#CKCPX
Zaprzyjaźniłam się z "Jankiem", kiedy zaczęłam liceum. Dość szybko poznałam jego rodziców i rodzeństwo. Sama pochodzę z może nie patologicznej, ale dość dysfunkcyjnej rodziny. Mama ma problem z alkoholem, zresztą i tak niemal nigdy nie ma jej w domu. Tata po powrocie z pracy zwykle od razu idzie spać albo grać i tak naprawdę mam z nim zerowy kontakt. Odkąd pamiętam wychowywałam się praktycznie sama; wcześniej była jeszcze babcia, ale umarła. To w rodzinie Janka pierwszy raz zobaczyłam, że rodzice mogą troszczyć się o dzieci i - w miarę jak moja znajomość z ich synem stawała się coraz bliższa - z czasem zaczęli mnie traktować niemal jak własne dziecko.
To jego mama, nie moja, pomogła mi wybrać sukienkę i przyszykować się na studniówkę; to z nią mogę przegadać długie godziny o tak naprawdę niczym. To z jego tatą, nie z moim, mam wspólne zainteresowania i zbliżony gust muzyczny. To jego siostra podpowiadała mi, jak znaleźć pierwszą pracę. Mogę im zaufać, wiem, że w przeciwieństwie do moich rodziców będą mieli czas i chęci by mnie wysłuchać i w miarę możliwości pomóc. To podłe z mojej strony, ale kocham ich bardziej niż moją rodzinę.
Krótko po maturach Janek oznajmił, że mnie kocha i spytał, czy nie chcę się z nim spotykać. Od początku wiedziałam, że nic do niego nie czuję w "ten" sposób, ale też wiedziałam, że nie damy rady wrócić do wcześniejszego bycia przyjaciółmi, jeśli mu odmówię. Wiedziałam, że to oznaczałoby utratę jego rodziny. Doszłam do wniosku, że może jeszcze zaiskrzy - i się zgodziłam. Nigdy nie zaiskrzyło.
I tak to się ciągnie od niemal dziesięciu lat. Za kilka miesięcy bierzemy ślub. Nie kocham Janka, ale - jakkolwiek to brzmi - jestem do niego przywiązana. Troszczę się o niego, szanuję, wspieram. Nie muszę nawet udawać, naprawdę zależy mi na jego dobru. Tylko z seksem mam problem, bo czuję się, jakbym spała z własnym bratem, ale i do tego można przywyknąć. Nigdy nawet nie pomyślałam o zdradzeniu go - mogę być złym człowiekiem, ale niektórych rzeczy się nie robi.
Nadal mam moją "zastępczą rodzinę", coweekendowe wspólne obiady, wyjścia, kogoś, do kogo w każdej chwili mogę zadzwonić i kto może zadzwonić do mnie. Mam nadzieję, że tak już będzie zawsze - ja stworzę ich synowi dobry dom, a oni za to pozwolą mi udawać, że jestem ich córką i siostrą.
Miłość to nie tylko "motyle w brzuchu" i seks, ale też właśnie troska, szacunek i wsparcie. Myślę, że niczego złego nie robisz.
Nie tylko jemu wyrządza krzywdę, ale samej sobie także. Wieczne udawanie byle mogła poudawać, że ma dobrą rodzinę jest niezdrowe.
„Tylko z seksem mam problem, bo czuję się, jakbym spała z własnym bratem, ale i do tego można przywyknąć”- ona jest zdesperowana, nawet spać z nim nie może, ale się przymusza.
Myślisz, że on byłby zadowolony, że te wszystkie lata zmarnował na kogoś kto go oszukuje i zmusza do seksu z nim? Jakbyś się czuł gdyby twoja dziewczyna wyznała ci, że seks z tobą jest okropny, ale można przywyknąć. Seks i związek to nie jest coś do czego można przywykać.
Miłość jest matczyna, braterska, romantyczna itd. Ona czuje miłość braterską. I to obrzydliwe, że udaje przed nim.
