#emW6t
Kilka lat po dziadku zmarła babcia. I znowu nie czułam w ogóle smutku, przyjęłam to ze spokojem. Cała rodzina płakała, a ja myłam i przebierałam babci ciało, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Tak samo mam ze zwierzętami. Miałam psa, był moim najlepszym przyjacielem przez 16 lat. Zawsze ze mną spał, razem przeżyliśmy milion pięknych przygód. Gdy zachorował, trafił do lecznicy. Codziennie przy nim siedziałam, gdy leżał pod kroplówką. Trzeba było go uśpić, miał nieoperacyjnego raka wątroby z przerzutami. I znowu nic. Trzymałam go za łapkę, gdy odchodził. Mówiłam do niego i głaskałam. I w ogóle nie było mi smutno. Cieszyłam się, że nie będzie już więcej cierpiał, cieszyłam się, że mogłam mu dać tyle szczęśliwych lat życia.
Miałam też koty, szczury, jaszczurki i króliki. Kochałam je wszystkie, dbałam o nie, miały najlepsze życie jakie tylko zwierzak może mieć, bo zawsze byłam odpowiedzialna, dużo czytałam o ich potrzebach i zapewniałam im najlepsze warunki. Ale gdy umierały, przyjmowałam to ze spokojem i bez smutku.
Nie wiem dlaczego tak mam. Dlaczego śmierć nie wzbudza we mnie smutku. Myślę czasem o śmierci moich rodziców i to też nie wzbudza we mnie emocji, choć bardzo ich kocham i są dla mnie najważniejszymi ludźmi na świecie. Mam tylko nadzieję, że mama umrze pierwsza. Bo wiem, że tata sobie bez niej poradzi, ale mama bez taty już nie.
Choroby i cierpienie wzbudzają we mnie ogromny smutek, ale śmierć nie. Gdy czytam, że jakiś człowiek, dziecko czy zwierzę cierpi, to czuję, jakby serce pękało mi na milion kawałków. Uważam, że jestem bardzo wrażliwa, czasem nawet za bardzo. Potrafię przepłakać całą noc, gdy przeczytam artykuł, że ktoś znęcał się nad psem. Gdy poznałam historię Kamila z Częstochowy, nad którym znęcał się ojczym, płakałam przez cały tydzień. Nie potrafię pogodzić się ze złem, nienawiścią, gwałtem, cierpieniem. Ale śmierć mnie nie boli, wręcz nie rusza. Gdy czytam historię, że ktoś zabił człowieka, dziecko lub zwierzę, ale stało się to szybko i bezboleśnie, to w ogóle nie wzbudza to we mnie emocji.
Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego tak mam, bo zdaję sobie sprawę, że nie jest to normalne, a przynajmniej nie powszechne.
A nie czujesz tęsknoty za kimś? Że już nie możesz ich zobaczyć, przytulić, porozmawiać? Nie brakuje ci ich? Bo to o to chodzi ludziom, którzy płaczą po czyjejś śmierci, a nie o samą smierć.
Czuję tęsknotę, ale nie od razu po śmierci kogoś, tylko na przykład po kilku tygodniach czy miesiącach. Ale to też nie jest taka tęsknota, żeby smucić się czy rozpaczać. Po prostu to takie melancholijne wspominanie bliskich, wspólnie spędzonych chwil. Te wspomnienia żyją w mojej głowie, więc nie jest mi smutno, że już ich nie ma.
Ech, lodowa księżniczko, zazdroszczę. Chciałbym osiągnąć taki spokój wobec nieuchronnego, a tym jest śmierć. To nie jest powód do zmartwienia, niepokoju, raczej ciesz się, że tak masz. To tak bardzo ułatwia wiele rzeczy. Szacun.
Miałam tak samo, ale jak zmarł mój tata to cały pogrzeb ryczałam. Łzy same leciały mi z oczu i nie mogłam tego powstrzymać. Jak go trzymałam za rękę gdy umierał to też płakałam. A wcześniej żaden pogrzeb, śmierć mnie nie ruszała.
Nadajesz się do pracy w zakładzie pogrzebowym.
Sama śmierć w sobie nie jest czymś smutnym, bo wtedy już nic się nie czuje i nic nie ma. W odczuwaniu smutku przez ludzi gdy ktoś im bliski odchodzi chodzi o czysty egozim - że nie będą mogli już z tą osobą porozmawiać, pobyc itp. Nie odczuwasz tego, że gdyby rodzice zmarli to by Ci ich Tobie brakowało? Nie żałujemy osób zmarłych, tylko tych których oni opuścili.
Na ostatnim pogrzebie, na którym byłam, szczerze płakałam. Bo to był facet w sile wieku, który uległ wypadkowi, wcześniej zdrowy. I jak zobaczyłam nowiutkie ubrania, które sobie kupił, żeby wyjść z żoną na randkę, a których już nie zdążył założyć, to ryczałam jak bóbr. Te ubrania mnie jakoś rozwaliły, stały się symbolem wszystkiego, czego ten pan nie zdążył zrobić. Był skłócony z żoną, ale chciał się pogodzić, zaprosił ją - i nie dotarł. Nie zdążył, przygotowywał się, chciał naprawić coś, co się wcześniej zepsuło. Kompletnie mi go nie brakowało i nie brakuje, bo nigdy z nim nie byłam blisko, nie był dla mnie ważny - ale było mi okropnie żal, że odszedł z tego świata.
Mam prawie tak samo, jak ty. Prawie, ponieważ jakiś smutek odczuwam, ale daleeeko mu do żałoby i szybko przemija. Też nie znam przyczyny takiego stanu rzeczy.
Ja po śmieci swojej babci miałem mieszane uczucia - z jednej strony nie mogłem powstrzymać płaczu, a z drugiej cieszyłem się, że już nie czuje bólu.