#5ykM7

Mój brat fundował mi Prima Aprilis codziennie. Od podmienienia cukru solą, poprzez wkładanie kostki rosołowej do słuchawki prysznicowej, aż po smarowanie krzesła klejem.
Miałem dość.

Był na mieście, kiedy zadzwoniłem do niego z ostatnimi słowami. Mówiłem o okropnej pracy, o tym, że on mnie nienawidzi, jakie piętno odcisnęła na mnie śmierć mamy i tak dalej, i tak dalej. Wszystko przeplatane momentami kilkusekundowej ciszy. Nagle się rozłączyłem, ucinając w połowie prośby brata, żebym nic sobie nie zrobił.
Wpakowałem się do wanny, rozlałem sztuczną krew i tak czekałem zanurzony w czerwonej cieczy, z ranami na nadgarstkach (tutoriale na YT).

Brat wpadł i od razu się cofnął zanosząc płaczem. Ciężko było mi powstrzymać śmiech i ograniczyć unoszenie się klatki piersiowej do minimum.
W końcu podszedł do mnie ostrożnie i próbował wyciągnąć z wanny. Wtedy otworzyłem oczy i wrzasnąłem z całej siły. Upuścił mnie, przypieprzyłem głową o wannę i polała się prawdziwa krew.
Dość długo tłumaczyłem w szpitalu, że nie mam żadnych problemów psychicznych i tak naprawdę nie chciałem się zabić.
Ale przynajmniej mam spokój z głupimi dowcipami.
Dragomir Odpowiedz

Dobry żart jest spoko. Ale dobry żart jest wtedy, gdy śmieszy wszystkich. Takie codzienne "żarty", w szczególności kiedy ktoś gdzieś się śpieszy to jednak upierdliwość i przejaw braku szacunku.

Dodaj anonimowe wyznanie