#Iu330
Każdy wspólny dzień to walka. Nie pojmuję jakim cudem kiedyś mogliśmy być w sobie zakochani. Nie widzę w nim już żadnych cech, które kiedyś mnie urzekały, bo nic dobrego mi nie daje, choć nie walczę o duże rzeczy. Od kilku miesięcy muszę PROSIĆ, żeby mnie przytulił albo pocałował, sam pierwszy nigdy tego nie robi. Mam wrażenie, że wiecznie się narzucam. Nie mówi, że mnie kocha ani tego nie okazuje. Może po prostu już nie kocha? W zasadzie nie uprawiamy seksu. Każde zbliżenie inicjowane jest przeze mnie (chociaż nie lubię tego robić, o czym mąż doskonale wie). On niczego sam nie "rozpocznie", no bo przecież wypadałoby wcześniej być miłym i okazać zainteresowanie... Po wszystkim mam jakieś dziwne wyrzuty sumienia.
Mąż nie stanowi dla mnie wsparcia w żadnym aspekcie naszego życia, z każdym problemem/sprawą do załatwienia w dziwny sposób zostaję sama. Nigdy nie był nadto rozmowny, ale obecnie nie mamy kompletnie o czym gadać, więc prawie nie gadamy. Nie mamy wspólnych dążeń, marzeń, planów, chociaż myślałam, że naturalnie z wiekiem i pieniędzmi się pojawią. Nie umiemy spędzać razem czasu. Jakby wszystko między nami wygasło. Podejmowaliśmy kilka prób ratowania związku, ale z jego strony nic się nie zmienia. Nadal jestem sama. Ja tak wiele w sobie zmieniłam, że już w ogóle nie przypominam siebie. Widocznie to za mało. Nie wiem, co więcej mogłabym zrobić. On nie jest w stanie określić. Jestem potwornie zmęczona wiecznym dawaniem czegoś od siebie, on i tak tego nie dostrzega! Jestem po prostu wykończona życiem obok tak oziębłego człowieka. Mam dość bycia wiecznie samej. Jestem rozczarowana tym, że nie mam nawet do kogo otworzyć gęby i żyjemy jak obcy ludzie.
Nigdy nie sądziłam, że można być w związku aż tak samotnym. Nigdy nie sądziłam, że aż tak się pomylę. Nie mam odwagi, żeby odejść, chociaż oboje jesteśmy nieszczęśliwi. Kocham go, ale w duchu modlę się, żeby to on wniósł pozew o rozwód, bo ja nie mam na to jaj, a wiem, że nic już z tego nie będzie.
Jeśli już teraz żyjesz w samotności to ta decyzja niewiele zmieni.
Zmieni i to dużo.... znajdzie kogoś z kim nie będzie samotna :)
Rozumiem Cię bardzo dobrze. Nawet nue zdajesz sobie z tego sprawy. Nie twierdzę, że to odczaruje wasz związek, ale skoro bardzo się zmieniłaś, może warto wrócić do bycia sobą? Jeżeli masz jakieś zainteresowania, rozwijaj je. Bądź szczęśliwa dla siebie. Jeżeli to nie wpłynie w żaden sposób na jego zachowanie, może Tobie pomoże poznać ludzi, z którymi będziesz czuła się mniej samotna. Może to pomoże Ci podjąć decyzje, co z Wami. A może on zobaczy, że jesteś interesującą babką, która wie czego chce i troche się zmobilizuje? Zaryzykuj! Ja trzymam kciuki!
Byłam kiedyś w takim związku i w końcu odeszłam. I wiesz co? I nic. Nawet nie bolało, bo między nami już i tak nic nie było. Parę miesięcy później poznałam miłość mojego życia. Także polecam zaryzykować.
sprobuj terapii
a jesli sie nie uda to odejdz
nie mecz sie
lepiej byc naprawde sama i bez zobowiazan wobec nikogo niz meczyc sie w fikcyjnym zwiazku
Tez tak uważam, samotność w związku jest gorsza. Gdy naprawdę jesteś sama nie masz tego dziwnego uczucia rozczarowania, przykrości żalu, ze ktoś kto przecież jest na wyciągnięcie ręki ma cię totalnie gdzies.
