W podstawówce uczył nas pewien ksiądz. Ogólnie bardzo miły człowiek, miał podejście do dzieci i często pomagał biednym. W tym samym czasie mama mojej koleżanki była w ciąży. Niestety dziecko urodziło się niepełnosprawne. Na jednej z lekcji religii moja koleżanka spytała się księdza, dlaczego niewinne dzieci rodzą się chore, skoro Bóg jest taki miłosierny. Ksiądz zaczął tłumaczyć, że to wszystko wina rodziców, że nie wierzyli w Boga i nie chodzili do kościoła, a to jest ich kara. Powiedział również, że często takie dziecko jest wynikiem zdrady matki i dlatego ojcowie odchodzą od kobiety, kiedy dziecko urodzi się chore. Podsumowując – niepełnosprawne dziecko jest pokutą dla rodziców i „błogosławieństwem” od Boga, ponieważ teraz mogą docenić życie i nawrócić się na dobrą drogę.
Tutaj dodam, że rodzice owej koleżanki to cudowni ludzie, każdemu pomagają, choć sami nie mają dużo pieniędzy. Całe życie ciężko pracowali, żeby zapewnić siódemce (!) swoich dzieci dobre życie.
Nie wiem, czy to co faktycznie powiedział ksiądz jest powszechnie nauczane w Kościele, ale od tamtego zdarzenia bardziej sceptycznie podchodzę do tematu wiary. Nie znaczy to, że nie wierzę w Boga, ale mam mniejszy szacunek do księży. Wiem, że wielu jest dobrych księży z powołania, ale niektórzy po prostu zachowują się jak fanatycy. Na koniec nadal w sumie nie rozumiem, dlaczego ludzie rodzą się niepełnosprawni, skoro Bóg jest miłosierny i tak bardzo wszystkich „kocha”...
Dodaj anonimowe wyznanie
Gdyby się uprzeć to ja też jestem niepełnosprawna, bo mam lekki autyzm. Czy traktuję to jak karę? Raczej nie. Owszem, moje życie jest trudniejsze na pewnych płaszczyznach, ale dostrzegam rzeczy, których inni nie widzą. Może z innymi niepełnosprawnościami jest podobnie.
Nie no to jest już szczyt... Nie jesteś niepełnosprawna. Ty masz lekki autyzm. Nie porównuj swojej przypadłości do ludzi, którzy każdego dnia cierpią ogromny ból z powodu wrodzonych chorób. Nie porównuj się do osób, które są przykute do łóżka i są w 100% zależne od innych.
Masz orzeczenie o niepełnosprawności? Nie? To przestań pisać głupoty, że "też jestem niepełnosprawna".
Dlatego napisałam, że "gdyby się uprzeć". Ja zdaję sobie sprawę, że moja przypadłość to nie to samo, co nieznośne, fizyczne cierpienie.
Więc dlaczego się wypowiadasz, jakbyś była osobą niepełnosprawną? Nie jesteś, nie przypisuj więc sobie prawa do wypowiedzi, jako osoba niepełnosprawna.
Sam jestem osobą niepełnosprawną, w życiu dużo się wycierpiałem i wiele zabiegów przeżyłem. Uwierz mi, że ból na który pomaga tylko duża dawka morfiny ciężko uznać za "dostrzeganie rzeczy, których inni nie widzą".
Doświadczałam kiedyś takiego bólu i doprowadził on u mnie do prób samobójczych. W przeciwieństwie do Ciebie nie miałam diagnozy, a więc także środków przeciwbólowych. To trudne doświadczenie pozwoliło mi chociażby dostrzec ignorancję lekarzy, obojętność ludzi na cierpienie, ich niezrozumienie, że nie mogę studiować ani pracować.
No i co to zmienia? Nie jesteś osobą niepełnosprawną i tyle. Nie masz prawa wypowiadać się jako osoba niepełnosprawna. To tak jakbym ja się wypowiadał jako autystyk, tylko dlatego, że jestem introwertykiem.
Wypadałoby przeprosić i przestać się podpinać do osób niepełnosprawnych.
Możesz tego nie uznawać za niepełnosprawność, ale prace naukowe i strony internetowe o zdrowiu psychicznym twierdzą inaczej. Zwróć też uwagę na to, że są różne stopnie niepełnosprawności.
