#0DW2j

Poznaliśmy się, gdy miałam 16 lat. Tło niewinne, z czasem coraz większe zaangażowanie. Był to drugi poważny związek w moim życiu, o ile o takim może mówić szesnastolatka...

Początki były cudowne, odganiały wspomnienia pierwszej, bardzo burzliwej i dramatycznie zakończonej przygody. Z czasem staliśmy się nierozłączni, nie przeszkadzały nam kąśliwe uwagi moich przyjaciół, kurtuazyjny sprzeciw jego rodziców, mój wyjazd do innego kraju czy jego "chwilowe odkochanie". Nasz związek był bardzo spontaniczny pod wieloma względami... żyliśmy chwilą, nie obawialiśmy się niczego, chłonęliśmy siebie z ogromną pasją. Po pięciu latach zamieszkaliśmy razem, po kolejnych dwóch oświadczyny, po kolejnym roku bajkowy ślub (zaplanowany z największą starannością), w międzyczasie budowa wymarzonego domu, happy end pełną gębą.

Kilka tygodni po ślubie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Wszyscy niezmiernie się cieszyli, z nami na czele. Ciąża bez komplikacji, w pełnej harmonii ze sobą. Nie pamiętam (lub nie chcę pamiętać) momentu, w którym targana szarpiącymi bólami wylądowałam w szpitalu.

Pogrzeb dziecka zaraz po tym, jak wydała je na świat, to chyba najgorsza rzecz, jaka może spotkać kobietę.

Nie poddawaliśmy się, byliśmy dla siebie ostoją i pocieszeniem, nawet z biegiem czasu, pomimo dzielącej nas często odległości (mąż głównie przebywał w Niemczech z racji prowadzenia firmy, ja w Polsce również w rozjazdach - później myślałam sobie, że to sposób na ucieczkę nas obojga od przeszłości). On - właściciel dobrze prosperującej firmy, ja - robiąca karierę menadżer. Jednak w pewnym momencie zaczęliśmy się od siebie oddalać. On coraz rzadziej wracał do domu, tłumaczył to nawałem pracy, przestaliśmy planować wspólną przyszłość, nigdy nie wracaliśmy do tematu powiększenia rodziny. Przestał nawet odwiedzać grób naszego syna... Podczas jego powrotów do Polski, do domu, stawał się coraz bardziej nieobecny. Zauważyłam coraz częstsze telefony w weekendowe wieczory, kiedy "musiał wyjść spokojnie porozmawiać", jego brak ochoty na jakiekolwiek zbliżenia... Pewnego dnia powiedział mi, że może pomyślelibyśmy o sprzedaży domu (ja, z racji zatrudnienia, więcej czasu spędzałam w rodzinnym mieście u rodziców, on w swojej firmie za granicą). Nasz dom był "zamieszkiwany" w weekendy lub rzadziej.

Pomyślałam: co dalej? Czy taka historia jak nasza, (ba!) czy miłość jak nasza może po prostu się skończyć? Czy na tym polega szczęście?

Wyjechałam z kraju, do męża. Stanęłam z jedną walizką w jego służbowym mieszkaniu i powiedziałam, że nigdy nie zrezygnuję z... nas. W tamtej chwili widziałam, jak pojedyncza łza spływa po jego policzku.

A na koniec :) Jestem mamą! Księżniczka niedawno skończyła roczek. Kocham ich ponad wszytko...

Dla wszystkich, którzy nie przestają walczyć.
Awruki Odpowiedz

Spodziewałem się gorszego, "klasycznego" zakończenia jak do niego pojechałaś. Super że przetrwaliście wszystkie trudy, szczęścia i wytrwałości

Achnoniewiem Odpowiedz

kurtuazyjny sprzeciw jego rodziców XD

Dodaj anonimowe wyznanie