#bVyrL
Jesteśmy razem od czasów nastoletnich, powoli dobiegamy 30. Mieszkamy razem od 5 lat. Tak nam się życie potoczyło, że pieniędzy nam nie brakowało. Od początku pofarciło nam się na rynku pracy. Ja wyrwałam się tym samym z biedy, nie jakiejś skrajnej, ale mój poziom życia wzrósł znacząco, on pochodził z dobrze sytuowanej rodziny, więc dla niego posiadanie pieniędzy było od zawsze czymś oczywistym. Było fajnie, może nie aż tak żebyśmy do pracy latali odrzutowcem i mieli własny jacht, ale co chcieliśmy, to sobie kupowaliśmy, wakacje kilka razy w roku, jedzenie w restauracjach 3-4x w tygodniu, drogie hobby, rasowy i bardzo drogi w utrzymaniu ze względu na wątpliwe zdrowie kot. I tak się to kręciło. Dobrze nam razem, nie tylko z powodu pieniędzy, M to fajny facet, uprzejmy, spokojny, bez nałogów, nie awanturujący się, skłonny do kompromisów, pracowity. I tak sobie ta sielanka trwała, aż w lutym tego roku M stracił pracę a kolejna, mimo że wciąż dobrze płatna, nie przynosiła już aż takich kokosów. Odczuliśmy obniżenie poziomu życia, ale nie było najgorzej, ja nadal zarabiałam sporo. Kilka miesięcy później firmie w której pracowałam powinęła się noga i ja również musiałam zmienić pracę - na mniej płatną. Uznaliśmy że spoko, damy radę, będziemy szaleć mniej. I szybko okazało się, że o ile ja to potrafię, tak mój M, ani trochę. Pierwszego miesiąca brakło do 10-go, trzeba było ratować się oszczędnościami. W kolejnych 2 miesiącach to samo. Sytuacja mocno odbijała się na psychicznym samopoczuciu M, któremu nigdy dotąd, w całym życiu, pieniędzy nie zabrakło, że z żalu nad nim, żeby jakoś to wyrównać i pozwolić mu dalej żyć życiem które mieliśmy wcześniej, obniżyłam swój własny poziom życia do absolutnego minimum. W pracy jem bułki z najtańszym pasztetem, piję wodę z kranu, nie kupuję nowych ubrań, kiedy pogoda pozwala dojeżdżam rowerem, zrezygnowałam z hobby, zamieniłam kosmetyki na tańsze odpowiedniki, zrezygnowałam z kosmetyczki i fryzjera. Dzięki temu możemy 2x w tygodniu zjeść na mieście, prawie jak dawniej, może uda nam się polecieć na fajne wakacje no i nadal stać nas na leczenie kota.
Jestem szczęśliwa że mój M znowu się uśmiecha. Ale też czasem czuję żal i złość, kiedy lekką ręką kupuje coca colę w żabce, w ogóle nie patrząc na wysokie marże tego konkretnego sklepu, a ja oszczędzam na tą jego coca colę na czym tylko mogę. No i martwię się jak długo tak damy radę, skoro zamiotłam problem pod dywan, zamiast zmusić M do dostosowania się do nowej sytuacji, która, być może, nigdy się już nie odmieni na tyle, żeby było jak rok temu.
#GU1jP
Od początku naszej znajomości bardzo dużo opowiadał mi o swoich wyjazdach, a to był w Stanach, a to w Grecji, a to na rowerach przez Francję, na obozach w górach... Byłam pewna, że wreszcie spotkałam bratnią duszę, bo sama uwielbiam podróżować, poznawać nowe miejsca i kocham górskie wędrówki. Wreszcie znalazł się ktoś, kto ma podobne pasje!
