Mam kochającego narzeczonego, kocham go nad życie, niedługo mamy się pobrać, jednak czasami nachodzą mnie obawy. Jesteśmy w 3-letnim związku, około dwa lata temu mieliśmy poważny kryzys i nie mieliśmy ze sobą przez 3 miesiące kontaktu – brak spotkań, brak telefonów, nieodpisywanie na wiadomości. A moje serce zostało rozbite wtedy na milion kawałków. Jakkolwiek to zabrzmi, modliłam się do Boga o pomoc w tej sytuacji i albo połączenie nas z powrotem, albo uleczenie mojego serca i wyjście z tej ciemności. Zeszliśmy się, ciężko pracował, abym mu zaufała z powrotem i nie bała się porzucenia. Niecały rok później mi się oświadczył i teraz planujemy ślub, ale im bliżej, tym bardziej obawiam się „a co jeśli się powtórzy, i to już w małżeństwie, taka sytuacja, takie opuszczenie...”. Bardzo go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego, jednak pomimo starań mam wrażenie, że po tych kilku ciężkich miesiącach codziennego płaczu w tamtym okresie i rozpaczy już nie jestem taką samą osobą.
Teraz jesteśmy dobrym związkiem, wspieramy się i myślałam, że moje rany są już sklejone, ale niekiedy pojawiają się te obawy :(
Dodaj anonimowe wyznanie
Jeżeli moja druga połówka w którymkolwiek momencie doszłaby do szalonego wniosku że "foch i wchodzę" i zniknęła z mojego życia na trzy miesiące bez kontaktu to nie miałaby już do czego wracać.
Się nie podobało to pa.
Nie ufasz partnerowi. To nie zarzut to stwierdzenie faktu i jest relatywnie spora szansa że do końca dni swoich, ramen, będziesz się bać opuszczenia.
Albo to przepracujesz, z partnerem, z terapeutą, z kimkolwiek innym albo będziesz mieć bardzo, bardzo ciężki związek, nie koniecznie z happy endem.
a wiesz, co wtedy robił?
Moj tak zrobił 3 razy.. Wstyd przyznać. W tym roku byla nasza 12 rocznica zwiazku, 10 rocznica zareczyn, 7 slubu :) Kazdy popełnia bledy.
Mieszkacie ze sobą?