W Polsce osoba niepełnosprawna to taka, która ma orzeczenie o niepełnosprawności. I także są 3 stopnie: lekki, umiarkowany i znaczny. Jaki ty masz w takim razie? I nie, nie stwierdzony samodzielnie, a na dokumencie.
Jeśli nie masz takiego dokumentu NIE JESTEŚ NIEPELNOSPRAWNA. Proste?
Tak się składa, że czekam na komisję z innego powodu niż opisywany tutaj (rozwalony staw skokowy). Oficjalnie nie jestem więc niepełnosprawna, ale w praktyce muszę codziennie funkcjonować z tym stawem i mam ograniczenia z nim związane. Brzmi jak niepełnosprawność.
Brzmi jak niepełnosprawność... A jak kogoś boli ręką i nie może nią chwilowo ruszać, to też jest niepełnosprawny?
Nie jesteś osobą niepełnosprawną i ja jako osoba niepełnosprawna że znacznym stopniem proszę cię byś nie wypowiadała się za osoby niepełnosprawne. Uszanujesz to?
Nie uszanuję tego. Nie musisz czytać moich komentarzy i odpowiadać na nie, jeśli Cię one w jakiś sposób denerwują.
Wiara Chrześcijańska od zawsze ma problem z istnieniem cierpienia i śmierci: z jednej strony (słusznie) kojarzy nam się to z czymś złym i geneza tego jest (według Biblii) ewidentnie zła - szatan. Jednak z drugiej strony mamy Jezusa który cierpiał i umarł na krzyżu, przez co zmienił podejście do cierpienia i śmierci: same w sobie już nie są złe, bo mogą prowadzić do nieskończonego dobra.
Sam nie dam rady wyjaśnić wszystkiego, bo mimo prób ostatnich 2 tysięcy lat nawet najwięksi myśliciele chrześcijańscy nie dali rady (a ja nie jestem od nich lepszy). Ale mogę przekazać jedynie czym ja się kieruję w życiu:
Bóg stworzył niebo i ziemię i były to pełne dobra byty. Zło przyszło przez szatana i grzech pierworodny. Cierpienie i śmierć dopiero wtedy się pojawiło w tej formie którą obserwujemy. Są one konkretną konsekwencją konkretnych działań.
Co więc ode mnie zależy?
Po pierwsze - jak zareaguje na cierpienie, które mnie spotyka. Czy będę winił wszystkich i wszystko dookoła, czy może przyjmę je i spróbuję zmienić w coś dobrego? (może da się go uniknąć? albo zmniejszyć? a jeśli nie - to może znaleźć okazję do czynienia dobra przy okazji?)
Po drugie - jak postrzegam śmierć? Gdy spotyka moich bliskich ten czas, to zamiast skupiać się na tęsknocie za nimi, to skupiam uwagę na tym, że oni już są w lepszym miejscu (tak wierzę). To na prawdę mi pomaga.
Mądry komentarz. Ja nawet teologicznie rozwiązałam kwestię cierpienia, ale nie chcę się popisywać swoją wiedzą. Nie wiem czy ludzie są gotowi na pewne prawdy.
dewitalizacja, ja bym chętnie przeczytała o Twoim rozwiązaniu.
To napisz na pv.
@dewitalizacja, napisałaś wyznanie o tym, że podsunęłaś komuś swój sposób i szalejesz z niepokoju, bo mógł go zastosować. Po czym chcesz się tym dzielić dalej ze światem i przypadkowymi ludźmi? Wiesz co robisz? Pani życia i śmierci na anonimowych?
Nie chcę się tym z nikim dzielić. Naprawdę! To ostateczna ostateczność, gdy wszystko inne zawiedzie, a jakiś Bogu ducha winny człowiek zwija się w bólach. Najchętniej zrobiłabym sobie lobotomię, by pozbyć się tej wiedzy.
Czyli malasarenka, która jest ciekawa i Dantavo, któremu sama to proponujesz wyżej, to osoby które są na krawędzi i zwijają się w bólach?