Tymczasem przez cały ten czas kiedy się znamy byliśmy raz na tygodniowym wyjeździe i może 3 razy wyskoczyliśmy gdzieś w weekend. Zawsze gdy proponuję wycieczkę, słyszę wymówki: "nie mam pieniędzy, nie lubię prowadzić na długich trasach, mogłaś powiedzieć wcześniej bo teraz nie dostanę wolnego w pracy". Nieważne że proponuję wyjazd pociągiem, żeby nie musiał się męczyć za kierownicą (ja nie prowadzę), kasy też nie potrzeba nie wiadomo ile żeby zorganizować fajny wyjazd. Zaczęłam z większym wyprzedzeniem mówić, że np. za miesiąc długi weekend i miło by było gdzieś wyskoczyć. W odpowiedzi słyszę "no spoko, możemy jechać", po czym znów kończy się tak samo. Co nie przeszkadza mu nadal opowiadać z tęsknotą w głosie o tych wspaniałych wojażach po Polsce i Europie sprzed kilku lat... Zaczyna mnie to coraz bardziej wkurzać, bo kompletnie nie wiem w czym jest problem. Jakakolwiek próba rozmowy kończy się jego irytacją i stwierdzeniem, że ile można mi powtarzać, że nie ma kasy, nie ma wolnego albo coś tam jeszcze.
Podobnie zaczęło to wyglądać z wyjściami na miasto, do kina itp. Wyciągnąć go gdzieś to prawdziwe święto. Najchętniej wolny dzień spędzałby na kanapie przed telewizorem. Jakiś czas temu przynajmniej wychodziliśmy wspólnie na jedzenie, teraz też coraz częściej woli zamawiać do domu. Z jednej strony staram się go zrozumieć, bo ma nieregularny grafik w pracy, rzadko zdarza mu się mieć cały weekend wolny - zwykle ma wolną niedzielę i jeden dzień w tygodniu. Rozumiem, że bywa zmęczony i ten jeden dzień nie zawsze wystarcza na odpoczynek. No ale bez przesady, ja też pracuję na pełny etat, nieraz po pracy czy w weekend załatwiam jeszcze sporo innych spraw - i jakoś potrafię znaleźć chęci na pójście do muzeum, spacer po parku itp. Nie wymagam od niego spędzania w ten sposób czasu zawsze gdy się widzimy, ale chyba jedną czy dwie niedziele w miesiącu mógłby poświęcić? Szczerze mówiąc, przez ostatnie 2 czy 3 miesiące aż odechciewa mi się do niego jeździć kiedy wiem, że w perspektywie jest znowu cały dzień z netflixem...
Niby wszystko jest okej, mamy wspólne tematy do rozmowy, podobne poczucie humoru, na sprawy łóżkowe też nie mogę narzekać, ale ten temat nie daje mi spokoju. Coraz trudniej mi wyobrazić sobie zamieszkanie razem, bo domyślam się jak to będzie wyglądać.
#KTHcq
Zacznę historię od śmierci mamy. Mama święta nie była, zostawiła mnie i ojca niedługo po tym jak się urodziłem. Mama nie miała nic, więc powołani do spadku nawet nie pomyśleliśmy by się czegoś zrzekać. Okazało się, że miała malutką działeczkę ROD wartą około 5 tysiecy. Kilka tygodni pozniej dostałem pismo z banku, iz jako jeden ze spadkobierców jestem powolany do uregulowania kredytu po zmarlej w kwocie 35000zł. Zaczalem szperac co można z tym zrobic, no i nie bojąc się tego co może się wydarzyc ze wzgledu na dziedziczenie z dobrodziejstwem inwentarza, spodziewalem sie splaty w wysokosci tego co dostalem ze sprzedaży działki po mamie i tyle. Sporzadzilem wykaz inwentarza, wyslalem do wlasciwego sadu, poszedłem do banku, a bank powolujac się na przepisy, iż dopoki nie ma wykonanego dzialu spadku, odpowiedzialność jest solidarna, a w banku ma pojawic sie każdy ze spadkobiercow. Prawnik potwierdzil ze bank ma racje. Brat i siostra na moje prosby by zrobić dział spadku zablokowali moj numer, przestali odpowiadac, zaczeli mnie wyzywac, grozic mi. Oni zarejestrowali tylko to że jest dlug do splaty. Bank przybil mi w calosci to zobowiazanie, powolujac sie jw. i chcac nie chcac - musialem to wszystko splacic sam. Wystapilem do rodzenstwa o wyplate swiadczenia regresowego, zalozylem im sprawe, ktora wygralem i zostalo mi przysadzone 2/3 kwoty calego zobowiazania do zwrotu, ale ze oboje sa niewyplacalni - patola na zasilkach - ich dlug wobec mnie lezy na stercie innych dlugow wobec innych wierzycieli i nic nie da sie z nim zrobic.
