#0vp4M
Mam ponad 20 lat, świetną jak na swój wiek pracę, doszedłem w życiu do wielu rzeczy, czasem z większym, czasem z mniejszym wsparciem bliskich. Jednak od pewnego czasu moje zdrowie psychiczne się sypie. Czuję, jak tracę grunt pod nogami, paraliżuje mnie strach, odechciewa mi się jeść i żyć. Długo myślałem nad powodem tych coraz bardziej depresyjnych stanów i doszedłem do wniosku, że kocham za bardzo. Zbyt często myślę o mojej partnerce, gdy nie odzywa się przez dłuższy czas, zaczynam okropnie tęsknić. Potrzebuję wiedzieć, że u niej jest okej. Gdy się pokłócimy lub mamy gorszy czas, te stany się nasilają. Czuję wtedy, że ją tracę i jestem bezsilny. Zawsze potrafiłem poradzić sobie z każdą sytuacją, ale to mnie przerasta. Nie umiem tego kontrolować. Wiem, że kluczem jest posiadanie wielu rzeczy, które stanowią swoistą „podporę” dla życia, czegoś, na czym powinienem móc się oprzeć w gorszym czasie, ale w tej sytuacji to nie działa. Poświęcam zdecydowanie zbyt dużo energii i zatracam się w tej miłości. Wiem, że ona też bardzo mnie kocha, ale czasem pojawiają się wątpliwości, które mnie totalnie paraliżują. Wtedy wszystko inne przestaje mieć znaczenie i liczy się tylko ona.
Jestem umówiony na pierwszą wizytę u psychologa. Trzymajcie kciuki.
Dobrze Ci to zrobi, bo Twój styl przywiązania nie jest stylem bezpiecznym.
Takim zachowaniem możesz tylko ja odstraszyć. To co robisz może być osaczające. Pamiętam jak moja pierwsza dziewczyna panikowała, gdy przez dłuższą chwilę jej nie odpisywałem/nie oddzwaniałem. Ciężko żyć z kimś takim. Jej bardzo brakowało pewności siebie i za każdym razem wyobrażała sobie najgorsze scenariusze.
Dobrze że chcesz to naprawić bo kotka też można zagłaskać na śmierć
Coś czuję, że niebawem spotka Cię bolesna lekcja, po której nigdy już nie będziesz taki sam. Z tego co wiem, większość mężczyzn, jeśli nie wszyscy, prędzej czy później ją odbywa.
Niby jaka?