Nie dziel się tym, zadbaj sama o siebie w ten sposób. Lobotomia nie wchodzi w grę, ale sama decydujesz, czy ta wiedza pójdzie dalej w świat. To co możesz zrobić, to zachować to dla siebie.
maIasarenka była akurat ciekawa teologicznej kwestii cierpienia, którą rozwiązałam BEZ eutanazji albo skazywania kogoś na życie i cierpienie. Dantavo - tu chyba źle zrozumiałam, odniosłam wrażenie, że to ktoś, kto cierpi nieuleczalny ból i jest zły na świat, ale po dogłębnej analizie komentarzy, wygląda bardziej na osobę, która po prostu miała do czynienia z ciężkim bólem tak jak ja i jakoś z tego wyszła.
Dobrze, przy malasyrenka - moje niedoczytanie, przepraszam. No ale Dantavo? Podtrzymuję swój powyższy komentarz. Nie proponuj ludziom takich rzeczy. Nie zapomnisz, ale co z tym zrobisz, to już Twoja decyzja. Trzymaj się :)
Nie będę proponować. No chyba, że życie zmusi i nie będzie żadnej lepszej drogi.
malasarenka, nie syrenka...
No to ksiądz sam sobie przeczy że jego bóg jest miłosierny skoro karze dziecko za cudze grzechy
A co ma jedno z drugim wspólnego?
Kukis - jest takie państwo, gdzie obowiązuje kara do trzeciego pokolenia i jak dziecko popełni przestępstwo to tak samo do odpowiedzialności są pociągnięci rodzice jak i dziadkowie dziecka.
Ten kraj ro korea północna.
Kara za cudze przewiny nie jest ani sprawiedliwa, ani miłosierna.
Inaczej rzecz ujmując:
Wyobraźmy sobie, że wyrządziłeś mi jakąś wielką krzywdę - mniejsza o to jaką. Miłosierne to byłoby gdybym przebaczył i zapomniał, mimo możliwości zemsty, a nie karał Ciebie, a przy okazji Twoje dzieci, rodziców czy dziadków.
Osobiście zapytałabym takiego księdza, czy uważa karanie dzieci za grzechy ich rodziców za sprawiedliwe. Co to małe, niewinne dziecko ma wspólnego z tym, że rodzice nie chodzili do kościoła? Równie dobrze rodzice mogliby to dziecko oddać i żyć sobie spokojnie dalej (co się często zdarza), a dziecko nadal będzie cierpiało.
Wiem, że czasem ludzie dają tego typu absurdalne odpowiedzi na trudne pytania, bo zwyczajnie lepszych nie mają. Są też tacy, którzy mówią, że to nie Bóg zsyła choroby i cierpienia. Ale jak to, skoro Bóg stworzył cały świat? Choroby nie są jakimś nowym wynalazkiem, który można by zwalić na rozwój cywilizacji, bo w Biblii też występują i to w sporych ilościach. Więc skoro Bóg stworzył wszystko, a do tego zna przebieg życia każdego człowieka, to wie też, że będą rodzić się chore dzieci, niektóre tylko po to, by chwilę pocierpieć i umrzeć. I nieważne z jakiego powodu do tego dopuszcza, ale miłosierny i sprawiedliwy to on nie jest na pewno.
Mam sporo przemyśleń na temat Biblii i Boga, dorastałam w religijnej rodzinie, czytałam dużo Biblii, zadawałam pytania, szukałam odpowiedzi. Niestety wiele z nich nie znalazłam do dziś.
Ogólnie mówienie, że niektóre dzieci to kara mija się z przesłaniem, że dzieci to błogosławieństwo
W ogóle opowiedzialność za grzechy rodziców w kościele jest czymś normalnym. Wszyscy ludzie rodzący się są przecież "skażeni" grzechem pierworodnym, który "zmywa" dopiero chrzest. W kościele długo trwał spór, gdzie nieochrzczone dzieci trafiają.
Religia ogólnie stara się znaleźć bardzo proste odpowiedzi na pytania, które prostych odpowiedzi nie mają. Jednak łatwiej przedstawić ludziom świat czarno-biały.
Niby racja, ale ja widzę różnicę pomiędzy bycie skażonym grzechem, a bycie skażonym ciężkimi chorobami, upośledzeniami, niepełnosprawnościami. To pierwsze jest kwestią wiary, to drugie jest jak najbardziej prawdziwe. Według mnie, jako agnostyczki, świadczy to o tym, że jeśli Bóg istnieje, nie jest on wcale tak dobrą, miłosierną i sprawiedliwą postacią, jak przedstawiają to religie.
