#DdF5N
Jestem początkującą artystką, nie piosenkarką, nie aktorką, po prostu zajmuję się pewną dziedziną podchodzącą pod sztukę.
I pracuję pod pseudonimem, a moje prace zaczynają być popularne w pewnych kręgach, coraz więcej osób kojarzy moje fałszywe imię.
I to mi daje ogromną radość, to jest spełnianie moich marzeń, które moje rodzina niszczyła mówiąc "z tego nie ma chleba" lub "tylko nieudacznicy to robią".
Moja rodzina przez lata wyśmiewała to co kocham i gdyby nie jakiś impuls z góry, to pewnie wierzyłabym w ich słowa.
Jeden jedyny raz zaryzykowałam, wysłałam swoją pracę do miejsca, w którym mogła zyskać rozgłos, miejsca za granicą.
Kilka miesięcy później dostałam pozytywną odpowiedź, moja praca okazała się sukcesem, może nie na skalę światową, ale kilkaset tysięcy osób się zainteresowało, zaczynam powoli na tym zarabiać.
I teraz mam jakiś zalążek szczęścia w życiu, jestem spełnionym człowiekiem.
Pytacie, co w tym anonimowego?
Moja rodzina, która wyszydzała moją pasję, nie interesowała się, zabraniała mi tego robić, teraz ma pretensje. O co?
Że nie podpisuję tego ich nazwiskiem, że moje prace nie są opatrzone imieniem i nazwiskiem jakie mam w dokumentach, bo mój sukces to ICH DUMA i oni chcą się mną chwalić i och, oni tyle mnie wspierali...
Tu się zdziwią, bo po 18 urodzinach nazwisko zmieniłam, a oni? Oni niczym nie zasłużyli na to, by dzielić mój sukces.
Możecie nazwać mnie wyrodnym dzieckiem, ale w moim domu nie było łatwo, a mój sukces? To MOJE wiele zarwanych nocy, to MOJE ciężkie godziny i dni pracy, to MOJA pasja i to MÓJ sukces w czymś, co negowali.
Jest mi przykro za ich zachowanie, ale wiem, że dobrze robię. Całe życie mnie wyśmiewali mówiąc, że moja pasja to ścierwo, zajęcie dla głupców i artysta to osoba przegrana na starcie.
Osiągnęłam wiele, idę na szczyt, ale pod własnym nazwiskiem, moje nazwisko to moja marka, marka, na którą ciężko pracowałam, latami chowając moje prace tak by nie skończyły jako podpałka do ognia.
Sama się tworzyłam i sama tworzyłam moje prace i nie pozwolę, by moja rodzina zbierała za to laury.
Słuszna decyzja.
Gratuluję hartu ducha, odwagi i wytrwałości. Silna z Ciebie babka.
Zatem przetrwasz i to, jak członkowie rodziny będą Ci obrabiać dupę przed znajomymi i opowiadać, jaką to niewdzięczną żmiję wyhodowali na własnej piersi. Bo oni od ust sobie odejmowali dla Ciebie, zachęcali, wspierali, a Ty, jak tylko zyskałaś rozgłos, odwróciłaś się od nich.
Woda sodowa gówniarze do główki uderzyła...
Nie zdziw się też, jak kiedyś znajdziesz wypociny jakiegoś pismaka o Twojej umierającej z głodu rodzinie, porzuconej przez wyrachowaną, egotyczną córunię. Przynajmniej w ten sposób będą mogli odcinać kupony od Twojego sukcesu.
Mąż jest doktorem. Bardzo ciężko na to pracował przez wiele lat. Kilka lat było bardzo kruchych, gdzie zarabiał grosze ze stypendium. Ja ciągnęłam cały dom na swoich plecach. Od rodziny słyszał tylko żeby to rzucić albo podrzucali mu oferty pracy na ochroniarza w supermarkecie bo z tej nauki nie da się wyżyć. Kiedy się obronił jego matka pierwsze co zrobiła to wstawiła wielkie zdjęcie z jeszcze większym podpisem "Mój syn doktor. Moja duma.". Ludzie którzy sami nic nie osiągnęli często próbują sobie przypisać zasługi innych. Nie daj się. Powodzenia
Ech, rozumiem Cię trochę. Ja z kolei byłam dobra z matmy i fizyki. I irytowało mnie jak po wygranym konkursie wszyscy gratulowali moim rodzicom. Jako dziecko myślałam, że naprawdę im to zawdzięczam, choć nie do końca rozumiałam w jaki sposób. Tak samo nauczyciele odbierający nagrody za laureatów jakiegoś konkursu w klasie którą uczyli. Co z tego, że nie chciało im się nigdy jeździć z nami na te konkursy i musieliśmy ubłagać jakiego innego nauczyciela zawsze. Nigdy też nie było czasu, żeby się nami zająć, dać jakieś ciekawsze książki z zadaniami, wytłumaczyć coś trudniejszego, albo chociaż zwolnić z robienia bzdurnych prac domowych, które zabierały dużo czasu, a jakby nie patrzeć umieliśmy już to.
Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej wygrałam etap szkolny konkursu i dostałam się na wyższy. Żaden nauczyciel nie chciał ze mną pojechać. Zawiózł mnie brat. Zajęłam miejsce na podium. A później szkoła dostała za mnie jakiś dyplom i gratulowano mojej nauczycielce - której nawet się nie chciało zorganizować mi dojazdu.
Dzięki.
No właśnie… u nas w liceum nawet na etapy ogólnopolskie konkursów i wojewódzkie olimpiad nie chcieli jeździć. A tam co dziwne wymagali obecności nauczyciela, nie mógł być rodzic