#GTKn5
W samą Wigilię pojechaliśmy po południu z tatą do szpitala, do młodego i mamy. Wzięłam skrzypce, żeby pograć kolędy. Gdy zaczęłam grać, zleciały się pod drzwi sali dzieci z całego oddziału z opiekunami, żeby posłuchać. Przyszły też dwie pielęgniarki. W pewnym momencie zauważyłam, że jedna z nich nagle wybiega, zasłaniając twarz. Gdy skończyłam, druga podeszła mówiąc, że nigdy nikt nie dał dzieciom na oddziale tyle uśmiechu w Wigilię. Miała łzy w oczach.
Piszę, ponieważ co roku przypominam sobie tamto popołudnie. Myślę o wszystkich, którzy poświęcają czas z rodziną dla tych, którzy potrzebują pomocy i jestem im wdzięczna. Za brata i za tamten moment, w którym mogłam dać prezent. Moim zdaniem mały, ale niestety więcej nie mogłam.
Miło, że sprawiłaś dzieciakom radość, przykro, że w takich okolicznościach. Oddziały dziecięce, to specyficzna forma beznadziei, tam walczy się o każdy uśmiech; niewiele osób z zewnątrz jest w stanie odnaleźć się w ich klimacie i faktycznie pomóc ;)
Pamiętam jak sama w wieku 7 lat przebywałam w szpitalu właśnie w okresie świątecznym. Na oddział przyszła grupka wolontariuszy poprzebieranych tematycznie - była anielica, diabeł, zorganizowano nawet mini spotkanie z Mikołajem, w tym śpiewanie piosenek, słuchanie magicznych opowieści. Pamiętam także jakie miałam w tym dniu muchy w nosie - wszystko było na nie, a mimo tego te osoby tak bardzo się starały do mnie dotrzeć. Także również podziwiam, taka 'impreza", to naprawdę ogromne obciążenie psychiczne, gdy dzieci są tak przytłoczone leczeniem; że już nawet nie chcą się bawić.
Byłem tymi skrzypcami i klaskałem struna i.