#VXZTZ

Przygarniam co jakiś czas zwierzęta ze złych warunków (jestem z branży wet i wiem, co robię). Są to zwierzęta z patologii, z krótkim lifespanem, często chorujące. Mimo tak okropnej przeszłości, udaje nam się stworzyć tak niesamowite relacje, że nawet z ludźmi tak nie bywa. Są to tak mądre, interaktywne, wydające się rozumieć więcej niż można by założyć stworzenia, że każda sekunda spędzona z nimi daje mi przeogromne szczęście i widzę, że im też. Przez ten krótki czas udaje nam się przeżyć tak wspaniale przygody i stwarzam im najlepsze możliwe warunki. Ale...
Średnio co rok, a nawet pół roku, jakieś zwierzę choruje ciężko i finalnie umiera, najczęściej trzeba pomóc mu odejść. Za każdym razem dostaję epizodu średniej (ciężkiej?) depresji, rekordowo przez 4 tygodnie zdarzyło się żyć na max 500 kcal dziennie – bezsenność, płacz, rozpacz, głęboki żal, koszmary, pustka, myśli samobójcze, poczucie niesprawiedliwości to standard. Problem z najprostszymi czynnościami, jakby trzeba było robić je niosąc 200 kg. Mimo wszystko udaje się zachować pozory „wysokofunkcjonującej” osoby – praca itd. Co tak naprawdę jeszcze bardziej mnie wykańcza.
Czy w takim razie lepiej nie brać do siebie zwierząt? Wiem, że mało kto zapewni im takie warunki i opiekę jak ja. W dodatku uważam, że cierpienie po ich odejściu jest konsekwencją wspaniałej relacji za życia, która dała mi niesamowicie dużo radości i im też. Coś za coś. Gdyby tej relacji nie było, tych wspomnień, to i żalu by nie było. Życie bez takich przyjaciół jest puste wg mnie.
Co ze specjalistą? Prywatnie mnie nie stać. Na NFZ marny skutek, wizyta trwa 15 min, a terapia lekami niedopasowana.
Czasami chciałoby się odejść razem z nimi...
Gladysowa Odpowiedz

Podziwiam Cie i myślę, że trochę rozumiem. Dla tych wszystkich zwierzat jesteś najlepszym co w życiu dostały i myślę, że dla Ciebie ta ich radość to nagroda. Ale walcz tez o siebie, aby móc pomagać dalej :) jestem nadwrazliwa na punkcie zwierzat i aby nie czuć tyle emocji staram się to przekładać na ludzi, że zwierzęta jak ludzie, tez je boli, tez muszą brać leki, choruja, starzeją się, umierają, u ludzi jest to dla mnie, nie wiem czemu, bardziej naturalne i takie myślenie, pomaga mi czasem pomagać zwierzętom, ale dystansować się do odczuwanego żalu po stracie... Nie wiem czy to w ogole logiczne..

MaryMary Odpowiedz

Uważam tak samo jak Ty i myślę, że właśnie tymi zdaniami "cierpienie po ich odejściu jest konsekwencją wspaniałej relacji za życia" i "życie bez takich przyjaciół jest puste" odpowiedziałaś sama sobie na pytanie czy warto to dalej robić. Mimo tego niewyobrażalnie mocnego bólu po ich stracie- warto - bo wciąż dajesz im miłość, dom, szczęście, radosne życie i odchodzą szczęśliwe, kochane, ze swoim najlepszym przyjacielem przy boku. To bezcenne.

Nebularia Odpowiedz

Jako weterynarz zarejestrowałam się specjalnie, by napisać ten post... To piękne, że tak wiele pomagasz, ale pamiętaj podstawową zasadę ratownika: w pierwszej kolejności trzeba zadbać o własne bezpieczeństwo. Jak długo będziesz w stanie funkcjonować w taki sposób, za każdym razem rozsypując się na milion kawałków, przechodząc żałobę co kilka miesięcy? Jak długo będziesz w stanie skutecznie pomagać, niszcząc siebie? Rady o kontynuowaniu tego dalej w takiej formie są bardzo szkodliwe. Twoje zdrowie psychiczne jest w okropnym stanie, musisz o nie zadbać póki jest jeszcze czas. Negatywne uczucia są po to, żeby informować nas że coś jest nie tak, że przekraczamy granice naszej wytrzymałości - ignorując je zachowujesz się tak, jak kierowca ignorujący znak "Stop". Zrób sobie przerwę, żeby odetchnąć, odzyskać radość życia i wtedy dopiero pomyśl, czy możesz to dalej ciągnąć. Jeśli potrzeba pomagania jest tym co nadaje Ci sens, może zamiast kolejnego seniora zaadoptuj jednego lub dwa młodsze zwierzaki? Takie, które źle znoszą pobyt w schronisku, a które ze względu na małą atrakcyjność mają nikłe szanse na adopcję? W ten sposób również uratujesz życie, ale jednocześnie będziesz miała przy sobie kogoś, z kim masz szansę pobyć kolejne 10 lat. A jeśli to nie rozłąka, a sam fakt śmierci przyjaciół Cię przygniata, wówczas możesz być domem tymczasowym dla gorzej zsocjalizowanych zwierzaków, pomóc im uporać się z lękami, zburzeniami i w ten sposób zwiększyć ich szansę na adopcję i późniejsze długie, szczęśliwe życie. Pomagać można na wiele sposobów, bez skazywania samego siebie na męczeństwo. Pamiętaj, Ty również jesteś istotą żyjącą i czującą, zatem masz pełne prawo, a nawet obowiązek zatroszczyć się również sama o siebie. Rozumiem poczucie misji, ale musisz zrozumieć, że nie jesteś jedynym człowiekiem odpowiedzialnym za ten świat. To jest pokora - świadomość tego, gdzie leżą nasze własne granice. A jeśli kontynuując to doprowadzisz się do śmierci, już nikomu więcej nie pomożesz.

coztegoze2

Dodam, że nieleczona depresja nie mija a jedynie prowadzi do zmian w funkcjonowaniu mózgu. Im więcej masz nieleczonych epizodów za sobą tym większa szansa na kolejne. Koniecznie musisz się leczyć! Nie każdy trafia z dobraniem leku za 1, 2 czy nawet 3 razem. Ale leków w chwili obecnej jest dużo i nie warto rezygnować z leczenia.