Oczywiście, że jest różnica. Wyobraź sobie jednak parę, która jest bardzo religijna. Takiej parze umiera dziecko zaraz po porodzie, nie było czasu na chrzest. I taka para jeszcze do niedawna słyszała, że ich dziecko nie pójdzie dor raju, tylko Bóg skazał je na pobyt w części piekła przeznaczonej dla nieochrzczonych dzieci. To jest naprawdę niesamowity poziom okrucieństwa!
Też jestem agnostykiem i oczywiście nie mogę stwierdzić czy Bóg istnieje. Jednak światem rządzą przypadki. Nie ma miłosierdzia, nie jest tak, że dobrym ludziom dzieją się dobre rzeczy, a złym złe. Jeśli Bóg istnieje to stworzył ten świat, a potem go zostawił trochę przypadkowi. Ciężko taką istotę określić jako dobrą.
To z chrztem jest tylko kolejnym przykładem, że chrześcijański Bóg jest istotą złą, niesprawiedliwą, wręcz podłą, jeśli wyśle do piekła dziecko, które dopiero się urodziło, nie zdążyło zrobić nic złego, nikogo nie skrzywdziło, tylko dlatego, że nie zostało ochrzczone. I to dziecko, które sam na ten świat zesłał.
I naprawdę dziwi mnie, że chrześcijanie nie widzą w tym niczego niepokojącego.
Co do twojego ostatniego komentarza elaborat- to istnieje tylko katolicyzm? To dosłownie najgorsza odmiana chrześcijaństwa i ta, która najmniej opiera się na Biblii. W normalnym chrześcijaństwie nie chrzci się dzieci i ludzie nieochrzczeni też trafiają do nieba.
Tak, miałam napisać katolicy, ale już z rozpędu napisałam chrześcijanie, my bad
Ksiądz przekazywał swoją własną opinię, sprzeczną z Biblią: "Przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?» 3 Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże" (J 9:1-5) - później człowiek został uzdrowiony. Ten świat jest tylko miejscem naszej drogi powrotu do Bożej natury; choroby nie są z Jego natury, ale używa je abyśmy na ich kontraście tym mocniej mogli Go doświadczyć - jak światło w ciemnym pokoju. Niektóre osoby chore zostają uzdrowione za życia (znam osobiście osobę która została uzdrowiona z mukowiscydozy po uwierzeniu w Niego), inne przez chorobę w inny sposób odkrywają drogę do Niego i żyją z chorobą do końca życia, ale przez poznanie Boga otrzymają nowe życie, wolne od chorób. Dobrze robisz, że nie ufasz na ślepo komuś tylko dlatego, że jest księdzem - lepiej ufać tym, którzy szczerze dbają o zrozumienie Boga, tego co jest napisane w Biblii i "przynoszą owoce". A przede wszystkim ufać Bogu i prosząc o Jego pomoc w zrozumieniu, studiować Pismo Święte. Wielu błogosławieństw dla Ciebie :-)
To zawsze był skomplikowany temat, ale na pewno nauczanie Kościoła nie mówi że to przez grzech rodziców dziecko jest niepełnosprawne. Ten ksiądz głupoty gadał i tyle.
Ja tą niepełnosprawność traktuję jako rzecz, która niestety się zdarza, tak wiele innych nieszczęść, ale ważne by wierzyć w Boga. Nie jedna osoba pogodziła się ze swoim cierpieniem. Wiara tego tą osobę nauczyła, bo Jezus powiedział, że "Kto nie nosi krzyża ten nie jest go godzien" (Mt 10,38)
Jednak byli też bezmyślni skoro wiedząc że nie mają pieniędzy robią sobie 7 dzieci
I co się dziwić, wypiorą im mózgi w seminarium, wmawiają im że są nadludźmi i wszystko im się należy to i potem nauczają odrealnionych pierdół. Nie ma gorszej zarazy na świecie niż religia! Każda !
To nie jest kara, a nauka. Każdy z nas rodzi się żeby czegoś się nauczyć, doświadczyć i zrozumieć.
Tak? I jak się uczą, doświadczają i rozumieją dzieci, które są ciężko niepełnosprawne umysłowo od urodzenia? Jak te szlachetne ideały mają się do ich rodziców, którzy opiekując się nimi, nie mają sił i czasu na nic innego? Bzdury i bagatelizowanie czyjegoś cierpienia.