W podstawówce byłem członkiem istnego fight clubu; po prostu biliśmy się na przerwach. Pojedynki były honorowe, ale jeden stał się bardzo personalny. Walczyłem wtedy z gościem, który miał do mnie jakąś urazę. Po walce, którą przegrał, nie przyjął tego do świadomości i rzucił się na mnie. Byłem dość zwinny, więc unikając jego ciosów, zacząłem uciekać, biegłem do momentu, w którym na mojej drodze stanęły schody. Oczywiście, najszybszym sposobem, żeby je ominąć, jest skok. Niestety, gdy już leciałem, mój oprawca złapał mnie za koszulkę, co spowodowało, że paskudnie wylądowałem i złamałem nogę.
Nikogo nie wydałem, nikt nie poniósł konsekwencji, nieszczęśliwy wypadek jest wersją oficjalną.
Wiele lat później, podczas rutynowego powrotu z pracy, trafiłem na trzech zakapturzonych jegomościów. Gotów do walki w obronie swoich ruchomości zaciskam pięści. Wtem... „Marek?! Idziemy dalej, panowie, on jest w porządku!”
Dotarło do mnie, że był to człowiek, który ufundował mi gips na dwa miesiące. No cóż...
Dodaj anonimowe wyznanie
Rewanzował się, jak by nie patrzeć :D
Zrewanżował się, rezygnując z pobicia go w asyście dwóch koleżków? Cóż za wspaniałomyślność!
Accio, zrewanżował się za to, że autor wyznania go nie wydał.
A mógł zabić!
Jakby nie patrzeć... Złamałeś pierwszą zasadę!
Ruchomości <3
Seba idziemy dalej...
Po prostu miałeś mieć gips. Kwestia czasu. i szczerze lepiej że za dzieciaka