#uCPUL
W końcu mama zrobiła dla mnie jedna dobrą rzecz – zmusiła mnie do pójścia do endokrynologa. Okazało się, że nie dziwota, iż „normalne” diety nie działały, a podstawowe badania nic nie wskazywały. Był szpital, specjaliści, wreszcie wyjaśniło się, co mi jest. Specjalna dieta i leki pomogły. Wreszcie byłam zwyczajnie brzydka.
Skoro jednak dieta i leki pomogły i doprowadziły mnie do prawidłowej wagi, pomyślałam, że mogę bardziej, więcej. Zaczęły się bulimia i lekomania. Do tego odkryłam, że jako zwyczajnie brzydka i cholernie łatwa dziewczyna wzbudzałam zainteresowanie. Cieszyło mnie to i byłam w stanie niewyobrażalnie się upokorzyć, byle tylko zasłużyć na czyjąś uwagę. Gdyby nie ślepy traf i niezwykle szczęście, które postawiło na mojej drodze cudowną osobę, nie wiem, gdzie bym dzisiaj była.
A teraz smaczki.
Smaczek 1.
Niedawno przypadkiem znalazłam swoje zdjęcia z tego ohydnego okresu. Byłam w szoku. Ze zdjęć patrzyła na mnie normalna, sympatyczna, zdrowa dziewczyna. Brzydko ubrana (bo pamiętam, że nie widziałam sensu w dbaniu o strój), z małym brzuszkiem widocznym wtedy, gdy siedziałam i paroma pryszczami na buzi – jak każda nastolatka. Pewnie miałam lekką nadwagę, ale gdzie te obrzydliwe wory tłuszczu i gnijąca skóra, które powinnam chować przed wzrokiem ludzi?
Smaczek 2.
Mama zwierzyła mi się, że miała do swojej matki ogromny żal o to, że zabiła w niej poczucie własnej wartości i szydziła z jej wyglądu.
Mi moja mama lubi powtarzać, że powinnam schudnąć (noszę s/m). I wywołała we mnie taki wstręt do własnego ciała, że mam do niej ogromny żal. Potem patrzę na zdjęcia sprzed 5 lat i widzę śliczną, szczupłą dziewczynę, która była zakopana w kompleksach...
mów jej to samo.
To takie okrutne. Aż ciężko uwierzyć...
Ja chuda nie jestem, mam krągłości tu i tam (taka klepsydra z dużymi udami). Od kiedy miałam jakieś 12-13 lat słuchałam z ust matki, że jestem gruba, że choroby, że warto zgubić trochę ciałka. Teraz mam 23 lata, z rodzicami już dawno nie mieszkam, wyglądam jak samo jak pod koniec liceum (waga 60kg przy 173cm wzrostu) i wciąż źle się czuję z moim ciałem, zwłaszcza z nogami. Nie noszę krótkich spodenek, żadnych sukienek czy spódniczek (nawet tych maxi). Jest 30stopniowy upał a ja siedzę w długich spodniach.
PS nawet najchudsze znajome z liceum były przerażone komentarzami mojej matki i twierdziły, że wyglądam w porządku.
PPS matka od samego początku nie znosi mojego narzeczonego, który zawsze się z nią kłócił na temat mojego wyglądu, broniąc mnie
Można nosić takie ubrania, gdzie nie odkrywamy za dużo, ale nie jest nam gorąco :) poszukaj tylko w internecie. Moja żona nosi spodnie za kolana i nie jest jej gorąco, bo spodnie są szerokie lub z lekkiego materiału.
A czemu maxi nie nosisz? Abstrahując od ciebie, dziewczyny z pełnymi udami często uważają, że w sukienkach będą grubo wyglądać. To mega bzdura, bo właśnie spodnie podkreślają niedoskonałości, zwłaszcza, że nawet te luźniejsze często opinają uda. Jeśli cała sylwetka jest w porządku, a tylko uda się nie podobają, to nie ma nic lepszego, niż zwiewne, dłuższe sukienki. Sama całe wakacje noszę sukienki niemal do ziemii albo łydek i czuję się grubo, jak mam założyć spodnie 😉
Jak nie wierzycie, to sprawdźcie. Sfilmujcie się z przodu i z tyłu, idąc w stronę kamery i odchodząc, raz w spodniach, raz w sukience. Może to kogoś przekona.
