Jestem młodą dziewczyną, naprawdę młodą. Chodzę jeszcze do szkoły podstawowej, niedługo mam 15 lat, a jednak wiele w życiu przeszłam.
Zawsze byłam romantyczką. Marzyłam o tym by znaleźć sobie idealną drugą połówkę. Lubię zarówno chłopców jak i dziewczyny. Jednak nie chce mieć chłopaka w tym wieku bo w mojej opinii, chłopcy w tym okresie są dość dziecinni i niewyżyci.
Tamtego roku, 2023, dokładnie w marcu poznałam dziewczynę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co się stanie w moim życiu za jej sprawą. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę, że się w niej zakochuję. Ha! Zabawne. Pewnie teraz myślicie "gówniara się zakochała, jak to możliwe, że w tym wieku wie co to miłość?" A no, wiem.
Ona też to odwzajemniała. W ten sposób 9 maja 2023 roku weszłam w mój pierwszy związek, z moją pierwszą miłością. Byłam przeszczęśliwa. Co prawda, związek był na odległość, ale dzięki temu czułam, że to coś wyjątkowego. Związek z nią był najszczęśliwszym okresem mojego życia. Niestety, 26 czerwca zerwała. Po tym kompletnie się załamałam, byłam w dołku przez ok. 2-3 miesiące. Bardzo ją kochałam. 18 listopada 2023 roku weszłyśmy w drugi związek, tak samo szczęśliwy, a może nawet lepszy? Lubiłyśmy planować wspólną przyszłość. Ja jej często pisałam wyznania miłości obszerne na 200 słow. Zerwałyśmy w styczniu 2024. Po tym zerwaniu wszystko się zepsuło między nami, aż w końcu po roku znajomości, w marcu zerwałyśmy kontakt
W sobotę zakończyłam mój 5, może 6 związek. Teraz mam problem ze związkami, bo relacja z nią odbiła się na mojej psychice. Za każdym razem kiedy wchodzę w kolejną relację mam z tyłu głowy ciągle to, że zerwiemy i nie umiem cieszyć się tą relacją. Boję się, że nikt mnie nie pokocha. Nikt. To mnie właśnie boli.
Zauważyłam też pewną prawidłowość. Każdy mój związek kończy się po 1,5 miesiąca, dokładnie tak jak skończył się mój pierwszy związek. Co to ma znaczyć? Czy nade mną wisi jakieś cholerne fatum?
Desperacko szukam miłości, wchodzę w związki z osobami, których nie kocham by zaznać tej miłości, którą on mi dała. Kiedy widzę jak ona jest szczęśliwa ze swoją nową partnerką mam ochotę zrobić coś by znów była sama. Poczuła się jak ja. Samotna, mimo, że mam rodzinę która mnie kocha. Samotna jestem w tym sensie, że brakuje mi drugiej połowy, mojej bratniej duszy. Właściwie zaczynam tracić nadzieję w to, że kiedykolwiek sobie kogoś znajdę, chociaż każdy mówi mi wręcz przeciwnie.
Fakt, wiem, że jestem naprawdę młodą osobą i mam mnóstwo czasu na znalezienie sobie kogoś, ale patrzę na moich rówieśników, wszyscy są w związkach. Tylko ja jedyna. Sama.
Cieszę się, że istnieje miejsce, w którym mogę o tym opowiedzieć. Dziękuję.
Czy macie tak że siedzicie przy stole rodzinnym, patrzycie na swoją siostrę i tak wam pokradkiem staje, bo nie wiem czy to normalne czy tylko ja tak mam.
