#wMI1z

Jestem facetem w wieku 30 lat, który nie potrafi się już cieszyć z życia. Mam dobrze płatną pracę, paru przyjaciół i od dwóch lat żonę. Od jakiegoś roku wszystko mnie przytłacza – problemy w pracy, brak czasu dla znajomych, a przede wszystkim brak czasu dla samego siebie, na odpoczynek. Zawsze radziłem sobie ze wszystkimi problemami, byłem uśmiechnięty i radosny, jednak teraz coś się zmieniło. Staram się coś z tym zrobić, umawiałem się na wizyty do psychologa, jednak na ostatni moment rezygnowałem stwierdzając, że poradzę sobie z tą sytuacją. Przyjaciół nie chcę obciążać swoimi problemami, mają własne.
Gdy sytuacja się nie polepszała, postanowiłem poszukać źródła problemu i doszedłem do wniosku, że problem nasilany jest przez moją żonę. Jest to choleryczka, która musi mieć wszystko zrobione „teraz, natychmiast”. Nie potrafi odpoczywać i denerwuje ją, gdy ktoś inny odpoczywa. Wszystko musi być zrobione tak jak ona chce, nie uznaje sytuacji, w której ktoś robi inaczej. A ja nie umiem jej się postawić. Ciągle pretensje i krytyka doprowadzają mnie szewskiej pasji. Cokolwiek bym nie zrobił, to jest źle. Chyba czas zmienić żonę...
Domandatiwa Odpowiedz

Może być też tak, że problemem jest to, że "nie potrafisz się postawić", czyli wyglądasz, jakbyś się na coś zgadzał, a potem jesteś cicho wściekły, bo ta zgoda nie była dla Ciebie dobra i nie była tym, czego naprawdę chciałeś. Jeśli Twoja żona nie jest wyjątkową sadystką, to może się okazać, że wymiana jej na inną w niczym nie pomoże, bo Twój model "rozwiązywania" konfliktów będzie nadal ten sam i będzie Cię w kolejnych związkach bolało to samo co teraz.

Ckawka

Zgadzam się jak nie wiem co! Jestem/byłam taką choleryczką. 5 lat kłótni z partnerem o głupoty, pierdoły, niewykonaną robotę, źle wykonaną robotę, złamaną obietnicę wykonania zwykłej prostej czynności. Kiedyś próbowałam rozmawiać, wyciągnąć dlaczego tak, dowiedzieć się, ustalić wspólny front, ale nie współpracował, więc przestałam i zamieniłam się w jeszcze gorszą. Chodziłam wkurzona, rozdrażniona, załamana i zawiedziona. Każda moja wypowiedź to był rozkaz, krytyka i insynuacja niezrobienia w jednym. Dlaczego? Bo był taką bierną pierdołą, która zamiast się postawić lub postawić na swoim, to się zgadzała na moje, a potem robiła po swojemu albo był zbyt zmęczony by robić, więc zawalał. A że zawalał 80% z 100% zleconych to nie miałam współczucia, bo bardziej współczułam sobie życia z nim. Żeby nie złamać siebie, odbijałam całe to jego zachowanie do niego.

Dzisiaj od 2 lat zero kłótni. Parę wizyt u psychologa dla niego, parę dla mnie i to naprawiliśmy. On przewartościował swoje poczynania, ja dałam jemu szansę (w swojej głowie, że wykona, że mam nie oceniać przez pryzmat minionych lat) i mój choleryzm magicznie zniknął! Tą daa! Wystarczyło, że stał się mężczyzną, a nie nieumiejącym się odezwać ...epitet.

Warto naprawić! Czasem coś w związku się psuje, ale zanim się to zauważy trwa to tak długo, że już nie widzi się gdzie jest początek, sedno problemu. I trwa się w błędnym kole

Domandatiwa

Ckawka, powiedz, po co chodziłaś do psychologa, skoro cała odpowiedzialność za Wasze nieporozumienia była po jego stronie?

Ckawka

Domandatiwa
Bo rozbudzenie takie agresji nie jest normalne i bardzo chciałam nie myśleć i reagować w ten sposób. Było również potrzebne na sytuacje, kiedy on (lub ktokolwiek) będzie miał gorszy okres (albo dopadnie go depresja), to żebym ja nie zaczęłam znowu w ten sposób reagować. Dodatkowo to ogólnie nie jest normalna reakcja na ludzką mamejowatość czy nieporadność.

Ogólnie uważam, że jeśli w związku coś idzie źle, znajdujemy źródło problemu np w kobiecie i ona z pomocą psychologa lub sama pracuje nad tą wadą, to druga osoba również powinna pracować nad swoją reakcją - bo ona też przez cały okres trwania problemu wypracowała już pewne mechanizmy, które po przepracowaniu mają nie wadzić.

