#WdXca

Drodzy Anonimowi, to będzie wyznanie poniekąd opisujące moje już dwudziestokilkuletnie życie oraz o relacji jakie łączą mnie z moją matką - katoliczką.
Zawsze byliśmy rodziną wierną, każda niedziela w kościele. Każde rekolekcje parafialne, święta oraz tym podobne były oczywiście często i gorliwie uczęszczane. Pierwsza komunia święta była największą uroczystością w moim domu, a potem tak samo bierzmowanie.

Tyle, że ja nic z tego nie rozumiałam (jak to dziecko). Szło się do komunii, bo były ładne sukienki i mogłam mieć ładnie ułożone włosy - tak wtedy myślałam o tym wszystkim. W międzyczasie zawsze wpadały mi jakieś rekolekcje letnie lub zimowe (dwa tygodnie lub więcej). Na owe wyjazdy byłam wręcz wypychana przez swoją matkę. Musiałam jechać i już. Na nic zdawały się moje krzyki i upieranie się przy swoim, że zwyczajnie nie chcę tam jechać. Nie chciałam codziennych modłów i mszy, tego stołówkowego jedzenia i spania na materacach z grupą innych dzieci. Zwyczajnie tego nie chciałam. Byłam dzieckiem introwertycznym, raczej z własnym mini światkiem, lubiłam bawić się sama, więc takie wyjazdy wspominam tylko odliczaniem dni do końca kolonii. Potem matka wypychała mnie na więcej katolickich aktywności. Msze dla dzieci, chórek, śpiew i tym podobne. A ja tego nie cierpiałam, nie dość, że granie na gitarze mi nie wychodziło, to jeszcze śpiewać nie potrafię. Takie doświadczenia w wieku 11 lat do teraz wspominam traumatycznie. Potem było bierzmowanie, już jako bardziej świadoma (lecz nie do końca) młoda osoba. Zrobiłam to tylko dla rodziny, odhaczyłam. I na tym moja relacja z kościołem się skończyła. Zwyczajna moja własna już bardziej dojrzała decyzja w kwestii wiary.

I wtedy się zaczęło.

Nie ma dnia, żeby moja matka nie wspomniała mi o chodzeniu na msze lub do spowiedzi. Wielokrotnie powtarzała mi, że ci młodzi są ludzie tacy bez wiary i że kiedyś się nawrócę. Jestem już dojrzałą kobietą i kiedy tylko wracam do domu, słyszę o kościele, brak normalnej rozmowy. Wszystkie moje problemy według matki to zapewne przez brak spowiedzi i praktykowania wiary. Nie mówiąc o konserwatywnym podejściu do życia, tematach tabu związanych z życiem seksualnym (bo seks po ślubie), braku akceptacji innych poglądów. Do tej pory bardzo mi przykro, jak to wszystko na mnie wpłynęło w sposób negatywny. Wyobraźcie sobie, że chcecie zwyczajnie pogadać z mamą o swoim życiu, kiedyś nastoletnich problemach, poglądach. A rozmowa zawsze zbacza na to, jaki to fajny ksiądz teraz jest na parafii, a jakie fajne rekolekcje i że spowiedź jest dzisiaj, powinnam iść... I tak w kółko od tylu lat. Jak małemu dziecku, jak mantrę.
Żeby nie było: ja bardzo szanuję ludzi wierzących, którzy w sobie pielęgnują religijność.
Lecz często jest mi niezmiernie przykro, że odbierając telefon od matki, słyszę tylko "och, dzisiaj niedziela, może byś poszła do kościółka?".
Mam 23 lata...
tewu Odpowiedz

Strasznie smutne... Wpychanie dzieciom wiary na siłę zawsze odnosi chyba odwrotny skutek od zamierzonego. Z ludzi których znam wierzący są właśnie Ci, którym to rzeczywiście było przekazywane, a nie wmuszane...

