#yPgcQ

Sytuacja wydarzyła się w to lato. Pewnego wieczora wracając z pobliskiego sklepu, na parkingu przed blokiem usłyszałem rozpaczliwe miauczenie. Przeszedłem się po parkingu i pod jednym z samochodów siedział kilkumiesięczny, wychudzony kotek. Miał ładne, białe, zadbane futerko i ciemny ogonek. Nie wiem, czy komuś uciekł, czy ktoś go wyrzucił, w każdym razie zrobiło mi się go bardzo szkoda. Gdy podszedłem bliżej, od razu zaczął uciekać. Jako że w domu sam mam kota, postanowiłem, że przyniosę mu chociaż trochę kociego jedzenia. Zostawiłem mu trochę karmy na sreberku i odszedłem parę kroków, a kotek niepewnie podszedł do karmy i po chwili ją całą zjadł, znikając między samochodami.

Następnego dnia rano, wychodząc do pracy już go nie widziałem, ale zostawiłem na parkingu trochę kociego żarcia, na wypadek gdyby wrócił. Po dwóch dniach znowu usłyszałem jego miauczenie, więc znowu przyniosłem mu trochę karmy. Kotek wyraźnie bał się ludzi, przed każdym uciekał, dlatego zostawiałem mu po prostu karmę i nie próbowałem go na siłę łapać.

Trwało to jakieś dwa, może trzy tygodnie, praktycznie codziennie się "spotykaliśmy", karmiłem go, a po paru dniach zaczął mnie rozpoznawać i wręcz czekać na mnie. Nawet zaczął coraz śmielej do mnie podchodzić, dawał się głaskać, czasem mnie lekko ugryzł dla zabawy.

Bardzo chciałem go zabrać do domu, ale moja mama się nie zgodziła - miała rację, mamy dużego kota, który jest "królem" naszego domu, i po prostu baliśmy się, że nie zniesie intruza na swoim terenie i zrobi małemu krzywdę.

No ale coś trzeba było zrobić. Moja dziewczyna znalazła w internecie adres fundacji, która zajmuje się zabieraniem małych zwierząt z ulicy i szukaniem dla nich domu.
Tego dnia postanowiliśmy, że zadzwonimy do tej fundacji i poszukają dla kotka schronienia. Baliśmy się, że może nie przeżyć zbyt długo sam na ulicy. Spotkaliśmy go, nakarmiliśmy, pogłaskaliśmy, nawet zrobiliśmy mu kilka zdjęć, po czym poszliśmy do mnie, aby zadzwonić. Już mieliśmy wykręcać numer, ale dziewczyna powiedziała żebym sprawdził, czy kotek dalej jest gdzieś na parkingu. Przez okno widziałem jak wyleguje się na parkingu, jednak coś mnie zaniepokoiło. Wokół niego zebrało się trochę ludzi, jakiś pan nawet go "głaskał", co wydało mi się dziwne, ponieważ kotek uciekał przed wszystkimi poza mną. I dopiero wtedy to do mnie trafiło. Zobaczyłem wokół niego kałużę krwi, a kot w ogóle się nie ruszał. Został przejechany przez samochód. Byłem w szoku. Dopiero co go karmiłem i głaskałem, miałem znaleźć mu dom... I nagle nie ma po co już szukać.

Piszę to wyznanie po to, abyście nie zwlekali z pomocą takim zwierzakom - istnieją fundacje czy organizacje które zajmują się bezdomnymi, małymi zwierzętami. Gdybyście widzieli zwierzę w potrzebie - zadzwońcie. Ja do dziś żałuję, że nie zdążyłem.
Ellaela Odpowiedz

szkoda mi tego kotka :(

KierowcaTrucka

Aż mi się przypomniało jak takiego jednego rozjechałem w lato.
Wyglądał gorzej niż "rozjechany-kot-naleśnik", flaki na wierzchu i te sprawy. Wziąłem łopatę (wożę ją na pace pick-up'a), zeskrobałem co się dało, truchło do worka i heja, jedziemy do lasu, wykopałem dół i zakopałem zwierzaka, paciorek odmówiłem i pojechałem do domu.

xXlostXx

Mi też :(

czarnykot Odpowiedz

W takich sytuacjach trzeba zabezpieczyc kota. Niestety fundacja nie przyjedzie tak odrazu na telefon, a najlpeiej się z nimi skontaktowac i samemu go do nich zawieźć.

AnonimowaKosem Odpowiedz

Humor stracony na cały dzień :(

PiotrSawicki

Noo dokładnie. Nie zdążył przytyć i nie ma smalczyku :(

Koperek

Humor stracony na całe życie. ..

HarrisonSoloJones Odpowiedz

Kurcze, liczylam na happy end, że kotek znajdzie nowy dom i wszystko będzie dobrze. No cóż, szkoda biedaczka :(

BogaNiMa Odpowiedz

Rozpłakałem się :'(

Eller Odpowiedz

Ale pezynajmniej zareagowałeś, to się liczy.

Ruby91 Odpowiedz

Od kiedy sama mam kota strasznie dotykają mnie takie historie...

Aliccjaa

Mnie tez, jeszcze moja kicia leży koło mnie i niewyobrażam jakby było, gdyby nie było tych kilku kilogramów radości

annakarenina Odpowiedz

:'( :'( szkoda

karlikowa Odpowiedz

Ojej biedak. :(

GoMiNam Odpowiedz

Najgorsze jest to, że niektórzy kierowcy z premedytacją przyspieszają, aby zabić zwierzę. Nie wiem jak było w tym przypadku, ale... Jakoś tak obawiam się najgorszego, czyli kierowcy, któremu frajdę przynosi wciśnięcie gazu do dechy i przejechanie zwierzaka.

Z pół roku temu bodajże, niedaleko mnie... ktoś zabił dzika tym sposobem. Leżał dwa dni, zanim przyjechały odpowiednie służby.

ToTylkoJa90

Ciężko mi uwierzyć w to, że ktoś celowo uderzyłby w dzika. Nie chodzi mi o ludzką moralność, bo wiem, że niektórzy jej nie mają, lecz o to jakie szkody wyrządza potrącenie takiego zwierzaka.

GoMiNam

@ToTylkoJa90, bardziej chodziło mi o to, że jak walnął, to go zabił. To z jaką prędkością kierowca musiał jechać, aby zabić TAKIE zwierzę? Dla mnie to nadal jest nie do pojęcia, jaką prędkość by trzeba rozwinąć, aby nie móc zwolnić w jakimś tam stopniu i żeby zabić dzika, który przecież jak zwykły kot domowy nie wygląda?
Biorąc pod uwagę fakt, że to przy trasie, gdzie liczbę pojazdów większych niż samochody osobowe / autobusy typu PKS nie ma.

ToTylkoJa90

To już nic nie rozumiem, bo wyżej napisałaś, że ktoś celowo się rozpędził, żeby uderzyć w tego dzika.

A odpowiadając na Twoje pytanie, to wystarczy jechać głupie 90. Mój wujek miał kiedyś taką sytuację. Był środek nocy, znienacka wyszło stado dzików i usiłował jakoś je wyminąć. Niestety uderzył jednego. Nie ma co się doszukiwać bestialstwa w każdym takim przypadku.

Aliccjaa

Tak swoją drogą to są sytuacje i zwierzęta, gdzie należy wcisnąć gaz do podłogi np przy łosiu, wtedy zwierze się podcina i jest większa szansa ze nam nie wpadnie przez przednia szybę do kabiny, a przeleci nad nią

Zobacz więcej komentarzy (15)
Dodaj anonimowe wyznanie