#sn66Z
Dzisiaj odpowiedziałam sobie na to pytanie. Mianowicie pojechałam załatwić w urzędzie jedną rzecz i po drodze zajechałam do sklepu. Dosłownie po 5 minutach wróciłam i nie mogłam odpalić samochodu. Widziałam, że „pali” się kontrolka akumulatora, więc pewnie padł akumulator. Spróbowałam jeszcze w międzyczasie podpompować pompką od paliwa, ale też nie dało rady odpalić. Zadzwoniłam do męża.
Ile ja się nasłuchałam przez telefon... Po co tam pojechałaś, a urząd jest w innym miejscu itp., itd.
Streszczając całą historię: po prostu spalił się bezpiecznik od start/stop. Ale tyle było przy tym gadania, że zdałam sobie sprawę, że chyba wolałabym, żeby jakaś inna osoba mi pomogła niż własny mąż. Właśnie dlatego czasem wolę po prostu wziąć sprawy w swoje ręce.
Jakiś czas temu przestałem rozumieć ludzi, którzy stawiają jakieś przedmioty wyżej niż drugą żywa osobę i robią awantury o rzeczy martwe. Ale ja stary jestem, nie nadążam :)
W dodatku tak gadać do ukochanej osoby. Do obcego by się pewnie wstydził
@Hvafaen - dokładnie! To jest w ogóle ciekawe zjawisko, że do obcych się taki/taka nigdy nieuprzejmie nie odezwie, ale do bliskich już ma śmiałość i mu/jej ulewa. Jedna z większych czerwonych flag.
O kurde. Czytając takie wyznania uświadamiam sobie, jakiego mam cudownego męża. Przykład :
"-zepsułam radio.
- ok. Później spróbuję naprawić ". I naprawił.
Niezła bajeczka. Nie uwierzę w ostatnie zdanie. Tam powinno byc:
I tak leży zepsute do dziś.
Akurat leży, tylko że działające. A ma wisieć. Na to sobie jeszcze poczekam...
Stary, twój tata ma na imie Janusz lub Andrzej i ma piwny brzuch? Wiemy
elbatory - dla mnie to też zawsze była norma w związku, dlatego mnie dziwią zjawiska takie jak w wyznaniu. Partner ma być dla mnie oparciem, a ja dla niego. Jeśli wolałabym poprosić obcego człowieka o pomoc niż męża, to po co by mi był taki mąż?
@ Postac: Skoro mąż powiedział że powiesi, to powiesi. Nie ma sensu mu przypominać o tym co pół roku.
@ elbatory: Popsulas szuflade, narobilas balaganu i powiedzialas, ze naprawisz gdy wrocisz. Gdy wrocilas, wszystko bylo naprawione i posprzatane. Na koniec konkluzja, ze nie wyobrazasz sobie zyc w zwiazku, w ktorym takie zachowania nie sa norma i codziennoscia.
Innymi slowy, inni maja naprawiac twoje bledy i / lub niepowodzenia z automatu i to jest normalne, oczekiwane a nawet wymagane.
Hmm, mozna i tak, oczywiscie. :)
@ elbatory: Nie chodzi mi o to co chcialas przekazac. Idzie o to co napisalas.
Taka subtelna roznica.
@ravageuse A Ty jak sobie wyobrażasz związek zawistniku?
To jest całkowicie normalne że jeżeli planujesz być z kimś do końca życia, razem prowadzicie dom to takie dziwne że ludzie będą się wspierać i sobie pomagać?
Mąż/żona to nie jest współlokator ja się Tobie może wydawać.
Zna się takich ludzi. No, znało, bo oni nie nadają się do znajomości, a co dopiero do poważnego związku.
(a tak swoją drogą, to grubsze rzeczy spuszcza się w kiblu, a nie w wannie!)
Chyba bym zaczęła wytykać mu takie zachowanie na swój dziecinny sposób prosząc go o robienie wszystkiego nawet totalnie prostych czynności: umycie kubka (bo jak stłukę to on będzie musiał naprawiać i kleić), odkurzanie (bo może coś źle zrobię i zepsuję odkurzacz), sprzątanie łazienki (jeszcze szczotkę złamię w muszli). Jak zwykle rozmowy nie pomagają to wolę stosować takie sposoby, bo one dobitnie pokazują co się dzieje.
A to nie lepiej się rozstać niż bawić się w "kto komu bardziej dosra"?
Ohlala
Jestem typem człowieka 'razem do śmierci'. Nie chciałabym iść za taką osobę do więzienia po morderstwie. A błędy między sobą można naprawiać, nie ma potrzeby wyrzucać całego związku, bo ktoś odebrał złe wzorce w domu rodzinnym.
Okej, czyli jesteś zwolenniczką matkowania partnerowi. Co kto lubi.
Ohlala
Tak, faktycznie. Miłe to, bo uczymy się od siebie. On mi ojcuje, ja jemu matkuje. Jesteśmy razem dla siebie, a nie razem by żyć osobno.
Mam dokładnie tak samo.
Wolę coś zrobić sama, bo albo się naczekam albo nasłucham jak to się na niczym nie znam. A jak coś mi nie wyjdzie, to wielki foch, że sama śmiałam spróbować, a przecież on wie lepiej. A jak coś mi się uda, to ... nic. Opierdolić zawsze, ale pochwalić nigdy. A już napewno nie przyzna się do błędu.