Minionkowawiedzmaa

Całkowicie się zgadzam! U mnie taki był właśnie ojciec, po praniu mózgu przez swoją matkę. Chodzenie do kościoła na siłę, nieważne czy chora czy zdrowa, kościółek trzeba było zaliczyć. Inaczej foch do następnej niedzieli i uprzykrzanie życia. Całe szczęście mając 19 lat wyniosłam się z domu :)

Rvdy103 Odpowiedz

bierzmowanie - skarament pożegnania z kościołem xD

Szynszylowa

Wcale się nie dziwię , że po bierzmowaniu ludzie odchodzą od kościoła.
Za moich czasów było tak że mieliśmy być w kościele i koniec kropka. Księdza nie interesowało to, że ktoś zachorował czy gdzieś wyjeżdżał. Nawet jak rodzice dzwonili i mówili że dziecka nie będzie to odpowiadał tylko, że bez wszystkich wpisów w książeczce nie dopuści do bierzmowania.
Zero wytłumaczenia po co to, dlaczego, w jakim celu. To był przymusowy obowiązek.

RocketRaccon

Dokładnie tak, idealna definicja. U nas pierwsze piątki już od 6 kl. podstawówki, na rok przed bierzmowaniem spotkania co dwa tygodnie w kościele, obowiązkowe wyjazdy... Nie dziwie się, że połowa osób z którymi byłam na bierzmowaniu już w kościele rzadko bywa (w tym ja) :/

AmziToIzma

U mnie było podobnie. Dostaliśmy książeczkę, w której wypisano dosłownie wszystkie niedziele, pierwsze piątki, święta, różańce itd. Na wszystkim obecność obowiązkowa, obok daty miejsce na podpis księdza. Jeśli byłeś chory i nie poszedłeś do spowiedzi w pierwszy piątek, tylko "nadrobiłeś" w niedzielę lub inny dzień, to spoko, ale podpisu i tak nie dostaniesz, bo to nie ten dzień, który miał być. A nie masz podpisu, to Twoje bierzmowanie jest zagrożone. Wyjechałeś na ferie/weekend i poprosiłeś innego księdza o podpis? No fajnie, ale SKĄD TWÓJ KSIĄDZ MA WIEDZIEĆ, CZY NIE PODPISAŁEŚ SAM? I weź mu to udowodnij, w jakim mieście byłeś, w jakiej parafii? Jeśli inny ksiądz podpisał się niezbyt czytelnie, to masz lipę. Od tamtego czasu chodzę do kościoła może raz do roku, kiedy rodzinka potanowi zamówić mszę za zmarłą babcię i to tyle.

MissStonem

U mnie cały ten cyrk ze zbieraniem podpisów trwał prawie trzy lata. Wręcz straszono nas groźbami, że podpisy muszą być, bo inaczej z bieżmowania nici. Średnio mi na tym zależało, więc miałam ich raczej niewiele a dodatkowo podczas deszczu zgubiłam na chwilę książeczkę... I wylądowała w błotku :)

Oboistka

A ja miałam w miarę normalnego księdza. Wymagał tylko spowiedzi nie rzadziej niż raz na dwa miesiące i obecności na wszystkich spotkaniach do biezmowania i mszach młodzieżowych (msze odbywały się raz w miesiącu, z kolei spotkania na początku odbywały się co miesiąc, potem około lutego co tydzień, a w marcu biezmowanie)

Fina

Mój ksiądź był normalny, owszem była książeczka, ale na naborzeństwach trzeba było być na 1-2 w miesiącu („żebyśmy wiedzieli jak to wygląda”) , spowiedz dwa razy, teoretycznie co tydzień w niedziele i na spotkaniach, ale przy jakiś normalnych nieobecnościach (choroby, wyjazdy itp) nie robił problemów.

Juice

W mojej parafii ksiądz miał pomocnicę - wojującą katechetkę. Uważała się za świętszą od Boga i ochrzaniała za wszystko. Nieważne czy ktoś nie pojawił się na mszy że względu na 40-stopniową gorączkę, czy wybrał roraty wieczorne zamiast porannych, bo chodził dalej do szkoły - zawsze trzeba było się liczyć z opierdolem od niej.

Gadi

Ja tam miło wspominam. 2-3 miesiące przed bierzmowaniem były spotkania po Mszy dla dzieci. 15 minut i bodaj 3 dozwolone nieobecności.