Przechodzac do sprawy taty. Wychowywal mnie sam i wiele mu zawdzieczam. Robil wszystko zeby nie brakowalo mi niczego. Opiekowałem sie nim do ostatniego dnia. Tato nie był zamozny, po rozwodzie z matka moich braci kupil mieszkanie, które przepisał na mnie umową dożywocia. Bracia nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, więc w ogóle się nie interesowali ani nim ani mną, ja byłem obcy. Do momentu śmierci i wyjścia na jaw, że tato przepisał mi mieszkanie umową dożywocia - nie wchodzi w zachowek, a także wydziedziczył ich w testamencie. Pomimo tego że nie mogą ugrać nic, bo po sytuacji z mamą, tato zrobił wszystko, żeby dwaj bracia, którzy mieli go całe życie gdzieś nie dostali nic, żebym ja nie był poszkodowany, to oni dalej próbują. Miałem już 3 sprawy w sądzie z ich wniosku, o zachowek (nienależny), o naklonienie ojca do niewlasciwego rozporzadzania majatkiem, o podstawienie notariusza! Wszystkie sprawy przegrali, ale ja po sadach 3 lata sie bujalem.
Rodzina piekna sprawa, ale tylko na zdjeciu.
#x1gep
Nawet nie wiecie, jak mi się zrobiło przykro gdy to usłyszałam...
#6O7tj
Mama urodziła mnie dość późno, była już koło 40, a rodzeństwo mam o 15-20 lat starsze. Zawsze byłam bardzo blisko z wujkiem, praktycznie mnie wychował, bo rodzice chodzili do pracy, a wujek pracował na nocki, więc do południa się mną zajmował i dopiero jak rodzice wracali to szedł spać. Zawsze siadałam mu na kolanach przy stole, nosił mnie na barana, bawił się ze mną, odbierał za szkoły, uczył jeździć na rowerze. Robił wszystko, co powinien robić ojciec. Teraz zaczęłam przypominać sobie różne sytuacje z dzieciństwa, kłótnie rodziców, to że nawet nie spali w jednym pokoju, to że mój "tata" nigdy tak naprawdę nie poświęcał mi uwagi, nie interesował się mną, nigdy nie mieliśmy tak bliskiej relacji, jaką ma z moim starszym rodzeństwem. Może tata wiedział od początku, że nie jestem jego biologiczną córką? A wujek wiedział, że jestem jego dzieckiem i tak mnie traktował? Może te 17 lat temu, gdy się urodziłam, a mentalność była jeszcze inna, bali się, że taka informacja może wywołać jakiś ostracyzm społeczny i ludzie będą krzywo patrzeć na naszą rodzinę. Teraz się wiele zmieniło, a informacja, że mama zostawił tatę dla jego brata na nikim nie zrobiła wrażenia. Nawet rodzice rozstali się w zgodzie i wciąż normalnie ze sobą rozmawiają. Wciąż spotykamy się wszyscy razem u dziadków, rodziców taty i wujka, na przykład na święta czy imieniny. Tata i wujek normalnie ze sobą rozmawiają, żartują, piją razem piwo, różnica jest tylko taka, że teraz mama siedzi obok wujka, a nie obok taty. Dziadkowie też nie mają problemu z tą dziwną zamianą miejsc, a wręcz wydają się tym wcale nie zdziwieni. Wszyscy się zachowują jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Ja przeprowadziłam się z mamą i wujkiem, tata mieszka sam, moje rodzeństwo odwiedza go często, ale ja bardzo rzadko. Nie umiemy ze sobą rozmawiać, nie mamy wspólnych tematów, panuje między nami sztywna atmosfera. Wciąż o wiele lepszy kontakt mam z wujkiem i zastanawiam się, czy nie zapytać go o to, czy to możliwe, że to on jest moim prawdziwym tatą. Bo wydaje mi się, że wszyscy w rodzinie o tym od dawna wiedzą poza mną.
