#e8TiU

Trzydziestkę skończyłam niedawno. Mam męża i kilka zwierzaków. W ostatnim czasie przeszłam kilka operacji, w tym dwie związane z moją chorobą – endometriozą. Starania o dziecko niewiele dają. Myślałam, że się pogodziłam z tym, że jest ciężko. Ogólnie wmówiłam sobie, że nie zależy mi na przekazaniu genów, że równie dobrze będę się czuć w roli matki dziecka adoptowanego. Próby przekonania męża do adopcji spełzły na niczym. I tak sobie żyliśmy spokojnie, bo nawet teściowa odpuściła temat, gdy powtarzałam, że nie mam potrzeby rodzenia dzieci, choć zawsze marzyłam o dużym domu z gromadką dzieci. I trwałam sobie w tym stanie obłudy, dopóki bratowa męża nie pochwaliła się swoją ciążą. Coś we mnie pękło. Ciche gratulacje i jak nigdy wcześniej, zaczęły mi się trząść dłonie. Dotarło do mnie, że moje marzenia spełniają się innej osobie. Wcześniej się tak tym nie przejmowałam, po prostu przyjmowałam fakt, kiedy słyszałam, że ktoś się spodziewa dziecka, że komuś się urodziło maleństwo.


Jeszcze nigdy tak mocno nie leciały ze mnie łzy, gdy wróciłam do domu. Dotarło do mnie poczucie niesprawiedliwości, żal, frustracja, jakiej wcześniej nie czułam. Dlaczego inne kobiety tak łatwo zachodzą w ciążę, rodzą jedno po drugim, nawet się o to nie starając? Czemu kobiety, które traktują dzieci okropnie, biją, katują, nie dbają o nie, mają ich tak wiele, a kobiety mojego pokroju mają trudności z zajściem w ciążę i nie zostaną nigdy matkami? Dlaczego w naszym kraju leczenie niepłodności kosztuje tak ogromne pieniądze, że rodziny muszą się zadłużać, zakładać zbiórki lub rezygnować z marzenia, jakim jest posiadanie dziecka? A na końcu, czemu to spotyka mnie, gdy moje kuzynki rodzą dzieci, a ja jako jedyna w rodzinie mam problem i nie mogę zajść w ciążę?


I stoję właśnie w tym martwym punkcie, w którym przyszło mi wybierać. Zadłużyć się nie wiadomo na ile, żeby przejść procedurę in vitro, liczyć na czyjeś dobre serce i założyć zbiórkę, bo nie mam takich pieniędzy, żeby wyłożyć te kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy, czy próbować pogodzić się z faktem, że dzieci mieć nie będę i oszukiwać samą siebie, że jest dobrze jak jest i udawać, że cieszę się z czyjegoś szczęścia, gdy tak naprawdę w środku jestem wściekła, serce się rozdziera i jest mi żal.
Anonimowe w tym wszystkim jest to, że nikt oprócz mnie samej nie wie, co teraz przechodzę i jak się czuję. Być może wśród Was też jest jakaś kobieta, która mogła opryskliwie zareagować na taką wiadomość, bo też przez to przechodzi. Nie jest łatwo cieszyć się szczęściem innych, kiedy samemu ma się ten problem. I tego ludzie nie potrafią zrozumieć.
Postac Odpowiedz

Skoro nikt nie wie, to mąż też. A on powinien wiedzieć.

SpytajMilicjanta Odpowiedz

W mojej rodzinie jest osoba, której obumarła ciąża. Tylko jej z całej rodziny to się przydarzyło. Pomimo zastrzyków na podtrzymanie ciąży. Życie nie jest i nigdy nie było sprawiedliwe, a biologia jest bardzo okrutna - w naszym odczuciu. Bardzo Ci współczuję. Musisz wypłakać i jakoś wykrzyczeć swój żal. Emocji nie można dusić, bo nas zeżrą. Może spotkanie z psychologiem albo terapeutą byłoby dobrym początkiem leczenia ran? Trzymaj się.

Chemka Odpowiedz

Chwila, ale leczyłaś się w ogóle? Piszesz o in vitro, ale to nie jest żadne leczenie...
Endometrioza nie jest 100% wyrokiem, tak jak np. PCOS, mimo którego zaszłam w pierwszą ciążę.
Polecam udać się do naprotechnologa, zrobić dodatkowe badania, wiele z nich można zrobić na NFZ.
Poza tym poczytaj sobie o diecie dr Ewy Dąbrowskiej i pomyśl nad tym. Stosowałam ją kilkukrotnie, po moim PCOS nie ma już żadnego śladu, a teraz jestem w końcówce drugiej ciąży.

WrozkaSmierci

Naprotechnologia? Serio? Równie skuteczne co wizyta u szamana i hokus pokus

Chemka

@Wrozka serio? A wiesz w ogóle, o czym piszesz? Naprotechnologia to po prostu zestaw badań krwi, moczu, nasienia, których nie robi się na co dzień, i potem, w razie potrzeby, leczenie nieprawidłowości lekami lub zabiegami. Co to ma do szamanizmu?

