Mieszkam na Śląsku, około 20 minut drogi od Czech. I opowiem wam pewną historię, która przydarzyła mi się 3 lata temu.
Były to wakacje, więc postanowiliśmy ze znajomymi pójść na dobrą imprezę. Impreza miała rozpocząć się w piątek, a zakończyć w niedzielę, czyli z grubej rury. Mój 19-letni wówczas łeb nie był zbyt mocny, ale zbliżały się moje urodziny, więc dałem się namówić na kieliszek. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden...
I wiele więcej nie pamiętam. Wlałem w siebie chyba z 1,5 litra czeskiej wódki.
Następne co pamiętam, to pobudka o 9 rano w poniedziałek. Obudził mnie kierowca autokaru i poinformował, że dotarliśmy na miejsce. Ale dlaczego to było k*rwa Wilno, to ja do teraz nie mam pojęcia.
Po wyjaśnieniu sprawy kierowca zaoferował, że gdy będzie wracał, weźmie mnie ze sobą do Katowic. I koniec końców wróciłem w środę do domu.
Mama do teraz myśli, że spałem u kolegi.
Mieszkałem w niedużej miejscowości nadmorskiej. Wiadomo, latem nadjeżdża masa turystów, ale tak ogólnie miejscowi są raczej małą społecznością i każdy każdego zna.
Historia ta działa się dobrych paręnaście lat temu. W wakacje postanowiłem znaleźć sobie pracę i dostałem robotę w sklepiku wielobranżowym. Pewnego dnia siedziałem sobie na kasie, a do sklepu wszedł dres-koksu, wielki, umięśniony, z groźnym wyrazem twarzy. Wziął sporo alkoholu, fajeczki i tak dalej. Kasowałem go sobie spokojnie, on pakował rzeczy do torby, a kiedy skończyłem, to jakiś pieniążek spadł mi na ziemię. Schyliłem się, żeby go podnieść, a dresu bierze zakupy i wychodzi. Bez płacenia. Na paragonie prawie 50 złotych, a śmiejcie się lub nie, ale wydawało mi się to wtedy ogromem kasy. Ale za takim koksem wcale nie chciało mi się biec, no to co zrobić. Technika wtedy taka rozwinięta nie była, więc żadne kamery nie nagrały zajścia. Odłożyłem na bok rachunek, żeby później wyspowiadać się szefostwu i pracowałem dalej.
Po jakimś czasie wpadli starsi koledzy z technikum razem z jakimiś dziewczynami, coś tam się pośmiali, że zamiast pić piwo, to robię w wakacje i stanęli koło gazetek, żeby z wypiekami na twarzy popodziwiać gołe panienki (taka dziwna metoda na podryw). Oni śmiech, ja wpadłem w jeszcze większe przygnębienie... a tu nagle wraca dresu. Autorytet jego mięśni i masy wywarł widoczne wrażenie na kolegach, których śmiechy nieco przycichły. A koleś podchodzi do mnie i gada:
- Te, bo ja ci kasę wiszę nie...?
- No.. tak.
- Urwa no, sorry, zapomniałem, ile to było?
- 46,70.
- A to masz pięć dych. A na psy nie dzwoniłeś?
- No... nie.
- To dobrze młody, dobrze, *tutaj wstaw niepochlebny komentarz o policji*.
I po tej wymianie zdań dresu wyszedł. Na początku nawet nie wychwyciłem tego "mafijnego" akcentu naszej rozmowy, ale zerknąłem na kolegów, a oni patrzyli na mnie z mieszanką szacunku i przerażenia.
I, cholera, nie wiem, jak to się stało, ale poszła wielka plotka na całe miasto, że zadaję się z jakimiś gangsterami. Plotka nawet doszła do mojej matki, która uśmiała się z tego przednio.
Nigdy nie zaprzeczyłem, dobrze się czułem jako mafiozo. Nawet dzisiaj, jak wracam do domu, mam wrażenie, że ludzie łypią na mnie w dziwny sposób.