Większość to tu popier .... liło zdrowo. Przecież lepiej żyć " w prawdzie" na śmietniku emocjonalnym, niż tam, gdzie wszystkim dobrze, ale nie do końca są ze sobą szczerzy. Dziewczyna jedyne, co powinna zrobić to bardzo dyplomatycznie wybadać uczucia chłopaka wobec siebie - bo krzywdę mogłaby mu zrobić właśnie odchodząc - o tym jakoś nikt z was bezkompromisowych nie myśli. Dopiero potem podjąć decyzję o ewentualnym odejściu. Tyle, że odejście absolutnie nie gwarantuje jej, że znajdzie sobie kogoś, w kim zakocha się z wzajemnością. Gdy nie znajdzie - będzie sobie do końca życia wyrzucać, dlaczego odeszła od kogoś, kto ją kochał.
Niejednokrotnie przyjaźń więcej znaczy niż miłość. Zresztą są różne rodzaje miłości.
Dziewczyna ma poważne problemy psychiczne przez "porzucenie" przez rodziców, a wy ją po główce głaszczecie i pochwalacie oszukiwanie tego faceta.
Ona woli mieć udawanych rodziców niż własną, szczęśliwą rodzinę z kimś kogo by kochała i każdy uważa, ze to zupełnie normalne?
Anonimowi zbyt często są na tak, gdy chodzi o oszukiwanie partnera i kręcenie. Sama napisała, że chciałaby chociaż „udawać, że jest ich córką i siostrą”. Ona z nim jest nie dlatego, że jest dobry, a dlatego, że ma dobrą rodzinę. Gdyby nie rodzina jak sama pisze porzuciłaby go.
Przez tysiąclecia tak wyglądały małżeństwa. Taka była rzeczywistość. Była wzajemna troska, szacunek, przywiązanie, przyjaźń. Ona nie jest dla niego toksyczna, wręcz przeciwnie dogadują się i od 10 lat są razem. I na tych fundamentach można na prawdę można zbudować rodzinę.
Dlatego proszę przestań oglądać komedie romantyczne i spójrz na życie trochę realniej.
Ciomek, patrz na mój poprzedni komentarz. Jeżeli zmuszanie się do seksu i związku z desperacji to dla ciebie realia, a związek z miłości to komedie romantyczne to współczuję. I żyję w filmie😎
"Przez tysiąclecia tak wyglądały małżeństwa"... Spoko, wroćmy do średniowiecza. Jaka tam miłość? Dla korzyści się jest w związku. Pewnie uważasz, że posag miała wystarczający xD
biegusiem na terapie
To, że nie jesteś w Janku zakochana nie znaczy, że go nie kochasz. Ludzie bardzo często mylą fascynacje, namiętność i motylki w brzuchu z miłością. A gdy ta pierwsza faza, zakochania, mija, uważają, że minęła miłość 🤷
@Eldingar Bzdury pleciesz, autorka napisała przecież że pierwszej fazy nigdy nie było...
Czytaj ze zrozumieniem, boki. Nie twierdzę że była, tylko że ludzie często mylą ją z miłością.
No tak - kocha go miłością siostrzaną.
Tu wracamy do podstawowej kwestii, którą zawsze w takiej sytuacji przytaczam: Wiadomo, że wraz z mężem w pakiecie otrzymujesz jego rodzinę. Nie ważne czy Ci z nimi dobrze czy źle, bo różnie bywa, w twoim przypadku dobrze. To jemu masz zamia ślubować "I nie opuszczę Cię aż do śmierci". Jak to górnolotnie brzmi - "aż do śmierci". W praktyce przed Tobą jakieś 50 lat życia z nim - może 10 lat więcej lub mniej, tak statystycznie. Znacie się 10 lat, więc przemnóż sobie to *5 i zadaj sobie pytanie: Czy ja z tym człowiekiem tyle wytrzymam? Czy ja chcę przez następne 50 lat budzić się obok niego, robić mu śniadania i obiady, albo on mi, prać jego ciuchy albo on twoje, znosić jego humory albo złe samopoczucie, spędzać z nim wieczory, weekendy, jeździć na wakcje, ale też właśnie uprawiać seks itd.?
