Pod koniec podstawówki kiedy tematy do nauki są coraz trudniejsze, a jednocześnie jest wiele ciekawszych zajęć u wielu uczniów pojawia się taka refleksja: po co się tego uczyć, przecież naukowcem zostać nie zamierzam, a z tej całej wiedzy nigdy nie skorzystam.
Ja najbardziej nie lubiłem się uczyć fizyki i geometrii. Bo po co mi to w życiu - myślałem.
Do czasu. Minęło kilka lat.
W samym centrum Warszawy wyjeżdżałem na górę ze stacji metra bardzo długimi ruchomymi schodami. Nie mogłem już wytrzymać, było prawie pusto, więc pomyślałem, że jak wypuszczę jadowitego cichacza to ludzie stojący 20 schodków za mną nie mają szans tego poczuć.
Kiedy po kilku chwilach zobaczyłem ich miny zrozumiałem jak bardzo pomyliłem się w swoich obliczeniach...
Mam 24 lata, jestem po studiach w kierunku pracy w laboratorium.
Obecnie pracuje w banku, dlaczego? Nikt nie chce zatrudnić mnie w laboratorium ponieważ nie mam doświadczenia zawodowego. Stażu nie moge zrobić, bo za mało płacą, a rachunki trzeba zapłacić.
Nie mam doświadczenia, ale nikt mnie nie zatrudni, żebym to doświadczenie zdobyła.
"Stażu nie mogę zrobić bo za mało płacą a rachunki trzeba zapłacić. Nie mam doświadczenia ale nikt mnie nie zatrudni żebym to doświadczenie zdobyła."
No ale to jednak jest TWOJA decyzja, że teraz nie idziesz na staż.
Warto poszukać sposobu na dodatkowy zarobek i jednak zrobić ten staż (chyba, że praca w banku Ci odpowiada i nie zamierzasz nic zmieniać).
Na wspomnienia mi się zebrało. Nikomu nigdy o tym nie mówiłam. I nie opowiem.
Dawno, dawno wraz z koleżanką pojechałyśmy do Bułgarii na spotkanie i negocjacje z potencjalnym dostawcą towaru.
Po paru dniach zwiedzania zakładów i rozmów stricte handlowych zakończonych pozytywnym efektem w przeddzień naszego wyjazdu gospodarze zaprosili nas na kolację do bardzo dobrej restauracji i z tańcami. Z prezesem przyszedł jego wiceprezes, ale innego oddziału.
Jak się okazało, znał on jedynie słabo rosyjski i żadnych innych języków - może pojedyncze słowa po angielsku (ja znam angielski, niemiecki i rosyjski, biegle).
Nie wiem, jak to się stało, rozmawialiśmy sobie najpierw wszyscy razem - potem się rozmowy rozdzieliły na pary - ja z Ivo (nie dość, że przystojny to jeszcze imię jak z romansu), koleżanka z prezesem.
I tak opowiadaliśmy sobie o życiu, o tym co nam interesuje, co nas boli - o wszystkim (rozmowy handlowe już były zakończone i nie z nim prowadzone). I nie wiem, jak to wyszło - doskonale się rozumieliśmy mimo braku znajomości języków przez niego - on mówił po bułgarsku z wtrącaniem czasem rosyjskich słów, a ja po rosyjsku, wtrącając czasem angielskie.
Albo bułgarski i rosyjski są takie podobne do siebie (choć oglądając tam telewizję prawie nic nie rozumiałam) , albo to jakaś paranormalna więź nas połączyła, że tak się doskonale rozumieliśmy. Nie, nie skończyło się w łóżku choć napięcie było ogromne, ale ... i on, i ja - w związkach i z dziećmi, i tak od razu .... nie, nie w naszym stylu.
No i - przyzwoitki mieliśmy. Pożegnaliśmy się niedługo po północy, bo następnego dnia rano wracałyśmy samolotem do Warszawy. Panowie wiedzieli, o której wylatujemy i zrobili nam niespodziankę na lotnisku. Siedziałyśmy już po odprawie paszportowej i checkingu, gdy tu nagle wywołują mnie.
Okazało się, że panowie przyjechali się pożegnać. A Ivo z ogromnym bukietem pięknych purpurowych róż - chyba ten bukiet tak podział na celników i straż graniczną, bo pozwolili mu wejść za bramkę (tam gdzie sprawdzają paszporty a przed kontrolą celną) a mi pozwolili wyjść też za kontrolę celną , aby mógł się ze mną pożegnać i wręczyć mi te róże. Nie było dużo ludzi i tak staliśmy, jak na scenie żegnając coś pięknego, co się nie zdążyło zacząć.
