Cała historia wydarzyła się parę ładnych lat temu, gdy uczęszczałem jeszcze do liceum. Pewnego późnego, ciepłego jesiennego wieczoru, mama poprosiła mnie, abym poszedł do sklepu kupić parę rzeczy. I tak chciałem się przejść, więc od razu założyłem buty, lekką kurtkę i wyszedłem z domu. Wracając, spotkałem sąsiada, mieszkał pod nami. Typ samotnika, stary kawaler albo wdowiec, sam już nie pamiętam dokładnie. Przechodząc obok niego, jak zawsze powiedziałem „dzień dobry” i uśmiechnąłem się. On zawsze uprzejmie mi odpowiadał, lecz nigdy nie wdawał się ze mną w rozmowy. Tym razem było inaczej. Zapytał mnie, dokąd idę, pośmiał się chwilę, pożartował i pożegnał się. Na odchodne kazał pozdrowić mamę. Nie wydało mi się to dziwne, bo przecież mieszkaliśmy w jednym bloku od paru lat, jednak coś było dziwnego w jego zachowaniu.
Po przejściu kilkunastu kroków doszedłem do drzwi wejściowych do klatki schodowej, obróciłem się, a jego już nie było. Wchodząc do domu, zastałem moją mamę. Wyglądała dość nietypowo, trochę smutna, trochę zaskoczona. Powiedziała mi, że rano jeden z naszych sąsiadów rozbił się autem na drzewie wyjeżdżając z miasteczka. Od razu zapytałem, który sąsiad. Jej odpowiedź mnie zaskoczyła. „Ten starszy pan, kawaler, który mieszkał pod nami”...
Nigdy jej o tym nie mówiłem, ale byłem wtedy naprawdę przerażony.
Dodaj anonimowe wyznanie
Niby nieprawdopodobne, a jednak... Moja mama jest bardzo racjonalną osobą, więc tym bardziej jej wierzę. Któregoś dnia jechała autem przez nasze miasteczko i zobaczyła, że na rowerze jedzie jej stary znajomy. Było zimno, zbierało się na desscz, a on był ubrany jak na plażing. Mama zwróciła uwagę, że jedzie boso, co było podwójnie dziwne. Zatrzymała się, by przepuścić go na przejściu i pomachała do niego, ale on nawet się nie obejrzał. Wzruszyła ramionami, pojechała do domu i powiedział tacie, że ten Stefan zdziwaczał juz do reszty i jezdzi rowerem rozebrany. Wieczorem dostała telefon od innego znajomego - tego dnia rano wyłowili Stefana z jeziora, oczywiscie w stanie rozkładu :o
Zastanawia mnie co by sie stało gdyby zaproponowała mu podwiezienie
Jechał rowerem, jak miała go podwieźć ....
Haha :D Dark rozśmieszyłeś/aś mnie tym
Sąsiadka z piętra wyżej nad moją ciotką spotkała mojego wujka na klatce. Standardowo wymienili uprzejme dzień dobry i już zaczęła wchodzić kiedy nagle się zatrzymała, przemyślała sprawę i biegiem w te pędy zaczęła biec po schodach do domu.
Wujek od miesiąca nie żył :/
Ja wierzę w takie historie.
A ja jestem teraz przerażona...
Nie było to dla Ciebie dziwne, ale jednak było dziwne?
Tak to jest, jak ktoś kto nie potrafi, zabiera się za pisanie historyjek.
Przypomniałeś mi pewną trochę dziwną historię. Jestem współwłaścicielem dużego gospodarstwa czy jak kto woli przedsiębiorstwa rolnego. Były PGR, wcześniej przed wojną duży prywatny majątek, wobec czego mamy część zabudowań z XIX wieku. Jeden z takich najstarszych budynków jakiś czas temu odrestaurowywałem, częściowo na biuro, częściowo na "muzeum", gdzie wyeksponowałem różne pamiątki związane z naszym gospodarstwem i jego dawnymi właścicielami. Praca nad tym miejscem dawała mi dużą satysfakcję, więc w miarę możliwości czasowych starałem się tam co nieco robić sam. Jednego wieczoru coś tam działałem, na pewno pracowało jakieś głośne urządzenie, może sprężarka albo odkurzacz, w każdym razie nie dałoby się swobodnie rozmawiać. Byłem sam, a w pewnym momencie przez dźwięk pracującego urządzenia usłyszałem, że ktoś woła moje imię. Po chwili znowu i jeszcze raz, ale nikt nie przyszedł. Wyłączyłem źródło hałasu, obszedłem cały budynek, wołałem, wyjrzałem na zewnątrz, ale na nikogo nie trafiłem. Wróciłem do pracy i sytuacja się powtórzyła. Tym razem wyciągnąłem telefon i obdzwoniłem wszystkich, którzy mogliby o tej porze coś ode mnie chcieć, ale każdy zaprzeczył obecności w gospodarstwie. Nie wierzę w zjawiska paranormalne, ale zacząłem podejrzewać, że któryś z dawnych właścicieli chce się ze mną skontaktować. Następnego dnia rano wybrałem się do nich na cmentarz. Sytuacja już nigdy się nie powtórzyła
Tzw niewidzialne samobójstwa, czyli odsetek wypadków drogowych, które zostały przez kogoś zaplanowane, by umrzeć. Nieuchwytne w statystykach.
Spora czesc jak najbardziej uchwytna. Doswiadczony rzeczoznawca potrafi na ogol rozpoznac zamiar. Z wysokim prawdopodobienstwem. Ludzie inaczej reaguja chcac ratowac niz odebrac sobie zycie.
Akurat. Pewnie pomyliłeś osoby