Twoim priorytetem powinno być teraz doprowadzenie swojego zdrowia do porządku. Piszesz bardzo niepokojące rzeczy o śmierci czyli masz myśli samobójcze. Jeśli przygotowujesz plan to natychmiast musisz udać się na oddział psychiatryczny i poprosić o pomoc!

Skup się na zdrowieniu. Zwierząt do pomagania nie zabraknie. Rozważ też zmianę formy pomocy: może bardziej skup się na edukowaniu? Weź zdrowego, młodego zwierzaka? Ale musisz unikać sytuacji, które triggerują myśli samobójcze!!! To jest podstawa dla Ciebie, bo tu chodzi o Twoje bezpieczeństwo.

PeggyBrown2022

@Nebularia: Wspaniały komentarz, naprawdę. Mam pytanie. Czytałam kiedyś kawałek wywiadu z panią weterynarz. Uważała ona, że wielu weterynarzy popełnia samobójstwa. Zgadzasz się z tym? Jeśli tak, to jakie są przyczyny, Twoim zdaniem? Mam kilka pomysłów, ale chcę poznać opinię kogoś z branży, a nie znam nikogo osobiście.

kilr

@PeggyBrown2022 - lekarz weterynarii to jedna z najbardziej obciążonych ryzykiem samobójstw profesja. 70% lekarzy miało znajomych z branży, którzy popełnili samobójstwo. 6 na 10 lekarzy szuka profesjonalnej pomocy. Dlaczego? Usypianie zwierząt? Niekoniecznie, na pewno jest to jakiś faktor, ale nie główny. Weterynaria to praca z ludźmi, nie ze zwierzętami, spotykasz się z gnojeniem zewsząd z obu frontów - zarówno od klientów, jak i pracodawców/współpracowników. Problem zaczyna się od studiów, dosłownie od 1 roku, gdzie z automatu jesteś studentem-robakiem. Hitem było przynoszenie profesorowi na stażu obiadków i usługiwanie. Mobbing, dogryzanie sobie zamiast współpracy, kopanie sobie dołków... Fatalna atmosfera, środowisko. Nie wszędzie, ale w wielu miejscach. Do tego KOMPLETNA bezradność wobec cierpienia, katowania, zaniedbywania zwierząt. Przyjdzie zwierzę w stanie nadającym się na telefon na policję, nie zrobisz tego. Dlaczego? Bo więcej taki właściciel nie przyjdzie w ogóle, a zwierzę będzie zdychać w rowie, a właściciel jeszcze zawalczy prawnie i będziesz jeszcze samemu winien kilka koła dla niego. Sytuacje z życia. Do tego śmiesznie niskie zarobki po 6 latach ciężkich studiów, w mojej opinii cięższych od medycyny ludzkiej, 1400zł na stażu, po kilku latach doświadczenia np. 4000-4500 brutto. Wychodzenie najczęściej po godzinach, płatne nadgodziny. Pretensje, zażalenia właścicieli, najczęściej niemające pokrycia w rzeczywistości. Do tego wielu lekarzy jest perfekcjonistami i bardzo łatwo biorą do siebie przegrane przypadki, niepowodzenia.
No i główny czynnik - pamiętaj, że lekarze mają bezpośredni dostęp do środków odbierających życie - z założenia zwierzętom - ale jak widać nie zawsze...

kilr

@PeggyBrown2022 *bezpłatne nadgodziny (+ telefony poza pracą itd.)

SokoliWzrok Odpowiedz

Jesteś wspaniałym człowiekiem. Myślę, że to co robisz jest tego warte.

torjwk Odpowiedz

Tu autor, choć celowo piszę z innego konta. Dziękuję za komentarze, macie dużo racji, zwłaszcza Nebularia i coztegoze2. Nie wiem tylko czemu każdy założył, że wyznanie dotyczy w 100% psów i kotów, a nie innych zwierząt, które mogą żyć krócej i i być bardziej delikatne i podatne na choroby oraz częściej niż psy i koty zaniedbywane i pomijane. Niejednokrotnie trafiały do mnie też zwierzęta młode i rokujące dobrze, a kończyły podobnie. Aby mieć większą pewność zdrowego zwierzęcia, należałoby wziąć je z dobrej hodowli, a w przypadku rescues są to mieszańce spaczone genetyczne i z fatalnych warunków. Niemniej jednak zgadzam się z wami, że bez zadbania o siebie najpierw nie zadba się o nikogo innego.

Chemka Odpowiedz

Nie brać zwierząt, to oczywiste. I założyć rodzinę jak normalny człowiek

Deced Odpowiedz

Może i jesteś z branży wet, ale wybitnie nie wiesz co robisz, bo krzywdzisz to zwierzę które ma najwięcej dla Ciebie znaczyć.

Dodaj anonimowe wyznanie