Chyba owa sytuacja i ów bukiet spowodował tez, że przez obsługę samolotu traktowana byłam jak ktoś wyjątkowy, zaopiekowali się tez różami na czas lotu, a i współpasażerowie spoglądali z zaciekawieniem i sympatią.
Koleżanka nie była zazdrosna - rozbawiona jedynie.
Niestety, więcej go nie spotkałam. Dostawy przyszły, reklamacji nie było. Nawet sie wymieniliśmy telefonami, ale nie kontunuowalismy znajomości.
Mam nadzieję, że podobnie wspomina ten jeden piękny wieczór.
Jestem 3 miesiace po operacji guza mózgu. Dochodzę do siebie w domu i czekam na kolejną operację.
Jestem bardzo emocjonalna, zresztą zawsze taka byłam, jak coś mi się nie podobało to głośno otym mówiłam.
Mój mąż (24 lata razem z półrocznymi przerwami dwa razy) odtrącił mnie całkowicie po operacji. Śpi w pokoju dorosłego syna i traktuje mnie jak powietrze od 1,5 roku. Jeszcze w zeszłe święta Bożego Narodzenia powiedziałam, że jestem zdrowa i nic mi nie jest. Kiedy okazało się w marcu, że mam guza mózgu, a nie wymyślam nawet mnie nie przytulił tylko powiedział: będzie dobrze.
A potem już było tylko gorzej. Ja oczekiwałam czułości i troski, a on izolacji. Całymi dniami zajmuje się telefonem i swoim hobby 3 razy w tygodniu.
Powiedział mi, że już nie potrafi naprawić tego, co jest miedzy nami, ale chce mi pomagać finansowo i wozić mnie do lekarza, mieszkać ze mną, być obok, ale nie jest obok. Jest jak wspolokator. Nie chcę tego. Co myślicie? Dlaczego tak jest?
Myślę, że Twój mąż nie chce być już Twoim mężem, uczucie się wypaliło. Ale jest dobrym człowiekiem i chce Ci pomagać. Operacja, guz mózgu - to się pewnie tylko zbiegło w czasie.
Miało to miejsce dzisiaj. Musiałem iść na pocztę, żeby wypełnić 4 druki do przelewu.
Wchodząc, poczekałem, aż pani pracująca na poczcie obsłuży staruszkę przede mną. Gdy była moja kolej, poprosiłem kulturalnie o druki, ale nie dostałem kulturalnej odpowiedzi, bo pracownica poczty zaczęła na mnie krzyczeć, że nie są za darmo i trzeba kupić bloczek za 3,50 zł. Zapomniałem portfela w domu, więc poszedłem po niego.
Zanim wyszedłem z domu, uznałem, że odpłacę jej się czymś za, kolokwialnie mówiąc, chamstwo. Zebrałem z monet jednogroszowych 3,51 zł (specjalnie nierówno, by nie myślała, że odliczona kwota) i wyszedłem.
Wchodząc na pocztę, powiedziałem, że poproszę ten bloczek i spytałem, ile kosztował.
Odpowiedziała, że 3,50 zł, więc spytałem, czy nie chce drobnych, bo mam same banknoty i może mieć problem z wydaniem. Chyba zrobiło jej się miło, że martwię się o nią, i powiedziała, że nie ma żadnego problemu i byłoby miło. Położyłem na ladzie 351 groszówek.
Niecałe 4 zł, ale mina wrednej pracownicy była bezcenna. Liczyła i liczyła, aż w końcu doszła do 3,50 zł, zostawiając grosza na ladzie. Powiedziałem do niej kompletnie poważnym głosem: „O, nawet będzie grosik reszty?”. W odpowiedzi zostałem zmiażdżony wzrokiem.
Wkurzona pani wyrwała mi bloczek z ręki, tłumacząc, gdzie co się pisze. Po wyjaśnieniach powiedziałem, że wiem, jak działają takie druki, i wyszedłem.
Gdy tylko zamknąłem drzwi od poczty, wybuchłem niekontrolowanym śmiechem. Śmiałem się całą drogę do domu (na szczęście mieszkam blisko poczty).
Niby nic takiego, bo zepsucie dnia przez 350 monet, ale satysfakcja pozostała.
