#v5EVu
Stanęło więc na tym, jacy to jesteśmy biedni i jak to ktoś inny powinien dać.
Zaczęłam sama zarabiać i wtedy słyszałam, że jestem próżna, bo po co mi pieniądze (na własne utrzymanie na studiach), bo przecież mam stypendium socjalne (szalone 300 złotych, umówmy się, że nie da się za to utrzymać w pełni samodzielnie). Przez to, że pracowałam, straciłam i to stypendium. To była tragedia, ciągłe wypominanie. Nieważne, że zarabiałam około tysiąca (co pozwalało mi się utrzymać), ważne, że zaprzepaściłam darmowe pieniądze (które same w sobie były nic nie warte, bo nie dało się za to utrzymać). Nieważne było to, że miałam całkiem fajną, lekką, elastyczną pracę dodatkową, która na studiach dziennych była wybawieniem. Miałam ją rzucić, bo ona straciła na mnie kilka stów dodatku socjalnego.
Zaczęłyśmy się ostro kłócić, a ja zaczęłam tracić do niej resztki szacunku.
Nie była typową „madką”, bo owszem, wyciągała kasę na zasiłek, ale nie wydawała na ciuchy itp., dbała, żebyśmy się uczyli (do przesady co prawda, uzależniła postrzeganie samej siebie przez pryzmat sukcesów dzieci, to było serio chore).
Poszłam swoją drogą, było ciężko, ale teraz jest lepiej. Mam w sobie jakąś pogardę dla niej i jej wyborów. Nigdy nie była dla mnie autorytetem, najlepsze uczucie jakie do niej miałam to współczucie. Nie zamierzam przyznawać, że „no może miała wady, ale mimo wszystko jestem jej wdzięczna”. Ilość czasu i pieniędzy jaką spędziłam na wychodzeniu z emocjonalnego dołka, w jaki mnie wpakowała (rodzeństwo podobnie, to nie jest przypadek), nie pozwala mi przyznać jej jakiejkolwiek racji.
Mam w sobie strasznie dużo gniewu na nią, na stracone lata dzieciństwa, kiedy zaczęłam przejmować rolę dorosłego, mimo że wcale nie było tak źle, jak to przedstawiała. Za to, że nie wiedziałam, że istnieje miłość, która nie jest za coś – ona zawsze była za sukces, za dobre oceny, za siedzenie cicho. Uczyłam się tego sama. Od obcych ludzi, którzy dali mi ciepło i wsparcie, jakiego nie znałam w domu.
Nie umiem wybaczyć i zrozumieć.
rozmnożenie się nie jest żadnym osiągnięciem. Na szacunek nalezy zasłużyć - i nie ma znaczenia, czy dotyczy to osobnika, który zwie się twoim rodzicem, czy kogokolwiek innego
A gdzie był wtedy ojciec? Bo chyba nie żyliście z jednej renty w tyle osób?
"Za to, że nie wiedziałam, że istnieje miłość, która nie jest za coś..."
Jeśli Ci to w jakiś sposób ulży, wiedz, że jest wśród nas wiele osób, które doznały takiej "miłości".
"Nie umiem wybaczyć i zrozumieć."
Zrozumieć można tylko przez dogłębną analizę wnętrza / psychiki / przeszłości Twojej matki. Coś musiało spowodować takie, a nie inne, jej działanie i zachowanie.
Spróbuj. Może znajdziesz przyczyny. Wtedy łatwiej Ci będzie wybaczyć (zrób to dla swojego spokoju). Bo zapomnieć, raczej się nie da.
Pewnie państwo opiekuńczo-socjalne przyczyniło się do tej wyuczonej bezradności.
To zrozum że nie każdy powinien być rodzicem, że każdy ma inne spojrzenie na świat i inaczej chce przeżyć swoje życie. Tak po prostu jest i dziecko nie ma wpływu na to w jakiej rodzinie się rodzi. Nie ma czego wybaczać, takie jest życie i gniew czy żal niczego nie zmieni. Pogódź się z tym że są ludzie którzy mieli dużo lepiej, podobnie jak Ty i dużo gorzej od Ciebie.
Wiesz co, to nie chodzi o to kto miał lepiej a kto gorzej od autorki, tylko o to, że ona mogła doświadczyć tych lepszych rzeczy gdyby tylko jej matka chciała żeby tak było, a nie chciała, bo wolała urządzać cyrki. I okej, niektórzy nie powinni być rodzicami a jednak zostają, tak jak jej matka.
Jedni mają lepiej, inni gorzej, autorka ma swoją osobistą tragedię i jest pogodzona z tym że jej dzieciństwo nie było idealne i zdaje sobie sprawę że mogło być inaczej, gdyby właśnie tylko matka chciała - stąd bardziej ten gniew. Nie chodzi o zmianę stanu rzeczy a po prostu o ten jeden, maleńki szczegół, który w każdym człowieku od zawsze budzi frustracje.
Ale to nie znaczy że autorka chodzi i wylewa się z niej tylko jad na matkę i to jest tylko sensem jej życia, bez przesady żeby kazać jej się z czymś godzić.
Tylko ze jeśli nie zaakceptuje się pewnych rzeczy, na które wpływu nie masz bo już sie wydarzyły to nigdy nie będzie się szczęśliwym. Zawsze z tyłu głowy będzie właśnie też żal czy gniew. Życie nie jest sprawiedliwe, nie było i nie będzie
Czuję się podobnie. Trzymaj się mocno tam i powodzenia Ci życzę.
Nic dziwnego. A co z waszym ojcem?
Nie straciłabyś stypendium z miesiąca na miesiąc, bo dajesz tam przychód za ostatni rok. Dodatkowo nieopodatkowane zleceniówki traktuje się jako dochód utracony, jeśli mowa tu o następnym roku.