#CAz3G
W naszej pralni stała stara pralka Frania – nie była to żadna nowoczesna maszyna. Miała obłe kształty, metalową obudowę, którą pamiętam jako zimną w dotyku, ale jednocześnie zawsze przyjemną. Gdy stawiałem się obok niej, czułem, jakby była moim przyjacielem, który otaczał mnie opieką. Chociaż pralka nie mówiła nic, jej szum był dla mnie najpiękniejszą melodią, jaką mogłem usłyszeć. Dźwięk wody wpadającej do bębna, świst pary, która czasem wydobywała się z jej wnętrza, wszystko to tworzyło szczególną atmosferę.
Gdy tylko miałem okazję, wślizgiwałem się do pralni, by zaszyć się tam na dłużej. Czułem, że to moje miejsce na ziemi, przestrzeń, w której mogłem być sobą. Siadałem na zimnej podłodze, kładłem się blisko pralki i zamykałem oczy, wsłuchując się w ten niesamowity szum. To było jak kołysanka, która usypiała nie tylko moje ciało, ale i myśli. Woda, pluskająca w bębnie, była dla mnie jak rytmiczna melodia, którą czułem całym sobą. Czasami wyciągałem ręce, by dotknąć obudowy pralki – była wtedy szorstka a gorąca woda nagrzewała obudowę. Dawała mi poczucie bezpieczeństwa, jakby otaczała mnie niewidzialna bariera, która miała mnie chronić przed wszystkim, co zewnętrzne.
Zapach proszku do prania, starych ręczników, które szumiały w wodzie, jakby opowiadały mi swoje historie. Te wszystkie drobne, codzienne rytuały miały w sobie coś magicznego, coś, co nie istniało nigdzie indziej. Dorośli widzieli w pralni tylko miejsce do prania ubrań, a ja widziałem w niej coś o wiele więcej – schronienie pełne ciszy, spokoju i niewypowiedzianej mocy.
Dziś, gdy patrzę na te wspomnienia, czuję, jak ważne były tamte chwile. Moja pralnia to była przestrzeń, w której nic mnie nie rozpraszało, nic nie kłóciło się ze sobą. To było miejsce, które przywołuje we mnie uczucia beztroski, ciepła i zaufania. Patrząc na dzisiejszy świat, pełen hałasu i niepokoju, marzę o tym, by znów móc poczuć ten spokój, tę prostą radość płynącą z bycia w tym miejscu, w którym wszystko miało swój rytm, jak szum wody w starym bębnie pralki Frani.