Mam 23 lata i odkąd pamiętam musiałem chodzić do kościoła. Niedziela, wszystkie święta i pierwsze piątki miesiąca. Za każdym razem, gdy była zbierana składka, rodzice dawali mi drobne, raz 1 zł, raz 2 zł, czasami 5 zł. W wieku bodajże 14 lat wszystkie te monety chowałem i nie opłacałem tacy, za to raz na rok, gdy była Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, wyciągałem te wszystkie monety i wrzucałem do puszki. Zwykle wolontariuszy dziwiło, że taki młody człowiek wrzuca całkiem sporo kasy. Dostawałem kilka serduszek i było super.
Teraz mieszkam sam i do kościoła chodzę rzadziej, ale nadal odkładam te pieniądze i raz na rok wrzucam na WOŚP. Co mnie do tego przekonało?
Gdy miałem ok. 14 lat, w mojej parafii było bierzmowanie. Biskup mówił dużo o potrzebie wspierania kościoła i że to obowiązek każdego z nas. Gdy po mszy zobaczyłem, że jeździ takim dużym, ładnym audi, a moi rodzice starym oplem, o którego tata martwił się za każdym razem, gdy miał gdzieś jechać, stwierdziłem, że skoro taki kościół biedny, to niech sprzedają auto biskupa. Później za każdym razem, gdy miałem wyrzuty sumienia, że nie daję ofiary, przypominałem sobie to ładne auto i mi przechodziło.
Niby gówniak 14 lat, a już wtedy zrozumiałem, że coś tu jest nie tak.
Parę dni temu po raz pierwszy z narzeczonym wzięliśmy razem długą, romantyczną kąpiel. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do wanny, to siku.
Nigdy mu się nie przyznam.
Chyba każdy widział filmik, jak jakiś dzieciak jest wyśmiewany przez innych. Tak było i w moim przypadku aż do ukończenia gimbazy. Nie byłem jakiś inny, śmiano się ze mnie, bo moi rodzice mieli i mają gospodarstwo rolne i agroturystykę, z czego są bardzo dobre pieniądze. Jako że pomagałem rodzicom, to i siły mi nie brakowało. Ogólnie nie lubiłem się bić, wolałem się skulić i swoje oberwać, nauczyciele oczywiście nie reagowali, bo starzy moich głównych wrogów sponsorowali szkołę. W 2 klasie gimnazjum miałem już dość. Po ostatniej lekcji wf-u czekała na mnie „ekipa” z telefonami w rękach i planem, żeby mnie rozebrać i rzucić w błoto. Wtedy stwierdziłem, że łatwo się nie dam, z siłą tornada położyłem czterech przeciwników bez problemu, a na koniec zostawiłem sobie synów bogaczy. Niestety przypadkiem każdy skasował nagranie z telefonu, przez co dostałem kuratora, ale za to do końca gimnazjum miałem spokój.
Minęło 6 lat, skończyłem technikum samochodowe na 5+, zacząłem pracę jako kierowca lawety u wuja, żeby mieć własne pieniądze. Jedno z pierwszych wezwań miałem pod byłą szkołę i ku mojej uciesze miałem uruchomić lub odholować auto baby, która mnie uczyła i składała na mnie nieprawdę w sądzie. Oczywiście udała, że mnie nie poznała. Auta „nie udało” się uruchomić na miejscu. Zawiozłem je do warsztatu, gdzie po naprawie dostała fakturę na 3500 zł. Nie zapłaciła, twierdząc, że została oszukana, co de facto nie miało miejsca. Po 3 latach komornik zajął jej dom i musiała zapłacić kilka razy więcej.
Wracałem z pracy o 4 rano w niedzielę, gdy w moje auto ktoś wjechał na skrzyżowaniu. Okazało się, że to ekipa, która mnie dręczyła w szkole – wszyscy pijani i pod wpływem różnych środków. Dostali kary więzienia od 2 do 7 lat.
Dziewczyna, która wyzywała mnie od brudasów, skończyła jako alkoholiczka z dzieckiem.
Dwa miesiące po tym, jak spotkałem w sklepie dyrektora szkoły, został zwolniony za łapówki.
Ojciec typa, przez którego miałem kuratora, zbankrutował zaraz po tym, jak naprawiałem mu auto – oszustwa podatkowe.
Wychodzi na to, że przynoszę ogromnego pecha ludziom, którzy zaszli mi za skórę :)
PS W ferie była klasa planuje „spotkanie po latach”. Z chęcią się tam pojawię, by przynieść komuś pecha :)
Ważne fakty:
1. Mieszkam i pracuję w ok. 200 tys. mieście.
2. Pracuję w branży, gdzie mam do czynienia z samymi kobietami.
3. Jestem 27-letnim facetem.
Prolog:
Wiele lat temu, będąc rozhasanym nastolatkiem, spotykałem się z pewną dziewczyną. Było fajnie, było miło, były imprezy, był seks. Niestety któregoś dnia coś mi strzeliło do łba (możecie mnie za to zlinczować) i przespałem się z jej siostrą. Pomijając niezręczność sytuacji, zaprzestaliśmy wszelkich kontaktów. Zarówno z jedną, jak i drugą siostrą. Podobno się potem niezbyt lubiły...