Hej. Nie mam z kim porozmawiać. A wstydzę się z kimś żywym rozmawiać o sobie. Ogólnie nie lubię i sobie mówić. Źle mi jest z samym sobą. Ostatnio dużo przeżywam. Zawsze byłem sam. Mam prawie 40 lat. Miałem relacje z mężatką. Na początku było to tylko rozmawianie na komunikatorze. Potem chciała się spotkać. I tak się wydawaliśmy się co jakiś czas. Tak sobie siedzieliśmy i rozmawialiśmy na żywo. Potem zaczęliśmy przytulać. Potem mnie pocałowała. Ja nie byłem w stanie jej pocałować bo była mężatką. I tak się widywaliśmy przytulalismy się i całowali. Potem zaczęliśmy się dotykać. Tak intymnej. Następnie mówiła, że chce ze mną czegoś więcej. I było kilka takich spotkań. Ale ja nie mogłem "stanąć" na wysokości zadania. To w inny sposób ją zaspokajalem. Ja nie miałem takiej przyjemności dla siebie. Mówiłem, że to nie dla mnie, że wolę jak jej jest dobrze. W sumie robić dobrze dla.kogos to miło, fajnie. Ale w seksie ważne jest, żeby czerpać przyjemność dla siebie i dać przyjemność jej. Mósi być przepływ energii wspólne spełnienie. Potem im bliżej rozwodu to mnie rozwód przerażał, nic jej nie mówiłem. Dusiłem to w sobie. Chciała się spotkać na żywo. Chciał.czegos więcej. Ja nie potrafiłem. Dusiłem to w sobie. Na półtora tygodnia przed rozwodem prawie nie spałem. Potem po rozwodzie. Nie chciał ze mną rozmawiać. A rozmawialiśmy codziennie. Powiedział, że rozmawia z kimś. Ja próbowałam nawiązać kontakt ale ona już mnie nie chciała. Powiedział, że rezygnuje. Podobno kolega z pracy co ja uwielbia napisał jak się czuje tak po prostu. I zrezygnowała ze mnie. Mi jest z tym ciężko bo zawsze byłem odrzucany. Nawet jak się nic nie zaczęło to już się skończyło. Albo jak był wybór to ja nie byłem wyborem. Albo zakochiwalem się w koleżance w pracy co miała narzeczonego. To też dusiłem swoje uczucia. Teraz przez te wszystkie lata mi się to nagromadziło i jestem w depresji. Czy takim stanie psychicznym. Brakuje mi bliskości, przytulenia. Ogólnie mówić czuje się porzucony odrzucony samotny. Bo to nie tylko ta sytuacja ale życie prywatne i zawodowe kiepsko mi idzie. Najgorszy moment na "spuszczenie w kiblu". Zawsze robiłem wszystko dla innych, pomagałem bezinteresownie nic nie chciałem w zamian. Ale podświadomie oczekiwałem jakiejś "nagrody", żeby ktoś coś zrobił dla mnie tak poprosi. Wracają do relacji ta mężatka, teraz rozwódka, była o mnie bardzo zazdrosna, robiła mi wyrzuty jak się nie odezwałem albo jak widala, że jestem dostępny a z nią nie gadam. I teraz nie mam z kim porozmawiać. Jak próbuję nawiązać kontakt praktycznie każdy mnie olewa. Albo już przewrażliwiony jestem. Zawsze mówiłem, że nie mam marzeń a teraz chciał bym mieć kogoś do kogo mógł bym się przytulić tak poprostu, żeby ona (bo na myślę o dziewczynie) odwzajemniła przytulenia, żeby sam chciała się przytulić..
To będzie wyżalenie się, więc proszę, darujcie sobie kąśliwe komentarze, bo jestem i tak w kiepskiej formie psychicznej.
Tonę w długach... Mam kredyt, pożyczki u rodziny i kartę kredytową ze zużytym limitem. 41 lat na karku, dwoje dzieci, mieszkamy u rodziny, bo dom nie skończony ( a nawet jakby był skończony to za co żyć i płacić rachunki)... Żona żyje marzeniami ( nie dochodzi do niej chyba powaga tej sytuacji ) - pracuje na poł etatu na najniższej krajowej ("bo lubi to co robi"), a ja obecnie poszukuję pracy po powrocie do polski po dekadzie bycia za granicą... Średnio mi wychodzi, pomimo, że mówię płynnie w dwóch językach obcych, jestem obecnie już pod koniec studiów i mam naprawdę spory zasób wiedzy w różnych dziedzinach. W swoim wyuczonym zawodzie, w którym byłem naprawdę dobry, niestety nie mogę już pracować, ze względów zdrowotnych, więc pozostaje mi szukanie czegokolwiek...
