#220Uf

Denerwuje mnie mentalność niektórych ludzi. Mieszkam „za oceanem”. Kilka lat temu zaczęłam spotykać się z pewnym mężczyzna. Coś między nami zaiskrzyło i nasza relacja rozkwitała w najlepsze. Niestety, do czasu. W końcu padło sakramentalne pytanie: „masz papiery?” (pytanie o status rezydenta), na które dla żartu odpowiedziałam: ”nie”. Niby nic się nie zmieniło ale... Randka dobiegła końca, a opisywany dzentelmen zapadł się po niej pod ziemię. No nic, zdarza się.

Stracone trzy miesiące życia, ale mogło być gorzej. O sprawie całkowicie zapomniałam aż do zeszłego tygodnia. Jako że zdarzyło mi się zmienić karierę i otworzyłam jakiś czas temu własne biuro doradcze dla osób emigrujących, moi klienci to w większości nowo przybyli Polacy. Jakie było moje zdziwienie, kiedy mój „ex” zawitał w progi mojego biura! Jednak początkowo mnie nie poznał, więc przeprowadziłam z nim standardowy wywiad i okazało się, że jego pobyt w mojej nowej ojczyźnie jest nie do końca legalny. Jednak zachowałam pełny profesjonalizm.

W pewnym momencie jego wzrok powędrował na ścianę za moimi plecami, gdzie wisiał mój dyplom. Mam rzadkie nazwisko wiec „ex” skojarzył i szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. Jego mina była naprawdę zabawna! Ale jak przystało na prawdziwego twardziela, ładnie się uśmiechnął i zapytał czy pójdę z nim do tej restauracji, do której obiecał mnie zabrać osiem lat temu. Z równie uroczym uśmiechem odpowiedziałam, że owszem, ale tym razem wystawie mu rachunek za moje towarzystwo (miałam na myśli konsultacje).

Niestety, dżentelmen rozmyślił się. Jednak na odchodnym dorzucił jeszcze pytanie, które całkiem mnie rozbawiło - czy mam dla niego jakaś fajna kandydatkę na żonę? Tylko koniecznie z papierami, bo chciałby zalegalizować swój pobyt jak najszybciej!
Nie ma to jak tupet.
Dodaj anonimowe wyznanie