#sWmCK
#yuhir
#E5UFS
#Nq7GB
Zmieniłam dietę, uregulowałam minerały i witaminy w organizmie, wdrożyłam inne ćwiczenia i ruch.
W wakacje podeszliśmy do pierwszej procedury in vitro. Dla niewtajemniczonych, najpierw przez 12 dni robiłam 3 różne zastrzyki w burz/udo, żeby urosło mi jak najwięcej pęcherzyków z komórkami, później pobrano mi je i część z nich zapłodniono. Powstały nam 4 piękne zarodki najwyższej jakości.
Pierwszy transfer blastocysty, na który poszłam z nastawianiem, że się i tak nie uda, nie ma co się nastawiać na cud.
Jednak cud się wydarzył. Udało się za pierwszym razem, właśnie kończymy pierwszy trymestr ciąży. Wszystko jest pięknie i kolorowo, męczą mnie ciążowe objawy, płód rozwija się prawidłowo.
Po pierwszym transferze poznałam dziewczynę, która tak samo jak ja, była po pierwszej w życiu procedurze, nasze transfery dzieliło kilka dni. Jej również udało się za pierwszym razem.
Rozmawiałyśmy o radości, która nas rozpierała, wysyłałyśmy sobie zdjęcia usg naszych embrionów i cieszyłyśmy się razem, wymieniając się doświadczeniami i odczuciami.
Ostatnio napisała do mnie, zapytała jak tam u nas. Odpisałam, że fenomenalnie, akurat byłam po usg, serduszko biło jak dzwon, wielkość płodu zgadzał się co do dnia, wyniki krwi miałam świetne, aż dziwne, że tak dobre w ciąży.
Jej szczęście nie trwało długo, na drugim usg lekarz nie był w stanie uchwycić akcji serca. Powiedział jej, że to pewnie błąd aparatu i miała wrócić do niego za 3 dni. Wróciła. Ciąża obumarła. Odstawiła leki i czeka właśnie na poronienie. Jeśli sama się nie oczyści, czeka ją wizyta w szpitalu.
Zamurowało mnie, nie wiedziałam, co jej odpisać. Kilka dni wcześniej kupiła pierwsze ubranka, sama ją przekonywałam, że przecież jest w ciąży i jest małe ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Niestety znalazła się w 15% ciąż, które zakończyły się zatrzymaniem akcji serca do 8 tygodnia.Rozmawiając z nią czułam się winna tego, że nasza ciąża rozwija się prawidłowo, a ich przestała.
Nie jest to wyznanie ku pokrzepieniu, że po wielu latach porażek zawsze zdarza się cud.
Życie pacjentów leczenia niepłodności uczy pokory i przyjmowania różnego rodzaju bólu i cierpienia. Do wszystkich przechodzących przez to samo: trzymajcie się i dbajcie swoje zdrowie psychiczne.Do kochanych komentujących: nie jest tak, że twoje ciało nie nadaje się do bycia w ciąży, zazwyczaj da się to ogarnąć. A i adopcja dziecka nie jest remedium dla par z tym problemem