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem fanem blogów finansowych i książek w tej tematyce, mam świadomość jak to wszystko działa i co robić, ale żona nie widzi w tym problemu - jak są pieniądze na koncie to nagle pojawia się cały szereg 'koniecznych' wydatków w sklepach internetowych... Trzy dni później wypłaty już nie ma a ja słyszę, że mam mieć pracę taką a taką , za tyle i tyle... A ja nie moge znaleźć żadnej...
Biorę udział w jakichś rekrutacjach, kolejnych etapach, a każdy zajmuje tygodnie.
Znam zasady oszczędzania, używam szablonów do kontrolowania wydatków, ale nie przydają się na nic, bo ilekroć ustalam budżet, zawsze się okazuje, że była jakaś wycieczka do sklepu i 'koniecznie' trzeba było kupić to i tamto. Ja widzę tylko mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, albo nieprzemyślanie wydanych pieniędzy i słyszę - nie możesz oszczędzać na wszystkim!! Nie bądź sknerą!!! A ja nie oszczędzam, tylko mam świadomość, że wydajemy więcej niż mamy... To nie jest oszczędność, tylko racjonalne gospodarowanie pieniędzmi... Sam sobie nic nie kupuje bo mi szkoda, bo mam świadomość, że przychodzi spłata czegoś i nagle jest minus na koncie... Słyszę że te moje budżety są do bani bo nigdy się nie sprawdzają, a ja tak bym chciał zwyczajnie nie martwić się, że nie starczy do końca miesiąca... Za poprzednią pracę będę miał jezcze wynagrodzenie do połowy grudnia (bo wykonuję zdalnie pracę jeszcze, będąc już w Polsce), a potem... No właśnie.. Co dalej... I wiem to wszystko, że powinienem porozmawiać z Żoną, już to robiłem, kłóciłem się, wyjaśniałem itp, ale nic nie dociera i na dłuższą metę wszystko wraca na poprzedni tor. Mam 10 letniego laptopa, na którym się uczę, książki zdobywam z różnych źródeł i się ucze, dokształcam, pracuje nad sobą... W kawiarni byłem ostatnio w marcu, na imprezie półtorej roku temu ( pracowniczej), zaciskam zęby... Przeczytałem setki książek... I co mi z tego...:/
W klasach 1-3 był taki koleś co go nikt nie lubił bo często srał w gacie. I kiedyś gdy szłam (sama) do szkoły to bardzo chciałam srać, ale myślałam że się powstrzymam. Niestety się myliłam, chciałam puścić małego bączka ale poleciało płynne gówno. Na szczęście obok był las i poszłam tam bo miałam jeszcze dużo czasu do lekcji. Wyciągnęłam z plecaka czyste majtki i spodnie (bo zawsze nosiłam) i papier toaletowy wytarłam dupę i założyłam czyste rzeczy. Ale gdy przyszłam do szkoły to śmierdziało ode mnie. Ale na szczęście obok był ten koleś srający i zwaliłam na niego. Pani uwierzyła i kazała mu iść do kibla. Miałam odświerzacz powietrza w plecaku i gdy pani poszła na chwilę do kolesia który srał i gdy nikt nie patrzył to go użyłam.
Nikt oprócz mnie i was o tym nie wie bo nikomu nie powiedziałam do tej pory.