Fredrica Odpowiedz

Coś za często słyszę o tym odchodzeniu od kościoła. Ale na mój rozum: czy nasi rodzice naprawdę wierzą? Naprawdę to czują? Bo wątpię. U mnie zawsze widziałam, że praktykują bo mają wtłoczony strach, bo co ludzie powiedzą, bo tak trzeba. Ale czy oni naprawdę to czują, rozumieją i tego chcą?

CzarnaWdowa94

Mój tata jest wierzący, mama również. Z ta różnica, ze tata jest alkoholikiem i kiedy jest w swoim transie non stop za przeproszeniem pieprzy o Bogu. Dlatego ja do kościoła nie chodzę, nie rozumie tego ani mama, ani tata kiedy już wytrzeźwieje (wtedy jest naprawdę świetnym człowiekiem).

Pichos

Jak dla mnie to takie przyzwyczajenie, wychowanie od dziecka i chęć przekazania tego dalej jak jakąś tradycje rodzinną. Nie raz słyszałam od rodziców że powinnam chodzić do koscioła bo tak nas wychowali a ich rodzice(moi dziadkowie).. no i oczywiscie co ludzie powiedzą, zwłaszcza na wsiach gdzie wszyscy wszystko wiedzą.

YurioPlisetsky

Nie jestem pewna czy twój komentarz odnosi się do katolików, czy ogólnie, ale powiem, że moi rodzice akurat naprawdę wierzą i starają się postępować zgodnie ze Słowem Bożym, a jednocześnie są otwarci na innych.
Z tym, że nie są katolikami.

LetItDie

Ja nawet nie wiem, jak określić to, co zauważam w domu. Tata uważa Kościół za złodziejską sektę, ale zawsze posłusznie drepcze do kościoła, kiedy mama mu karze. A właśnie mama nie chodzi do kościoła, nigdy nie mówi o Bogu, ale zaczyna płakać, kiedy nieprzychylnie wypowiemy się o księżach, zmuszała mnie do chodzenia na religię i płaci horrendalne sumy, kiedy przychodzi do dawania na mszę, wypominki, kolędę itd.

aceofspades

Twoja mama nie chodzi do kościoła, ale każe chodzić twojemu tacie? I on chodzi? Nie rozumiem takiego układu.

LetItDie

aceofspades, chodzi o sytuacje, kiedy msza jest zamawiana w intencji zmarłych, czy najważniejsze dni swiąteczne. Wtedy jest histeria, że do kościoła trzeba koniecznie, na tacę koniecznie, do komunii koniecznie, całą rodziną, bo tak trzeba :')

HerbatkaMalinowaa

Yurio a jakiej religii są?

YurioPlisetsky

@Herbatka rodzinnie należymy do protestantów :D

metal1988 Odpowiedz

To już się nie nazywa osoba wierząca tylko chora psychicznie ..przepraszam ale tak to wygląda

karinuredo Odpowiedz

Mój ojciec też miał tak. Jego matka przepytywała go z mszy świętej. Majowe, czerwcowe codziennie. Ponoć dzwoniła do niego codziennie do 40stki pytając go nadal o msze i te wszystkie dodatkowe wydarzenia (w miedzyczasie oczerniając moją matke). Koniec końców nie udało mu się odciąć aż do jej śmierci, bo było mu szkoda jego ojca, bo sam z nią został.

baklazanzamiastmozgu Odpowiedz

Religijność (reprezentowana przez matkę) to nie wiara

religijność jest w jakiś sposób dla ludzi naturalna, to takie przekonanie, że przez chodzenie do kościoła, spowiedzi i uczestnictwo we wszystkich rekolekcjach i nabożeństwach dostaną jakąś nagrodę/są lepszym człowiekiem.

a wiara, cóż, długo by można mówić, ale to chyba właśnie wiara, że Bóg jest, że kocha i że nieważne kim będziesz i co zrobisz, nie zostawi Cię. Z własnych doświadczeń wiem, że to bardzo dobra motywacja i kierunek do bycia kimś lepszym, przemieniania się każdego dnia