PS. Nie uważam, że cała odpowiedzialność jest na nim. Mój charakter, mój sposób reakcji też miał wpływ na pogarszanie się sytuacji. Jak wyżej, oddziałujemy na siebie, a w błędnym kole tkwimy razem. Musimy wyjść razem z niego.

Domandatiwa

Ckawka, po prostu Twój pierwszy komentarz miał zupełnie inny wydźwięk niż drugi. Jeśli dobrze rozumiem, co piszesz, przesunięcie akcentów w Twojej pierwszej wypowiedzi było odreagowaniem tego, że w okresie konfliktów czułaś, że cała odpowiedzialność jest zrzucana na Ciebie.

Gratuluję, że rozwiązaliście wspólnie problem i cieszycie się znów swoim towarzystwem, to bezcenne :)

Ckawka

Domandatiwa
Dziękuję.
Z tymi akcentami to tak może być. W życiu codziennym, kiedy mówię są jeszcze większe kwiatki. Kiedy opowiadam z podekscytowaniem to inni słyszą irytację. Albo kiedy nie do końca chcę mówić o jakimś temacie (w którym mam dużą wiedzę jednak) to intonuję wywyższanie się.
Nie słyszę tonu swojego głosu. Nie intonuję go, nie mam na niego wpływu, nie umiem się również tego nauczyć. On jest.

Z czasem (ale zajęło to lata) też zrozumiałam, że ta moja wada nie ułatwia życia ze mną

Postac Odpowiedz

Na pewno wszystko wina żony... Szukasz problemów tylko w niej i analizę kobiety już zrobiłeś. A swoją? Czemu nie potrafisz się postawić? Czemu nie potrafisz odpocząć? Czemu się właściwie z nią związałeś?
Szukasz winy w kimś. Zacznij od siebie.

Dragomir

Nie da się odpocząć jak ktoś cały czas gdera.

Corazwiecejpustki

@ TrzyPingwiny: Madry czlowiek owszem. Od tego by zaczal. Nawet w przypadku bycia facetem.

joedoe

Typowy victim blaming. A dlaczego żona się zachowuje agresywnie? Jak chce mieć faceta to niech się zachowuje jak kobieta wtedy facet automatycznie staje się męski. Zawsze mnie dziwi ta zbiorowa kobieca ślepota na własne wady.

LovySend Odpowiedz

Przyjacielu, do psychologa marsz w tej chwili! Nie daj sobie wmówić, że masz obowiązek być cały czas silny, radosny i gotowy do działania. Jeśli czujesz obniżenie nastroju, spadek chęci do życia, przytłoczenie, bezradność - to nie jest Twoja wina, tylko problem, który Cię dotknął i który można rozwiązać. Przede wszystkim nie wstydź się prosić o pomoc. To przekonanie, że facet ma sobie zawsze sam dać radę, to jedna z bardziej szkodliwych rzeczy, jakie wmawia nam społeczeństwo. Jak byś miał cukrzycę, raka, problemy z sercem to chyba byś nie stwierdził, że sam to jakoś ogarniesz i nie ma co "obciążać" lekarzy czy przyjaciół? Psychiatrzy, terapeuci, psycholodzy są od tego by Ci pomóc - niezależnie od tego czy będzie to zwykła rozmowa pozwalająca spojrzeć na Twoją sytuację z zewnątrz i pomóc Ci wypracować zdrowe zachowania w stylu szanowania własnych granic itp. czy będzie to pomoc farmakologiczna bo np. problem jest cięższy. Jedno jest pewne - sam się tego nie dowiesz, a przeciąganie tego w nieskończoność niczego nie rozwiąże. Zrób pierwszy krok i odwiedź specjalistę!

TakaOna100 Odpowiedz

Albo jednak czas na psychologa tylko w parze.
Każdy z nas ma swoje problemy, ale to nie oznacza że nie możemy im komuś opowiedzieć. Czasem rozmowa z kimś, zmiana perspektywy już coś zmienia. To Ty musisz się uporać z problemem nie przyjaciele, wiec na pewno dadzą sobie radę z tym „obciążeniem”

Dragomir

Lepiej nie mówić o problemach. Połowa ludzi ma to gdzieś, a druga połowa jeszcze się z tego cieszy.

Vito857 Odpowiedz

Jeśli mówimy "przyjaciele", to też mamy na myśli osoby, którym możemy się na spokojnie wygadać. Już nie wspominając o żonie.

Taksiezyje Odpowiedz

A może z nią po prostu porozmawiaj

Dodaj anonimowe wyznanie