Po skończeniu 18 lat moja rodzina oczekuje ode mnie, żebym sama zarabiała pieniądze i nie dają mi ani grosza, a jak już muszą, to robią z tego wielki problem. Chciałabym tylko podkreślić, że dalej się uczę (codziennie wracam do domu o 17) i nie pracuję, bo nie mam możliwości z powodu braku ofert pracy w mojej okolicy (mieszkam w małej wsi). Dostaję miesięcznie alimenty (to największy argument, jeśli chodzi o niedawanie mi ani grosza, bo przecież mam), które muszę wydawać na leki, bo od dobrych kilku lat mam problemy psychiczne. Jestem w kropce, bo widok moich rówieśników, którzy mogą sobie pozwolić na pójście na zakupy czy wspólny wypad na żarełko sprawia, że czuję się okropnie. Na koniec chciałabym podkreślić, że nigdy nie wymagałam od moich rodziców nie wiadomo czego i nie rozpierdzielam pieniędzy na lewo i prawo. Jedyne co przychodzi mi teraz do głowy, to rzucenie szkoły i pójście do pracy, a później dopiero szkoła zaoczna. Rozmowa z nimi kończy się na tym, że oni nie mają obowiązku kupowania mi ciuchów czy nawet podstawowych rzeczy do szkoły. Nie mam pomysłu co dalej mam robić i aktualnie jestem krok od tego, żeby to wszystko rzucić.
Możesz się domagać alimentów do rodziców. Mają obowiązek Cię utrzymywać. Jeśli dostajesz alimenty np. od ojca to nie znaczy, że matka ma nie utrzymywać Cię. Matka także ma obowiązek dokładania do Twojego utrzymania. Możesz to sądowo wymusić. Możesz poszukać w internecie bezpłatnych porad prawnych. Np. przy uniwersytetach powinny być biura porad prawnych, gdzie studenci prawa doradzają za darmo. Też niektóre kancelarie udzielają takich porad albo fundacje mają prawników u siebie.
Istnieje stereotyp, że pracownicy budżetówki są wredni, utrudniają życie, a my jedyne co mamy do roboty to plotkowanie z koleżanką, picie kawki i jedzenie ciasta.
A jak jest w rzeczywistości?
Co prawda, nie pracuję w 'dziale obsługi petentów', ale mamy kontakt z ludźmi telefoniczny i widzę jakie pracownicy mają podejście do ludzi.
Jesteśmy ograniczeni prawem. Jeśli coś Ci się nie należy to nie dlatego, że baba z państwówki jest wredna i nie ma humoru tylko dlatego, że wedle prawa coś Ci nie przysługuje i nikt nie jest w stanie z tym nic zrobić.
Kawa i plotkowanie z koleżankami to mit. Jest tyle spraw, terminy gonią, ja nawet nie mam czasu niekiedy zjeść normalnego śniadania. Dzisiaj jadłam swój pierwszy posiłek o 13stej, a co dopiero mówić o plotkowaniu.
U mnie liczą się termny, terminy, terminy - więc to chyba znaczy, że nie mamy w pompie ludzi. Przez te terminy praca jest dosyć obciążająca psychicznie.
Mimo wszystko swoją pracę lubię, ale nie znoszę komentarzy na moje powiedzenie gdzie pracuję 'o no to się ustawiłaś' i anegdot o piciu kawki.
A masz doswiadczenie w innych pracach? Jest opcja, ze tylko Ci sie wydaje, ze taki zapieprz tam macie? Moze cos sie zmienilo, ale lata temu mialem okres w zyciu, ze dosc czesto musialem odwiedzac ZUS. Za kazdym razem na ekranie pasjans, a na stoliku kawa i delicje. Za kazdym razem. I niesmiertelne: "niech usiadzie i zaczeka". A ja musialem tam zasuwac co tydzien, bo panie dwa razy zgubily pewien dokument.
Poza tym, skoro tak tam zasuwacie, to skad takie terminy na zalatwienie czegokolwiek? Osoba w mojej najblizszej rodzinie od ponad pieciu lat czeka na decyzje o prawo wykupu kawalka terenu przylegajacego do posesji i jak dzwoni zapytac, czy sa jakies informacje to tylko slyszy czekac i nie wydzwaniac ciagle (2 razy w ciagu ostatnich trzech lat).
Jak pisze bestard - moze zle trafilas, ale stereotyp nie wzial sie z powietrza.