Tak że koleżkowie, jak to czytacie to już wiecie, że Roman jednak nie jest gangsterem ;)
Będąc studentem, miałem różne dziwne pomysły. A tak się złożyło, że na moim roku sporo było takich dziwaków jak ja. Nasza kreatywność udzielała się w różnych momentach. Jednak największą radość mieliśmy na wykładach.
Za każdym razem, gdy wykładowca puszczał w obieg listę obecnych, na której każdy z nas musiał się podpisać, w studentach rodziła się chęć do głupawych żartów.
I tak też niektórzy z nas dodawali do listy jakichś "nieproszonych gości". Najczęściej robiliśmy to tematycznie. Jak ktoś wpisał Jezusa Chrystusa, to zaraz na liście pojawiali się też apostołowie, Piłat, Łazarz i Maria Magdalena. Przerobiliśmy trylogię Sienkiewicza, "Krzyżaków" (Jagienka siedziała koło Danusi!), a nawet komiksy o Kajku i Kokoszu. Wyobraźcie sobie minę wykładowcy, gdy wyczytując nazwiska studentów, trafia na kasztelana Mirmiła czy smoka Milusia... Prawdziwe jaja zaczęły się, gdy do naszej grupy dołączył chłopak nazywający się... Michał Anioł! Wówczas na warsztat poszli najzacniejsi przedstawiciele włoskiego renesansu. Zanim więc wykładowca doszedł do pana Anioła, musiał przebić się przez ekipę takich celebrytów, jak Andrea del Brescianino, Leonardo da Vinci, Giovanni Bellini, Rafael Santi. Czasem na wykład wpadał tez szczur Splinter...
Zazwyczaj w połowie wyczytywania tych nazwisk profesor dawał sobie spokój i wykreślał wszystkich renesansowych gości. Łącznie z nieszczęsnym Michałem Aniołem, który notorycznie musiał latać za naszą profesorską kadrą, aby wyjaśnić, że był obecny na każdym wykładzie, ale w wyniku czystek włoskich artystów został wykreślony z listy studentów.
Aniele, jak to czytasz, to wiedz, że naprawdę szczerze nas bawiły żarty Twoim kosztem :D
W liceum (profil matematyczny) miałem takiego strasznego profesorka z matmy. Cisza na lekcjach zupełna, a zadania domowe w ilościach hurtowych. W końcu zacząłem mieć koszmary – lato, wakacje, rzeczka, kąpielisko, znajomy teren, kilka osób z klasy się pluska, a tu na drodze pojawia się ON, oczywiście w pełnym garniaku mimo upału i z nierozłączną teczką pod pachą. Podchodzi i wyciąga z teczki gruby plik kartek: „Zróbcie te zadania na jutro”. I przebudzenie – przerażony, spocony tak, że ciuchy można wyżymać.
Nigdy nie miałem tak strasznych koszmarów jak wtedy.
Moja mama walczy. Walczy całe życie.
W szkole podstawowej moja prababka od strony dziadka była dyrektorką. Nie wiem dlaczego, ale nie przyznawała się do swoich jedynych wnuków, a przez swoje stanowisko wszyscy nauczyciele gnębili moją mamę i wujków (za wyjątkiem jednej cudownej nauczycielki, która uczyła też mnie).
Dziadek nigdy nie pił, ale z niewiadomego powodu bił swoją żonę i dzieci. Wyprowadzili się do rodziców babci, można powiedzieć, że dzięki chorobie pradziadków.
Za poradą koleżanki mama poszła na pielęgniarstwo – koleżanka szybko zrezygnowała, a mama musiała zostać. Jeszcze chodziła do szkoły, do której miała zły dojazd (nawet jak na tamte lata). Jej ciotka, która w mieszka w mieście z tą szkołą, powiedziała, że może u niej zamieszkać, ale prośby nie spełniła.
W pracy zawsze znalazł się ktoś na wyższym stanowisku, kto ją gnębił, za SWOJĄ niekompetencję, chociaż mama jest bardzo dobra w swoim zawodzie i naprawdę nie można jej nic zarzucić.
Jej bracia się przeciwko niej obrócili.
