przy stole z butelką pepsi. Radośnie śmiejąc się, dowcipkując i popijając napój. W trakcie tych żartów zauważyłem, że mój kuzyn zaczął się wiercić, kręcić. Nie wiedziałem o co chodzi... Za chwilę jednak wszystko się wyjaśniło... Biorąc kolejny łyk gazowanej pepsi, mój kuzyn wytłoczył z siebie tak donośnego bąka, że natychmiastowo wybuchłem śmiechem. Na moje nieszczęście w ustach miałem jeszcze pepsi. Przypadkowo zachłysnąłem się napojem, który prawdopodobnie dostał się gdzieś do płuc i uniemożliwił mi oddychanie. Ja - w oczach łzy, bo czuję, że się duszę, a równocześnie ciągnie mnie na śmianie z "wpadki" kuzyna. Kuzyn - śmiech i przerażenie. Powoli zaczęło być już nieciekawie. Moja twarz zaczęła robić się sina z powodu braku tlenu.

Na tę całą akcję wpadli nasi rodzice, którzy na szczęście wyratowali mnie z opresji. Chwytając za nogi, podnieśli mnie "głową w dół" i poklepywali po plecach. Przeszło, zostałem uratowany. Patrząc na tę sytuację z boku, wyglądałoby to prawdopodobnie jak tania komedia z Bollywood.
Dwóch gości pije pepsi, jeden pierdnął, drugi się dusi, a na koniec jeszcze wisi do góry nogami, jakby ktoś chciał wytrzepać pieniądze z jego kieszeni... Odechciało nam się żartów, śmiania, a kuzynowi pewnie i pierdzenia. Gdybym nie został uratowany, mój kuzyn miałby nieciekawą historię do opowiadania:

- Zabiłem mojego kuzyna...
- Co!? Ale jak?
- Pierdnąłem i się udusił.
Dragomir Odpowiedz

Wtedy już żadne upokorzenie by nie grało nawet najmniejszej roli.

Dodaj anonimowe wyznanie