PyrkaZiemniaczana Odpowiedz

Relacje z moją mamą posypały się właśnie przez kościół. Jest mi z tego powodu okropnie przykro ale ona nie rozumie, że ktoś może mieć inne poglądy i nie być katolikiem. Jako nastolatka zaczęłam się sprzeciwiać chodzeniu do kościoła, co każdorazowo powodowało kłótnie. Kilka razy usłyszałam, że mam nie pojawiać się na jej pogrzebie i nie chce mnie już znać. A potem znowu wypychała mnie do kościoła. Koronnym argumentem było to, że ona przysięgała wychować mnie w tej wierze. Dlaczego tak wielu katolików nie rozumie, że przymus nie przybliży nikogo do wiary? Obecnie nie chcę mieć nic wspólnego z tą religią, jest dla mnie jedynie źródłem przykrości i złych doświadczeń oraz symbolem niszczenia relacji rodzinnych. Moja familia ciągle mi powtarza, że się za mnie modlą bym zmądrzała i wróciła na jedyną słuszną ścieżkę, która mnie ocalić - do Boga. Nie pomyślą jak ja się czuje, nie zapytają co ja myślę. Eh, żyjemy w społeczeństwie hipokryzji i braku tolerancji.

Kotkot Odpowiedz

Polecam wziac mame i usiąść razem ba czytanie biblii. Przeczytaj jej jak np Mojżesz kazał zabić kobiety i dzieci i takie tam inne rzeczy ze starego testamentu

metal1988

O stary testament jest wręcz 'boski' z tego chyba brali inspiracje wszyscy najwięksi ludobujcy

Lynxissiodorensis

Kiedy ja zrobiłam mamie wykład o biblii, nie podejmujemy więcej tematu religii. Wystarczy raz się zmusić do dłuższej rozmowy.

any80dy Odpowiedz

U mnie w domu na szczęście JUŻ ustały problemy natury wyznaniowej. Źródłem tych problemów była matka, która w tym momencie jest już bardzo stonowana, chodzi sobie do kościoła sama, nikogo nie namawia i nie prowadzi już swoich "wojenek". Natomiast gdy byłem dzieckiem... Aż mdli mnie na samo wspomnienie.

Jestem jedną z tych osób, które do bierzmowania poszły tylko po to, żeby oszczędzić sobie idiotycznych docinek w domu. Chociaż i to był już moment tego "wyciszenia" szału religijnego matki. Najgorzej było, gdy miałem jakieś 8-9 lat. To był ten etap, kiedy zacząłem się buntować przeciwko cosobotnim wyjściom do kościoła. Nie rozumiałem wiary, tłumaczone przez matkę (i czasami babcię) wizje Boga, Chrystusa, aniołów, grzechu itp. były dla mnie niejasne, a nie pomagał fakt, że same nie do końca rozumiały własną wiarę.

Do tej pory siedzi mi jeszcze w głowie i przypomina czasami o sobie pewna dziwna sytuacja, która miała kiedyś miejsce. Byliśmy całą rodziną na zakupach. Matka cały czas wyżywała się na mnie, czy to na ojcu, powtarzając, że spóźnimy się do kościoła (ona i ja. Ojciec do kościoła nie chodzi). Ja czułem się cholernie źle, miałem problem z uchem (infekcja/zapalenie) więc bardzo bolało, chciało mi się spać i jej wyżywanie się nie pomagało. Po powrocie do domu od razu położyłem się do łóżka i zasnąłem bardzo szybko.

Obudziły mnie wrzaski matki, która zaczęła mnie ściągać z łóżka, wyrywała mi pluszaka, którego trzymałem i powtarzała ciągle coś o tym, że jestem leniwy i powinno mi być wstyd, że opuszczam msze. Nic nie dało mówienie, że jestem najzwyczajniej w świecie chory i zmęczony. Darła się non stop. I powiem szczerze, że przeraziło mnie to bardzo. Mama zawsze była wybuchową osobą o silnym temperamencie, ale nigdy nie była tak agresywna jak wtedy. Po latach dochodzę do wniosku, że można by pomyśleć, że była naćpana. W końcu odpuściła i poszła do kościoła sama. Od tamtej pory nigdy nie widziałem jej w takim stanie. I nie wiem, czy chciałbym zobaczyć.

Qzin Odpowiedz

Religia jest jak penis. Fajnie jak ja masz, fajnie jak nie masz. Nie fajnie jak wpychasz ją dziecku na siłę.

LetItDie

*jak wpychasz komukolwiek

Zobacz więcej komentarzy (15)
Dodaj anonimowe wyznanie