Konfiturazcebuli

@WrozkaSmierci Dzięki naprotechnoogii, po 5 latach starań, mam dziecko. Kliniki leczenia niepłodności też zaliczyłam po drodze, bez rezultatów.

ohlala

Naprotechnologia to nie jest leczenie. Po prostu ludzie się nie badają na co dzień, dopiero jak coś boli lub mają jakiś cel (dziecko). Stosując naprotechnologię wreszcie interesują się swoim zdrowiem, ale to samo w sobie nie jest leczeniem i nijak nie pomoże przy endometriozie.

Chemka

@ohlala czyli znowu doszliśmy do momentu stosowania intelektualnych turbulencji by coś na siłę udowodnić?
Stomatologia to nie jest leczenie, bo ludzie nie leczą się na co dzień tylko dopiero wtedy, jak ich ząb boli. Stosując stomatologię dopiero przyglądają się swojemu uzębieniu, ale przy słabych genetycznie zębach to i tak nic nie pomoże. Prawda? Ano prawda, ja tak mam, miała tak moja mama i moi dziadkowie. Nie ma sensu chodzić do dentysty i próbować, bo i tak skończymy z protezą wcześniej, niż inni dotrą do pierwszego w życiu leczenia kanałowego. Prawda?

Tak jak pisałam endometrioza nie jest 100% wyrokiem, choć tak, mocno obniża płodność. Ale może jest coś jeszcze, coś delikatnego, co te parametry obniża jeszcze bardziej? Warto sprawdzić, bo może jest to coś, czego można się łatwo pozbyć.
A dieta dr Dąbrowskiej daje szansę na pozbycie się endometriozy - poszukaj, Autorko, na YT filmiku pt. Wyleczenie Endometriozy dietą dr Dąbrowskiej

ohlala

@Chemka

To Ty teraz zwijasz się w precel, aby udowodnić, że naprotechnologia cokolwiek leczy. Przy czym sama wcześniej napisałaś, że to tylko zestaw badań, więc jednak z ciągiem logicznym u Ciebie słabiutko. A nawet rzetelne strony promujące tę metodę nie nazywają jej leczeniem.
To, co napisałaś o dentyście i leczeniu endo jest tak idiotyczne, że nawet nie skomentuję.

Chemka

@ohlala czyli sama dyskredytujesz swój przykład. Dokładnie tak, jak napisałaś, działa każda gałąź medycyny, więc doprawdy nie rozumiem, czego usiłujesz się doczepić, a może medycyny jako takiej? Możemy porozmawiać i o tym.
A poza wszystkim endometrioza też ma swoją przyczynę, bo nie jest stanem fizjologicznym tylko patologicznym. A dokładne badania może pomogą ją wyleczyć?
Ja przez większość życia sądziłam, że jestem gruba, bo mam PCOS. A było dokladnie odwrotnie. Teraz nie mam ani nadwagi ani PCOS, choć nie sądzę, żebyś spotkała lekarza, który powie Ci, że można to wyleczyć i to bez leków.
Więc warto próbować i szukać.

tortczekoladowy

Powinno być napisane "dieta" Ewy Dąbrowskiej. Masakra, że ludzie na serio korzystają z tego typu rad, na pozbycie się "toksyn" z organizmu. No ale naprotechnologia i "dieta" Pani Ewy, to akurat zrozumiałe połączenie.

Chemka

@tortczekoladowy chyba ucięło Ci część komentarza, tą najważniejszą, w której podajesz swoje argumenty.

paulinaxcv Odpowiedz

Co ja czytam..." moje marzenia spełniają się innej osobie" - dzięki tym słowom uświadomiłaś mi tok myślenia podłych osób. Ona Ci nic nie zabrała, to jest jej dziecko, jej marzenie pewnie też. Nie zabrała Ci nic sprzed nosa!

gettheblack

Uważasz autorkę za podłą, bo nie skacze z radości, że ktoś z rodziny jest w ciąży?
Cóż to za tok myślenia?
Autorka nie napisała, że bratowa jej coś zabrała, nie napisała złego słowa o tej osobie, tylko o emocjach. Swoich emocjach, które w tamtym momencie odczuwała i pewnie odczuwa nadal. Nie ma słowa o ich relacjach.
A Ty wyrwałaś część wypowiedzi z kontekstu. Pokazałaś piękną manipulację tekstem. Później się dziwić, że kobiety za dużo sobie wyobrażają, jak tutaj mamy piękny przykład nadinterpretacji.

Krzeselkowy Odpowiedz

"Dlaczego inne kobiety tak łatwo zachodzą w ciążę, rodzą jedno po drugim, nawet się o to nie starając?" - dla niektórych to jest najgorsze co się może wydarzyć, że pomimo wielu zabezpieczeń dalej czują ryzyko i nie mogą bez stresu konsumować związku. Niestety życie... Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Moja luba dałaby wszystko za taką sytuację jak Twoja. Zdrowia życzę!

