#e5sfM
Na przystanek pierwszy przybywa kolo z dość mocno zmęczoną reklamówką z biedry. Myślałem, że będzie standardowe "kierowniku, masz poratować drobnymi?". A tu nie. On wyciąga kiść brązowawych bananów i bez słowa odrywa jednego i mi daje.
- Nie dziękuję, pić się chce - zażartowałem.
Patrzę, kolo grzebie dalej. Moim oczom ukazał się oczojebny kolor jakiegoś bliżej nieokreślonego trunku.
- Niech pije - mówi.
Coś było takiego stanowczego w jego głosie i w tym upale mi padła asertywność wraz z godnością człowieka. Pociągnąłem z gwinta, coraz intensywniej myśląc o tym jak żałosny jest mój byt. Wtedy to właśnie na pobliskim parkingu zatrzymał się samochód. Ja i mój nowo poznany ziomek gapiliśmy się tak przez kilka minut. Taki instynkt nic nie liczącego się świadka życia innych ludzi. Z czarnej beemki wyskoczył srogi koks. Komórka w łapie i jedzie na głośnomówiącym. Za moment podjeżdża kolejny. Na tym etapie już nie byłem w stanie rozkminić marki, ale jedno wiem - był różowy. Wtedy wysiada ona. Kruczoczarne włosy, białe spodnie, różowy top i masa, ale w ustach. Koks wymachuje łapami, ona mu tam faki i zaczyna się inba. Zaczynam widzieć podwójnie. Nagle słyszę "No nic" - i kolo wstaje, oddaje mi resztkę trunku.
Nadjeżdża autobus, ale widzę to jak przez sen. Zostaję na przystanku. Obserwuję sytuację, adidasy mi mówią, żebym był w pogotowiu, bo starszy człowiek idzie na interwencję ratować honor damy. Kolo niższy od koksa o połowę coś mu tam mówi, no i słyszy, że ma spierdalać. Różowa dama płacze, a kolo nie odpuszcza i zastawia ją swoim ciałem. Koks się nachyla nad kolem (moje nogi już mnie same niosą przez ulicę) i w tym momencie kolo wypłaca mu z tej reklamówki. Koks leży. Dama z gatunku Karynowatych dziękuje i pakuje się w różową landrynkę i odjeżdża.
- Ale jak? - pytam go, a on mówi:
- Gołębie karmię. Zajebałem mu zbożem.
Kolo miał w reklamówce z pięć kilo ziarna. Przez drogę do monopolowego opowiada mi, że jest byłym milicjantem. Wypiliśmy jeszcze dwa oczojebne specyfyfiki i zjedliśmy banany. Udowodnił mi, że rycerz nie musi chodzić w zbroi. W sobotę zabieram go na ryby multiplą ojca. Będziemy pili za zdrowie księżniczek i za honor polskiej szlachty!
Czyli inaczej mówiąc jakiś menel najebał koksa
O, dzieki, nie musialam tego czytac do konca. 😀
I autor dalej nie ma dziewczyny, ale za to zyskał towarzysza na ryby.
Jedyne, co w tej historii jest dla mnie zrozumiałe to to, że autor wolał jechać autobusem niż multiplą. Też bym podjęła taką decyzję. :D
A opis... strasznie męczący i niezrozumiały.
Dla mnie to, że ma nowe adidasy, parę razt to podkreślił 😕
Zajebiście oniryczny, dla mnie bomba
Szczerze, chciałbym umieć tak pisać. Od razu mi się skojarzyło z Bułhakowem i jego opisem skwarnej Moskwy.
A ja bym wolała jechać multiplą niż w śmierdzącym autobusie pełnym spoconych ludzi :)
Przeczytałem "zajebałem mu nożem", więc coś z tymi gołębiami mi nie pasowało :D
Też tak przeczytałam 😂
Dla mnie styl opowiadania idealny:). Już po drugim zdaniu chciałam dać plusa, a im dalej czytałam, tym bardziej mi się podobało.
"Zajebałem mu zbożem "
No nie mogę XDDDDDDD
Ależ masz pióro!!!!! Dla Ciebie się zarejestrowałam, żeby napisać komentarz.
Świetne wyznanie.
Naprawdę jestem jedyną osobą w komentarzach, której to wyznanie się naprawdę dobrze czytało? Masz naprawdę fajny styl pisarski!
Mi też się podobało :).
Mnie również. Idealnie trafia w mój literacki gust. Koleś mógłby żyć z pisania książek (oczywiście pod warunkiem, że byłby w stanie przeżyć za gażę ze sprzedaży 3 sztuk (no chyba, że liczyć też lajki pod Twoim komentarzem)).
A mi się podoba styl pisania Autora. Naprawdę dobrze się to czyta
Po tym zbożu padłam i nie wstałam 😂😂😂