#oygGS
Wynajmowałam z chłopakiem kawalerkę. Oboje studiowaliśmy i mało zarabialiśmy, więc większość jedzenia przywozili nam rodzice Adama. Z racji, że mieli ubojnię, najczęściej było to świeże mięso.
Któregoś dnia wróciłam zmęczona do domu, wyciągnęłam steki, żeby się odmroziły i poszłam spać.
Rano Adam znalazł mnie w kuchni i jak mówił, myślał, że coś mi się stało. Leżałam na podłodze umazana płynami z surowego mięsa, sklejonymi włosami i widelcem w dłoni. Białe kafelki miały smugi, jakbym tym mięsem myła (?) podłogę.
Gdy się ocknęłam, zwymiotowałam niestrawioną mięsną kulą. Jak dotarło do mnie, co zrobiłam, to nawet nie zdążyłam dobiec do toalety. Cały dzień wymiotowałam żółcią.
Wtedy pierwszy i ostatni raz lunatykowałam.
Przez kilka tygodni miewałam paranoję, że znowu w nocy wstanę, więc nastawiałam budziki i sprawdzałam stan lodówki. Obłęd.
Opisujesz sytuację sprzed 10 lat z powodu której nie jesz już mięsa, tak?
(pytam dla jasności, komentarze zbiły mnie z tropu)
Tak to zrozumiałam, po przeczytaniu kilka razy wyznania dla pewności
No dla mnie to gorsze niż wyznania o kupie. Współczuję.
Racja. Jedyne wyznanie póki co, które naprawdę mnie obrzydziły. Ohyda.
Obrzydziło*
Ja kiedyś zostawiłam sobie tabletki nasenne, potem w nocy lunatykowałam i kilka zjadłam. No cóż, następnego dnia nie obudziłam się zbyt prędko
Lunatykowanie z mięsem
Widzisz, organizm sam sie domaga tego co dobre...
A wystarczylo "jestem weganka i studiuje prawo"
Wegetarianka, to nie weganka.
Niejedzenie mięsa to też nie wegetarianizm.
Alie ma racje. Nie rozumiem minusow.
Aile a jaka jest różnica? Pytam z ciekawości, nie żeby się o to sprzeczać
Wegetarianizm to też nie noszenie skóry, futer, czy niejedzenie żelek (w których jest żelatyna zwierzęca), albo np. jogurtów barwionych koszenilą. To niekorzystanie z rzeczy, do których produkcji musiało zginąć zwierzę, nie tyczy się to tylko mięsa.
Wegetarianizm = życie bez produktów, których stworzenie wymagało zabicia zwierzęcia (np. żelatyny, koszenila). Niejedzenie mięsa = niejedzenie mięsa, nic ponad to.
No i też istnieje dieta wegetariańska, wykluczająca spożycie produktów, których wytworzenie wymagało zabicia zwierzęcia, ale za to osoby na takiej diecie na przykład noszą futra (i wiele innych).
Ok, na to nie wpadłam
A to nie jest tak, że wegetarianie nie jedzą mięsa, a weganie niczego pochodzenia zwierzęcego typu mleko, jaja, czasami nawet miód? Zazwyczaj też nie noszą ubrań pochodzenia zwierzęcego(futra itp)
Tak, weganie nie używają absolutnie żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego.
Minusy przy mojej pierwszej wypowiedzi coraz bardziej mnie zastanawiają...
Jakoś niezbyt czaję sens tego wyznania. Serio przez zjedzenie surowego mięsa go już nie jesz?
Tak to działa - często, jak się czymś mocno zatrujemy, to później mamy do tego wstręt. Zjedzenie surowego mięsa, w dodatku nieświadomie w środku nocy, a potem cały dzień wymiotowania, raczej nie należą do najprzyjemniejszych rzeczy, więc autorce na widok mięsa wspomnienia oraz uczucia powracają i odrzucają.
Ja po małym zatruciu przez kilkanaście lat nie ruszałam arbuzów, bo od samego ich zapachu mnie mdliło. Wcześniej je uwielbiałam, na szczęście niedawno mi przeszło. Więc tak, to możliwe.
Dziękuję Kosmateusie z awyjaśnienie Buziaki dla Ararary też
W sumie ja po zatruciu gołąbkami bałam się je jeść
ej a moze zacznij ejsc to mieso skoro podswiadomie tak bardzo tego pragniesz
Gówniana ta historia... nie przekonasz mnie, że surowe mięsiwo samo wpadło ci do gardła, a następnie podstępnie cię otruło do nieprzytomności.
Nie wpadło samo do gardła - zjadł je jak lunatykowała przecież. Zatruła się tak bardzo, że teraz już nie chce jeść mięsa