Historia właściwa 9 lat później:
Jestem już od dawna człowiekiem pracującym i samodzielnym. Ze względu na charakter wykonywanego zawodu oraz to, że od zawsze lubiłem towarzystwo płci pięknej, dogadywałem się w pracy ze wszystkimi paniami wzorowo. Z niektórymi bardzo wzorowo, „if you know what i mean”. Szczególnie z tymi starszymi od siebie. Któregoś pięknego dnia pojechałem służbowo do jednej pani, z którą w przeszłości zdarzyło mi się przespać. Mimo tego kontakty zostały utrzymane na właściwym poziomie, nie wpływając na pracę. Do czasu...
Gdy byłem u niej i przyjmowałem zamówienie (oczywiście uśmiechy nie schodziły nam z twarzy), do lokalu weszła jedna z sióstr z prologu. Od wejścia spojrzała na mnie jak na ścierkę do podłogi (nie mam jej tego za złe) i podeszła do recepcji, przy której stałem z klientką i gotowym już zamówieniem. Wywiązał się krótki, acz znaczący dialog: (S)siostra, (K)klientka, (J)ja:
J: Cześć, kopę lat, dobrze wyglądasz.
S: Hej, dziękuję, staram się.
Wtem siostra odwraca się do klientki.
K: Hej kochanie, co tam?
S: Mamo, zapomniałam kluczy i...
I już nie pamiętam co dalej powiedziała. Zrobiłem się bielszy niż szata papieża Franciszka, potem zaśmiałem się tak psychicznie, że się poplułem. Czując na sobie wzrok jednej z sióstr i, jak się okazało, ich matki, wycofałem się i wyszedłem bez słowa. Zamówienia nie zrealizowałem. Od tamtej pory nie było już żadnego zamówienia.
KURTYNA.
Mój chłopak sypia nago.
Kilka tygodni temu, gdy ja spałam, przysunął swój goły tyłek do mojej twarzy i puścił śmierdzącego bąka. Udawałam że śpię, bo nie chciałam dać mu tej satysfakcji gdybym zaczęła krzyczeć i robić mu awanturę.
Planuję jak się na nim odegrać. Zemsta najlepiej smakuje na zimno :D
Sylwestrowo. Dreptam wieczorem na przystanek, żeby dojechać do znajomych. Z naprzeciwka idzie szczerzący się od ucha do ucha Sebix.
– Dobry wieczór pani! – już z daleka krzyczy wesoło.
– Dobry wieczór – odpowiadam lekko zdziwiona.
– Szczęśliwego Nowego Roku!
– Wzajemnie.
– Eee... pier***isz!
No może i tak, ale on sam zaczął ;)
Gdy byłem mały, zamiast śpiewać „Chwała na wysokości”, śpiewałem „Chwała na wyspie kości”. Wyobrażając sobie górę z kości.
Gdy miałem 9 lat, dowiedziałem się jak jest naprawdę.
Od prawie 4 lat jestem w szczęśliwym związku z cudownym mężczyzną, od ponad 2 lat mieszkamy razem. Ważne jest, że kiedy się poznaliśmy, on mieszkał za granicą, wrócił do kraju ze względu na mnie. Kiedy już wrócił i razem zamieszkaliśmy, długi czas nie mógł znaleźć dobrej pracy. Ja zarabiałam wtedy całkiem nieźle (zresztą nadal jestem na tym samym poziomie płacy, ta sama firma). Ostatecznie zatrudnił się w dużym zakładzie przetwórczym, pół roku zarabiał najniższą krajową, ale mieliśmy siebie, było nam dobrze. Po czasie zaczął się wybijać, dostrzegli jego chęci i wiedzę (pracował na podobnym stanowisku za granicą), dostał podwyżkę i nasze zarobki się wyrównały. Po kolejnych 6 miesiącach zwolnił się wakat na kierownika jego działu, wysłał aplikację, po wielu rozmowach z działem HR dostał się, został kierownikiem, jego pensja skoczyła dwukrotnie w górę... No i się zaczęło. :)
Początkowo znajomi zaczęli gadać, że jestem z nim dla kasy, no bo przecież zarabia znacznie lepiej niż ja, więc inaczej być nie może. Tłumaczyłam wszystkim, że to niczego nie zmieniło, wszystkie opłaty dzielimy równo po połowie, a reszta pensji to nasza indywidualna sprawa, róbta z nią co chceta. No i nagle zaczęłam być głupia, bo czemu nie ciągnę od niego pieniędzy? Czemu daję na mieszkanie i życie tyle samo, skoro zarabiam mniej? Przecież mogłabym zacząć latać po sklepach, robić zakupy, kupować ciuszki i buciki, biegać na imprezy, och, och, och.
On też swoje słyszał – że stać go na lepszą, że po co się męczy z przeciętną, skoro może mieć taką 9/10... Nieważne, że nam ze sobą dobrze, że dogadujemy się i kochamy, nie, każde z nas jest głupie, bo coś tam.