Frog Odpowiedz

Bardzo Ci współczuję, choć to zapewne niewiele zmieni.
W dalszej rodzinie mam kuzynkę, której determinację w temacie starania o dziecko można porównać z zakresem organizacji wyprawy na Księżyc. Ponieważ finansowo nie stanowiło to problemu, przechodziła procedury in vitro trzy razy (problemem były niedomogi jej układu rozrodczego). Dwie pierwsze ciąże obumarły. Za trzecim razem urodziły się bliźniaczki, ale dziewczynki zmarły krótko po zbyt wczesnym urodzeniu - podobno przyczyną były również powikłania zdrowotne kuzynki (cukrzyca ciążowa, rzucawka) i wynikający z tego brak mocy przeżycia u noworodków.

Piszę o tym, aby pokazać bezmiar i bezkres nadziei - oraz cierpienia, które sprowadziła na siebie moja kuzynka. Oczywiście jej nadzieja była pewnością, przy której każde cierpienie stawało się drobnym, nic nie znaczącym szczegółem.
Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak ona się czuła, gdy dowiadywała się o śmierci, najpierw jednej, a potem drugiej kruszyny. Pomyśl, czy dasz radę zaryzykować takie przeżycia. Bo niestety, nadzieja =/= pewność.

"Nie jest łatwo cieszyć się szczęściem innych, kiedy samemu ma się ten problem."
Nie masz obowiązku skakać do góry z powodu czyjejś ciąży. Jednak fakt, że aż tak bardzo negatywnie odbierasz czyjeś stany, których - póki co - nie było dane Ci przeżyć, wskazuje na konieczność przepracowania tematu z kimś, kto zdejmie z Ciebie choć trochę tego ciężaru.

Hvafaen

W którym miesiącu urodziły się te biźniaczki?

Frog

@Hvafaen
Pod koniec szóstego.
Rzecz działa się w latach 90tych - w Polsce temat in vitro dopiero startował.
Dzisiaj zapewne udałoby się je uratować.

Cyofydyxh Odpowiedz

Znam to. Zaczęliśmy się starać, gdy miałam 29 lat. Na początku naturalnie, zioła, odstresowanie. Potem klinika, badania, inseminacje, in vitro. W międzyczasie depresja, poronienia, problemy zdrowotne. Na terapii próbowałam stłumić instynkt macierzyński. Ludzie wokół rodzili, wychowywali a ja tkwiłam w bólu i rozpaczy. Pieniądze raz były, raz nie. Jak miałam 39 lat transferowali ostatnie mrożone zarodki. Tak już bez przekonania. Udało się. Skończyłabym tutaj happy endem, ale w moim wieku, po tylu latach psychicznego rollercoasteru, po zabiegach nie mam siły wychowywać dziecka. Jeszcze trafił się high need.
Czasem żałuję, że od razu w wieku 29 lat nie zrobiłam in vitro.

Swierk3 Odpowiedz

Niepłodność w tym kraju to niestety temat tabu. Przeszliśmy długą wieloletnią drogę, kilka poronień, aby te święta móc spędzić w trójkę. Z naszymi schorzeniami większość lekarzy nie dawało nam szans, a klinki jedyną szansę upatrywały w drogim in vitro, nie badając przyczyn. Jedynymi lekarzami w tym kraju którzy chcieli nam pomoć byli doktor Jarosz z Wrocławia ( prawdziwy cudotwórca) oraz docent Paśnik z Łodzi. Oni przeprowadzili odpowiednią diagnostykę i wdrożyli właściwe leczenie i naładowali pozytywną energią. Naprawdę opłacało się jeździć na wizyty przez cały kraj i dzisiaj w końcu po latach jesteśmy szczęśliwi. Oczywiście wszystkie badania i leki przez ten czas pochłonęły tysiące złotych bo w tym kraju na nic nie można liczyć od państwa, ale koszty i tak były o wiele mniejsze niż koszty in vitro. Poszukaj odpowiednich lekarzy, którzy chcą pomóc, a nie tylko wyciągnąć kasę. Ja w przypadku wyżej wymienionej dwójki jestem dozgonnie wdzięczny nie ma słów jakimi mógłbym im podziękować. Zawalcz bo warto.

DlaSary Odpowiedz

Moja żona choruje na PCOS i endometriozę. Mamy 3 dzieci. Jest szansa. Tylko wyluzuj, bo zazwyczaj psychika blokuje wszystko.

Mlodawdowa Odpowiedz

Nie udawaj, że się cieszysz. Możesz przyznać, że trudno Ci z tą informacją, że bratowa jest w ciąży. Że też o tym marzysz. Najpierw mężowi, potem innym bliskim, później też bratowej... Masz prawo tak się czuć i udawanie, że jest inaczej, tylko Cię wyniszczy.
A poza tym polecam terapię, by przegadać i poukładać sobie całą sprawę, przejść przez żałobę, że nie możesz mieć dzieci.

Szwedacz

Może nie być to dobra rada. Porozmawiać z mężem, bliskimi- tak, z terapeutą-tak. Rozmowa z bratową może wywołać między nimi konflikt i nie zrozumienie z obu stron. No i nie ma co przerzucać na nią swoich negatywnych emocji.

Zobacz więcej komentarzy (8)
Dodaj anonimowe wyznanie