Są osoby które coś tam robią. Jednak niestety peteci maja przeważnie kontakt z tymi co się nie spieszą i ważniejsze są plotki i kawa z koleżankami niż obsługa petenta. Mówię tu głównie o paniach z ZUS i KRUS. Bo o dziwo na gminie nie mam takich problemów. Tu jest wszystko sprawnie i szybko
Mam pewien problem, odkąd pamiętam nałogowo zdrapuję lub zjadam lakier do paznokci.
Początkowo malowałam paznokcie lakierem, ale jak już nie posiadałam go na nich po jakiś dwóch dniach, to uznałam, że wyceluje w coś bardziej trwalszego. Na początku wykonywanie hybryd u profesjonalistek, później samodzielnie, ponieważ ponownie, nie opłacało mi sie wydawać kupy pieniędzy na coś, co tym razem wystarczy mi na chociaż tydzień. Nie wiem czy to stres, czy nuda, nawet "gorzki paluszek" mi nie pomaga, nie przeszkadza mi już. Nie wiem co mam zrobić, moja płytka paznokcia cierpi, jest cała czerwona, boli gdy cokolwiek dotknę. Tak bardzo po prostu chciałabym mieć ładne, zadbane, pomalowane paznokcie...
Jakim cudem zdrapujesz lub zjadasz hybryde? (mowie o dobrze zrobionej). Mialam kiedys szczurki, ktore potrafily przegryzc sie przez wszystlo i lubily tez gryzc mi paznokcie, ale nawet one nie byly w stanie przegryzc sie przez hybryde. Wlasnie sobie sprobowalam na swoich i predzej bym sobie zeba zlamala, niz to ugryzla.
Może rzeczywiście miał na myśli dokładnie to, co powiedział... A może chciał Ci dać subtelnie do zrozumienia, że nie każdy lubi patrzeć, jak ktoś się bawi swoją brodą.
Strasznie nie lubię, jak ludzie w moim otoczeniu intensywnie bawią się częściami swojego ciała... Dłubią z zaangażowaniem w uchu czy w nosie, kręcą sznurki z włosów na rękach, skubią paznokcie, bawią się wystającymi brodawkami, drapią się aż naskórek fruwa w powietrzu etc.
Bawienie się brodą w przestrzeni publicznej to wycieranie w nią wszystkiego, co masz na rękach... inaczej mówiąc wszystko, co się przykleiło do Twoich rąk jak dotykałeś drzwi, uchwytów, drążków w autobusie etc...a patrząc na ludzi wiem, że są to naprawdę obrzydliwe rzeczy :/ Wkładania tego do ust nawet nie chcę sobie wizualizować :/
Przypadkiem poznałem pewną damę, której wpadłem w oko i (takie czasy) która poszła dość ofensywnie za ciosem. Inteligentna, wymowna, dowcipna, o miłej aparycji, na dodatek spełniająca większość moich preferencji. W sensie do kobiet w ogóle, jak i potencjalnych partnerek w szczególności. Po prostu mokry sen piwniczaka, albo inne lotto z kumulacją. Taki jednorożec, wszyscy słyszeli, ale nikt nie widział.
Moja reakcja była pozytywna, ale pełna rezerwy, co wydawało się ją pobudzać do coraz to większych starań. Trochę dziwnie się czułem, tego typu odwrócenie ról, jestem już dojrzałym mężczyzną dorastającym ze "starymi wzorcami", zaskoczyło mnie. Było to jednak bardzo przyjemne uczucie i pozwalałem się "zdobywać", krok po kroku udostępniając kolejne strefy prywatności.
Gdy sprawa doszła na tyle daleko, że nie bardzo mogłem więcej ściemniać zdecydowałem się na szczerość. Powiedziałem jej, że żona zostawiła mnie, ponieważ od czasu wypadku samochodowego mam spore problemy z seksem. Uszkodzony penis sprawny tak w ok. 25%. Jeśli przymknąć jedno oko, a drugim nieszczególnie się przyglądać.
Zamyśliła się głęboko, a następnie podała mi kartkę papieru oraz marker i poprosiła, abym narysował łechtaczkę.
Z racji zawodu potrafię dość dobrze rysować, więc udało mi się całkiem nieźle zobrazować ten szlachetny organ w 3-D. Obejrzała mój rysunek i po dłuższej chwili milczenia zaproponowała mi związek z konkretną regulacją.
W nieparzyste tygodnie mogę w strefie seksualnej wymagać od niej czego chcę, w parzyste tygodnie odwrotnie. Oczywiście każde z nas ma przy tym prawo weta, bez podawania powodów.
Żyjemy ze sobą od 5 lat, jesteśmy szczęśliwi, mamy oboje powyżej 50 lat.