Samotność ssie. To bez wątpienia. Nie wiem czy oczekujesz rady, pustych słów wsparcia, czy czegoś jeszcze innego.
Ale może spróbujmy w ten sposób - terapia małżeńska. Jeśli nie jesteście w stanie samodzielnie zrozumieć co się popsuło i jak to naprawić, skorzystajcie z pomocy fachowca. W takich sytuacjach zazwyczaj to spojrzenie z dystansu pozwala osiągnąć jakieś zrozumienie.
Warto zastanowić się czy chcesz dalej w to brnąć. Za 10 lat możesz się obudzić obok faceta którym gardzisz z poczuciem zmarnowanego czasu a może nawet i życia. Jest parę wątków które jednak mnie zastanawia. Piszesz, że zmieniłaś się tak bardzo, że nie przypominasz samej siebie. Może nie musiałaś się zmieniać, a ta zmiana wcale mu nie odpowiada. Kolejnym problemem jest brak okazywania uczuć przez męża. Jednak uczucia można wyrażać na wiele sposobów, nie tylko mówiąc kocham czy całując. Może okazuje Ci je w inny sposób, poprzez troskę. Pytania czy jadłaś coś dziś, przypominanie o parasolce gdy wychodzisz w niepewną pogardę, zwracanie uwagi żebyś założyła czapkę bo jest zimna. Istnieją różne języki miłości, może warto spojrzeć szerzej na to wszystko. Kolejny fragment to "Każde zbliżenie inicjowane jest przeze mnie (chociaż nie lubię tego robić, o czym mąż doskonale wie).", no właśnie. Czego nie lubisz? Seksu, inicjowania tego? Może przez to on też tego nie inicjuje. Skoro Ty nie lubisz to nie będzie nachalny. Porozmawiaj, zapytaj wprost czy Cię kocha, czy zależy mu. Powiedz jak Ty to widzisz. Nie na zasadzie bo ty mnie już nie przytulisz, pewnie mnie nie kochasz. Tylko na spokojnie, mów o swoich odczuciach. Brakuje mi bliskości, lubię jak mnie przytulasz. Chce z Tobą więcej rozmawiać spędzać czas w sposób aktywny. Nastaw się też przy tym, że masz jedno życie! Jak nie będzie chciał rozmawiać czy też rozmowa nie przebiegnie pomyślne, to postaw na siebie. Daj sobie szansę na bycie szczęśliwa i odejdź.
Może ma problemy, o których nie wiesz? Próbowaliście jakiejś terapii? Piszesz o próbach ratowania związku bez efektu - może on nie chce ratować, ale też "nie ma jaj" go skończyć, albo po prostu mu tak wygodnie kiedy koło niego skaczesz i nic nie musi.
Dobrze, że mówisz o swoich odczuciach, ale ja jestem też zwyczajnie ciekawa, co on czuje i jak on się czuje. Bo to, że do siebie nie pasujecie to jedno, a to, że on ma małe wymagania od Ciebie i do szczęścia nie wiele mu trzeba, to drugie.
Gdy mój mąż się ode mnie odsunął (pod każdym względem), to myślałam o Bóg wie czym, a okazało się że on cierpi na nerwicę, która wpłynęła na każdy aspekt naszego życia. Dlatego albo idziecie na terapię, albo do lekarza, albo odejdź. Do tanga trzeba dwojga.
Odejdź.
Masz prawo się bać, to trudna decyzja, bo nigdy nie wiadomo czy nam się opłaci. Pytanie czy dojdziesz do takiego momentu, w którym życie z mężem stanie się takie nieznośne, że nawet rozwód już Cię nie będzie przerażał i życie po nim.