Akurat sukienek i spódniczek nie noszę nie ze względu na uda, tylko po prostu jest mi w nich niewygodnie. W sukience ani nie podbiegnę na autobus ani nie usiądę wygodnie, za to będę co chwilę sprawdzać czy dobrze leży. W dodatku większość sukienek nie ma kieszeni
Miałam w pewnym sensie podobnie, cała rodzina uważała mnie za otyłe dziecko, grubą nastolatkę, niekobiecą itp. Dzisiaj jak patrzę na stare fotki to widzę zwyczajną dziewczynę, z lekką nadwagą (dzisiejsza młodzież jest o wieeeele większa niż ja byłam). Widzę przeciętną urodę wcale nie mniej dziewczęcą niż reszta koleżanek na zdjęciach.
Coś w tym jest, że po czasie na problemy patrzymy inaczej. Ja też zawsze miałam kompleksy w młodości. Dziś oglądam foty i widzę na nich fajną, zgrabną dziewczynę, której jedyne czego brakowało, to pewności siebie.
Ad 1. To jest naprawdę szalone. I mi ktoś kiedyś wmawiał, że jestem tłustą świnią. Lata później trafiłam na pewne szkolne zdjęcie. Nie mogłam na nim siebie znaleźć. Okazało się, że ja to jedna z drobniejszych, niepozornych dziewczyn na zdjęciu. Byłam niesamowicie zszokowana.
Potwornie przykre. Ale musisz wiedzieć o jednym. Jeśli nie będziesz pracować nad sobą, nad swoją samooceną, ale też nad relacją z wewnętrzną matką, masz ogromną szansę być dokładnie taką samą suczą dla własnej córki.
I nie ważne, jak będziesz się zapierać, że Ty nigdy, że Ty byś nie mogła, że Ty... To nie ma żadnego znaczenia. Każde dziecko przemocowego rodzica obiecuje sobie, że ono NIGDY! Po czym dorasta i kolejny tatuś wyzywa i bije kolejnego syna, kolejna matka gnoi swoją córkę.
A najgorsze jest to, że taki rodzic tego u siebie NIE WIDZI. Nawet, jeśli pokażesz mu palcem. Naprawdę nie słyszy tego, że podnosi głos, nie rejestruje wyzwisk. I będzie się zaklinał, że całym sercem kocha swoje dziecko. No, może raz czy dwa uderzył w ostateczności, ale to przecież nic takiego.
Tak to działa. U Twojej mamy też tak zadziałało. Ona zapewne też sobie obiecywała, że swojej córki nigdy tak nie skrzywdzi. I zapewne również ona uważa, że nigdy nic złego Ci nie powiedziała. Co najwyżej, motywowała Cię do dbania o siebie, bo Cię kocha...
Człowiek wychowany w przemocy psychicznej i fizycznej, nie zauważa, gdy sam tę przemoc stosuje. Doskonałym przykładem jest mój kolega, gdy mu wskazuję, że właśnie krzyknął na córkę czy psa. A on SZCZERZE zdumiony pyta, o co mi chodzi, no przecież NORMALNIE powiedział. Nie, wydarł buzię na pół osiedla, w potwornie agresywny a czasem i wulgarny sposób. I nie zauważył, choć do mnie zwraca się grzecznie, normalnym tonem.
Ale cóż, on też miał agresywnego tatusia.
To straszne...takie kobiety nie powinny być matkami...
Ja strasznie chce mieć już własne dziecko, zwłaszcza córeczkę i udowodnić sobie i całemu światu, że będę zajebista mamą, taką jakiej ja nigdy nie miałam!
Nie do końca rozumiem... Piszesz, że byłaś normalną, zdrową dziewczyną, więc gdzie tu miejsce na endokrynologa, szpital, dietę i leki?
Myślę, że tu chodzi o tzw. zdrowy wygląd, czyli rumiana buzia, a nie zapadnieta twarz i szare wory pod oczami. Wiele kobiet z nieleczonymi problemami hormonalnymi wygląda zdrowo fizycznie tak na pierwszy rzut oka.
Dzięki :D
Przeczytajcie koniecznie książkę "Ciało kobiety, mądrość kobiety" dr Northrup. Może wam uratować kiedyś życie ;)
Może u mnie aż tak hardcorowo nie ma, ale faktem jest, że mama też lubi krytykować mój wygląd czyli kolor włosów, styl ubierania itd. Przejmowałam się tym, aż zauważyłam, że po pierwsze z natury ma ona wiele toksycznych cech, po drugie - to co krytykuje, jak np. moje rude, długie włosy, inni chwalą. A po trzecie - sama ma niezbyt dobry gust. Ubiera się delikatnie mówiąc kiczowato i mnie próbowała namawiać do tego samego