Domyślam się że moj problem nie jest największym jaki można mieć ale mimo wszystko chce się nim podzielić
Mam 15 lat chodzę do 1 klasy liceum. Jestem towarzyski i lubię przebywać z innymi ludźmi, jednak w nowej klasie jest mi się ciężko odnaleźć, po pierwszym spotkaniu wydawało się że będzie naprawdę wporzadku, ale później ciężej mi było do kogoś zagadać, mam wrażenie że jestem trochę inny. Mam lekkiego Aspergera i ADHD, interesuje się rzeczami które nie są pośród zainteresowań typowego nastolatka, nie gram w gry typu fortnite albo jakieś dziwne układanie klocków na telefonie. Przez dużą część klasy byłem uważany za inteligentnego, ale nie wiem czy to się zmieniło i w jakim stopniu. Ludzie do mnie czasem zagadują ale nie tak często i wiele przerw wygląda tak że patrzę się w telefon. Najbardziej bolesne są sytuacje kiedy nauczyciel mówi żebyśmy dobrali się w pary i ja mam tylko nadzieję że te kilka osób z którymi mam jakakolwiek relacje nie będzie miało pary. Raz była sytuacja że była parzysta liczba osób ale jakaś grupa dobrała się we 3 a ja zostałem sam. Nie jestem nielubiany i wydaje mi się że w miarę mnie szanują, ale nigdy nie zostałem zaproszony na wyjście z kimś po szkole. Mam wrażenie że jestem w błędnym kole, czyli żeby polepszyć swoją sytuację muszę zacząć gadać z kimś bardziej na luzie, ale jak zaglądam to się boje ze to będzie trochę takie z nikąd, więc nie zagadam. Czuję że jakbym zniknął to nikomu by niczego nie brakowało.
W podstawówce miałem trochę inna sytuację, bo kiedyś mnie nie lubili, ale jakimś cudem zmienilem się tak że chyba większość osób łącznie z nauczycielami mnie polubiło, miałem jakiś charakter. Ludzie uznają mnie za NPC i ciężko im się dziwić. Wogole nie pokazuje wyrazistego charakteru ale nie wiem jak zacząć być lubiany...
Jeśli ktoś miał podobną sytuację lub chciałby cokolwiek dodać to bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
Hej ,potrzebuje porady
Mam kochającego narzeczonego ,kocham go nad życie niedługo mamy się pobrać.Jednak czasami nachodzą mnie obawy , jesteśmy w 3 letnim związku ,około dwa lata temu mieliśmy poważny kryzys,nie mieliśmy ze sobą przez 3 miesiące,brak kontaktu ,brak telefonów,nie odpisywanie na wiadomości . A moje serce zostało rozbite wtedy na milion kawałków. Jakkolwiek to zabrzmi modliłam się do Boga o pomoc w tej sytuacji albo połączenie nas z powrotem albo uleczenie mojego serca i wyjście z tej ciemności .Zeszliśmy się,ciężko pracował abym mu zaufała z powrotem i nie bała się porzucenia . Niecały rok później mi się oświadczył,teraz planujemy ślub ale im bliżej obawiam się a co jeśli się powtórzy i to już w małżeństwie taka sytuacja,opuszczenie .. Bardzo go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego ,jednak pomimo starań mam wrażenie że po tych kilku ciężkich miesiącach, codziennego płaczu w tamtym okresie i rozpaczy już nie jestem taką samą osobą . Czy ktoś też tak kiedyś się czuł kiedy wrócił po rozstaniu.
Teraz jesteśmy dobrym związkiem ,wspieramy się ,myślałam że moje rany są już sklejone ale niekiedy pojawiają się te obawy :(
25 lat kończę w styczniu.
Aktualnie jestem w rodzinnym mieście u rodziców, bo skończyłam studia.
Poszukuję pracy aktualnie.
W mieście, w którym studiowałam miałam się do kogo odezwać- z koleżanką byłam w Krakowie, do parku wychodziłam, kawiarni.
W związku z tym z tą koleżanką i resztą kolegów z akademika mam teraz kontakt internetowy.
W rodzinnych stronach nie mam kolegów, bo byłam gnębiona jako nastolatka.
Nie mam co robić w sylwestra w związku z tym.
Jak mogę sobie pomóc.
W mieście, w którym studiowałam, że miałam się do kogo odezwać to nie miałam poczucia samotności.
Natomiast jak jestem u rodziców to mam poczucie samotności.
Przytłacza mnie to.
Co mogę zrobić z tym?
Czy to wstyd nie być na sylwestrze?
Chodzę do szkoły i od kilku miesięcy strasznie podoba mi się taki chłopak, powiedzmy że ma na imię Kuba. Wiem że mnie lubi bo już parę lat chodzimy do tej samej klasy.
Ale tu pojawia się problem, miesiąc temu zerwał z inną dziewczyną i niewiem co teraz zrobić , powiedzieć mu czy nie?