Rodzina mojego ojca go wykorzystuje, co odbija na mnie i rodzeństwu. Mama o nas walczy. Bo ze względu na to, że nie mają szacunku do mojego ojca, to matką też chcą pogardzać i wykorzystywać. Ale ona się nie daje.
Moja mama całe życie walczy i powoli traci siły. Jak są tu osoby wierzące, to proszę o modlitwę w jej intencji. A reszta niech postara się, aby nikt z waszego otoczenia nie musiał tak cierpieć.
Czuję się oszukana i zlekceważona.
Mam o rok starszą siostrę, która ma obecnie syna i córkę. Dzieci w wieku szkolnym, siostra nie pracuje. Szwagier dobrze zarabia i tak ustalili między sobą, ich sprawa. Gdy siostra urodziła pierwsze dziecko, to po pracy codziennie do niej wpadałam, by choć trochę ją odciążyć, przy drugim tak samo. Nie wypominam, sama chciałam pomóc, np. wyszłam na dwie godzinki z dziećmi na plac zabaw, by ona mogła się przespać. Co ważne, od czasu jej pierwszej ciąży do dziś przychodzi do siostry domu co dwa dni pani do sprzątania.
Chcę ukazać anonimowym, że moja siostra miała i ma pomóc. Obecnie mając dzieci w szkole, panią do sprzątania i nie pracując, ma sporo wolnego czasu. A ja dwa miesiące temu urodziłam pierwsze dziecko. Mąż pomaga jak może, ale pracuje i musi się wyspać, ponieważ pracuje jako kierowca. Poprosiłam siostrę, by wpadła do mnie na godzinę, gdy jej dzieci są w szkole, by przypilnowała mi córkę, a ja wezmę prysznic i zwyczajnie z nią pogadam, odstresuję się. A ona nie ma czasu... I tak od mojego porodu. Jeszcze nie widziała mojego dziecka, raz szwagier wpadł na parę minut z siostrzeńcami i prezentem.
Siostra mnie zawiodła, myślę, że boi się, że poproszę o pomoc przy dziecku. Choć chętnie bym skorzystała z pomocy jakiejkolwiek, to zwyczajnie mi przykro. Niby normalnie rozmawia ze mną przez telefon, ale tylko o sobie – że syn dostał trójkę z matematyki, że wyjeżdżają na weekend – a gdy ja chcę coś wtrącić o sobie, to albo mnie zagaduje, albo powie „no, no” i koniec.
Nie wiem co mam robić, mój mąż twierdzi, że nie powinnam się przejmować i dać sobie spokój. Ale to moja siostra i nie rozumiem tego. Jestem też, przyznaję, trochę zazdrosna, że siostra żyje na wysokim poziomie, a ja nie, ale nigdy tego głośno nie powiedziałam nikomu i nie powiem. Przykro mi, że ona korzystała z mojej pomocy codziennie przez ponad trzy lata i już o tym zapomniała, a mojego dziecka jeszcze nie poznała.
Już nic nie rozumiem.
Czy tylko ja tak mam, że kiedy jestem zamknięta w publicznej toalecie i ktoś intensywnie szarpie za drzwi, pokazuję w jego stronę środkowy palec, którego nie może widzieć?
Moja babcia ma najlepsze poczucie humoru.
W rocznicę śmierci mojego dziadka lokalny zakład pogrzebowy wysłał mojej babci miłą kartkę z wierszykiem i podziękowaniem za wybranie ich usług.
– To bardzo miłe z ich z strony, babciu, nie sądzisz? – spytałem.
– Oni pragną jedynie mojego ciała! – odparła babcia, puszczając mi oczko.
Mam 17 lat. Dopiero w tym wieku nauczyłem się jeździć na rowerze, coś pięknego.
Mój mąż od zawsze był dobrze zbudowany.
Od pewnego czasu w ogóle o siebie nie dba, tylko siedzi i je. Muszę mu zakładać skarpetki. Jest tak otyły, że nie mieści się w kabinie prysznicowej...
Dodaj anonimowe wyznanie