Zastanawiam się, czemu ludzie zaglądają innym w rachunki i portfele? Czemu tak bardzo uprzykrzają komuś życie tylko dlatego, że poprawiła im się sytuacja finansowa, która zresztą nie była zła? Aż mnie trzęsie, jak o tym myślę.
PS Ze „znajomymi” kontakt urwaliśmy, bo żal na takich było ryja strzępić.
Dla wyjaśnienia: to, że opłatami dzielimy się po połowie, to moja decyzja, jestem z nim dla niego, nie pieniędzy, a poza tym jestem nauczona, że nie ma nic za darmo – jak chcesz coś mieć, to musisz na to zarobić i zapłacić.
Postanowiłem rzucić palenie. Pisząc to wyznanie, nie palę szósty dzień. Chcica nadal jest, ale szkoda mi zmarnować te dni, które przetrwałem bez papierosa, żeby sobie teraz zapalić, walczę dalej!
Spotykam się dłuższy czas z człowiekiem po przejściach. Mądry, kumaty, troskliwy, ogólnie jest OK. Ma dziecko, płaci alimenty. Przed rozwodem wziął kredyt na mieszkanie. Mieszkanie jest wyłącznie jego i tylko on płaci kredyt. Nasz związek jest w porządku, jest ogień i miłość, tylko w jednej kwestii się nie potrafimy porozumieć – kwestii finansów.
Kwoty przykładowe: Zarabia 5000. Alimentów ma 2500, kredyt 2000, więc na życie zostaje ok. 400 zł. Mieszkanie jest na etapie generalnego remontu – gołe ściany, bez kafelek, podłóg, mebli i sprzętów. Mieszka tymczasowo u rodziców, a jako że nie ma pieniędzy, rodzice go wspierają – je obiady, dołożą do rachunków, pożyczą pieniądze. Odkąd się znamy słyszę, że to przejściowe problemy, bo on dorobi, tylko tu sprawa w sądzie o podział, tu o alimenty, a tu bank coś chce do kredytu. Pełno wymówek na temat tego, że od 2 lat tak żyje i dorobić nie chodzi. Na początku mówię OK, ja go nie utrzymuję, jak się ogarnie i pokończy sprawy, to dorobi. Ale czas mija, a on o tym ani myśli. Jest mu wygodnie i nie chce nic zmienić.
Zaproponował mi wspólne mieszkanie. Żeby mieszkać, trzeba mieszkanie wykończyć. Poprosił, żebym ja to opłaciła, bo on nie ma. OK, ale podpisujemy umowę, że w razie czego oddaje to, co włożę. Zgodził się. Trochę tam kupiliśmy i wyszedł temat utrzymania. Pytam, kiedy dorobi i za co będzie żyć. On twierdzi, że płaci kredyt, więc ja rachunki i jedzenie. Ale halo, kredyt jest twój na twoje mieszkanie. Ale on nie ma. Więc idę i go utrzymuję albo sprzedaje mieszkanie i zostaje u rodziców.
On chce, żebym ja płaciła za wszystko – jedzenie, rachunki, życie – za niego i wykończyła mieszkanie, bo on nie ma, a w pracy mu wygodnie i jej nie nie zmieni. Tłumaczę, że nie będę utrzymywać dorosłego, zdrowego chłopa, a nawet jakbym chciała, moja wypłata nie wystarczy. Ja na siebie swoje pieniądze mam, on ma utrzymać sam siebie – jak grochem o ścianę. Bo przecież: „Mam pracę, co zrobię, że mało płacą”. Co tydzień kłótnia: „Chodź, mieszkajmy”, ja swoje argumenty, on załamany, bo nie ma kasy, później, że on rozumie i pójdzie dorabiać, później się pogodzimy, tydzień spokoju i potem na nowo: „Chodź, mieszkajmy”. Ja swoje, on swoje i tak w kółko od pół roku. Jakby myślał, że kolejna kłótnia sprawi, że ja zgodzę się go utrzymywać za możliwość mieszkania z nim w jego mieszkaniu. Mieszkaniu, które trafi do jego dziecka, z którym nie mam nic wspólnego.
Ja rozumiem, że mu ciężko, że spadło na niego wiele wydatków i nie umie sobie z tym poradzić. Rozumiem, wspierałam, dawałam pieniądze. Ale ile to ma trwać, do końca życia będzie siedział i jęczał? Ja pracuję po 8 godzin, a on ma dużo więcej wolnego niż ja. Ma możliwości dorobić, ma gdzie, nie musi dużo, ten tysiąc-dwa, wystarczyłyby chęci, ale on tych chęci nie ma i woli to zrzucić na mnie. I udaje, że nie rozumie, o co mi chodzi. Dogadujemy się we wszystkim, wspieramy, ale te pieniądze to jest taki głaz między nami, że nie wiem co myśleć.
Czy to ja przesadzam, czy to on jest nienormalny i myśli, że znalazł sponsora?
Dodaj anonimowe wyznanie