W swoim życiu spotykałem różne dziewczyny. Niektóre wydawały się naprawdę zajebiste, inne pociągały swoim szalonym życiem. Czasem się zastanawiam czy to był dobry wybór. Czy któraś z tych innych nie byłaby lepsza? Czy gdybym podjął w życiu inne decyzje to czy wszystko by się nie potoczyło inaczej? I szybko wtedy dochodzę do wniosku, że tak, to był dobry wybór. Bo świetnie się rozumiemy i potrafimy być dla siebie wsparciem w codziennym życiu i o ile któremuś z nas nie odwali kompletnie na jakimś etapie, to wszystko może się dalej kręcić w jak najlepszym porządku przez następne 50 lat i dłużej.
Już dawno nauczyłam się, że czasem warto zostawić coś tak jak jest jeżeli dobrze funkcjonuje. W tym układzie nie ma pokrzywdzonych, każdy otrzymuje coś czego potrzebuje. Autorko, jak będziesz mieć taką potrzebę to idź na terapię. Jednak nie będę doradzać Ci byś porzuciła życię na które pracowałaś od wielu lat. Choć warto byś poukładała swoje uczucia ;)
"Troszczę się o niego, szanuję, wspieram. Nie muszę nawet udawać, naprawdę zależy mi na jego dobru". Nie brzmi na patologię.
Oboje są do siebie przywiązani. Żyją razem dobrze więc czemu rzucać wszystko dla mżonki o motylkach w brzuchu? Po rozstaniu za równo on będzie pokrzywdzony bo straci ukochaną z którą jest 10 lat, a ona straci rodzinę i stabilizację. To nie zawsze musi być miłość by związek był dobry.
Uważam, że postępujesz podle. Oklamujesz "Janka" i jego rodzinę, traktujesz narzeczonego jak koło ratunkowe, bo nie trafił się nikt lepszy. Tak jak każdy, Janek zasługuje na kogoś, kto go będzie naprawdę kochał. Pomyślałaś kiedyś o tym ile osób krzywdzisz?
Moj najlepszy przyjaciel był kiedyś w sytuacji twojego faceta. Tez poznal lata temu dziewczynę, zadurzył się - wydawała się w porządku, więc wszyscy cieszyliśmy się jego szczęściem i dopingowaliśmy, żeby im wyszło. Pocieszaliśmy zaś, kiedy jego ukochana związała się z innym. Ostatecznie tamten ją rzucił, a ona po jakimś czasie związała się z naszym przyjacielem. Happyend, co nie? Tylko że nie do końca. Niedawno przyszedł do mnie, cały roztrzęsiony i rozgoryczony, i wiesz co mówi? Że w trakcie kłótni wyznała mu, że tak naprawdę nigdy go nie kochała, ale była przy nim "bezpieczna", że go okłamywała i musiała się zmuszać do stosunkow z nim. Ale bała się, że już nikogo nie znajdzie, a jeśli juz, to trafi jej się co najwyżej jakiś patologiczny egzemplarz. On z kolei miał dobrą pracę z własne mieszkanie, a ona mogła uciec od rodziny, z którą się nie dogadywała.
Widzieliśmy, jak się po tym załamuje i gaśnie. Niby nadal trwa w tym małżeństwie, ale to już nie jest ten sam człowiek. I gdy czytam twoje wyznanie, mam przed oczami wzrok przyjaciela, i nie mogę zdzierżyć takiej osoby jak ty.
Cytując klasyka "W dupach wam się poprzewracałao od tego dobrobytu". Ale tak naprawde boisz się ze mozesz to wszystko stracic, co z twoja przeszlościa jest w pełni zrozumiałe. Albo skrycie uważasz, ze na to nie zasługujesz, chcesz się wycofac by znowu nie cierpiec. Moja rada, zostaw tak jak jest, nie polepszaj.
Może po prostu nie umiesz kochać lub nie wiesz co to za uczucie skoro rodzice ci tego nie pokazali...