#ielMP
Akcja skupi się na krowach, bo to ich było najwięcej.
Rok 2005, w codzienność owego gospodarstwa weszła metoda zapładniania krów metodami zewnętrznymi, nie trzeba było wozić byków dziesiątki, setki kilometrów, tylko pobierano od nich nasienie i przewożono je do naszych krów w celu krycia. Chciałabym zaznaczyć, że to wtedy jeszcze było na niskim poziomie w Polsce i robiono tak, jak się uważało za słuszne. Ale nie będę tłumaczyć. Dopowiedzcie sobie ;)
Przez te marne parę lat życia nauczyłam się, że sklepowe mleko nie pachnie jak jest dobre, jest tylko barwy białej; ewentualnie jak jest zepsute strasznie śmierdzi. Ze swojskim mlekiem było inaczej; dało się wyczuć naturalny "aromat" i od razu się takiemu dziecku (mi) uszy trzęsły. Kocham wiejskie mleko, ale w mieście mało gdzie można takie dostać. Na wsi piłam je litrami.
Pewnego dnia zebrało mnie na płatki z mlekiem, wiec sięgnęłam po swoje ulubione kulki czekoladowe i nasypałam do miski. Otworzyłam lodówkę w celu znalezienia mleka. Szukam, szukam, a tu mleczka brak. Zazwyczaj stało w plastikowej butelce w bocznych drzwiach. Nagle... patrzę - na najwyższej półce coś białego, zbliżonego do mleka, leży zamknięte w słoiku owinięte reklamówką. Co ja mała mogłam się zastanawiać. Mleko to mleko. Otworzyłam, powąchałam, bez żadnego smrodku czy zapachu. Pewnie kupione - pomyślałam. No i wlałam je do chrupek, zjadłam, ale jakieś takie hmm... słonawe było? Takie zamglone, ale z kulkami akurat.
Wyobraźcie sobie minę dziadka, który przyszedł po słoik, który był pusty. To nie było mleko. To był "sok z byka". Na szczęście nie sprowadzany, tylko od naszego byka, miał iść na wymianę, a lodówka w pomieszczeniu gospodarczym się zepsuła.
Nie pamiętam jego barwy i smaku tak dokładnie, przez co mogę się jeszcze nacieszyć dzieciństwem i nigdy w życiu już nie napiję się mleka ze słoika.
Taka tam wiejska opowiastka. Ciiii... tylko dziadek z babcia owym wiedzą i sąsiad, który po to przyszedł.
Pamiętam to wyznanie. Jedno z najbardziej obrzydliwych jakie czytałam
Ważne że smakowało...
A tak w ogóle to rozumiem okoliczność (zepsuta lodówka), ale wkładanie takiego "towaru" do lodówki na art. spożywcze budzi mój wewnętrzny sprzeciw...
Nigdy nie zapomniałam o tym wyznaniu.
Pierdu, pierdu. Nasienie przechowuje się w ciekłym azocie, i z jednej porcji nie ma go tyle, żeby chrupki zalać. Do tego nikt przy zdrowych zmysłach nie wozi byków setki kilometrów, bo krowy grzeją się tylko kilka godzin, a buhaje są za drogie, by ryzykować wypadki, choroby i kontuzje.
Pandatrzy, i 30 lat temu to nie miało racji bytu. Nasienie się nie przechowa w lodówce, nie ma opcji.
Bitwa o to, czy najpierw należy wlać mleko, czy wsypać płatki za 3, 2, 1...
Myślę że nikt nie będzie się kłócił o to czy pierw płatki czy "sok z byka" ;)
Ja byłbym za tym, żeby najpierw płatki a potem mleko. Jak płatki są na sucho to widzę ile ich jest jeśli plywaja w mleku to trudniej ocenić ilość. Chyba że ktoś sobie waży, to jeden pies, ale i tak łatwiej dopasować ilość mleka do już nasypanych płatków. Nie rozumiem tego "problemu".
Dokładnie tak jak mówi Dragomir. Najpierw płatki, potem mleko, widzę wtedy ile ich dokładnie jest.
Ale zwała :-)
Czyli jednak smakowało. A później mówią, że do buzi to nie.